Wracam często myślami do obrazów mojego taty, Mieczysława Szczęsnego. Odszedł przecież tak niedawno. Przez całe życie był wierny miastu nad Brdą i Wisłą. Już podczas swojej nauki w bydgoskim liceum plastycznym, popularnej „Turwidówce", godzinami przesiadywał na Wzgórzu Wolności i Wyspie Młyńskiej. Dziesiątki szkiców i akwareli jest dowodem jego oddania dla Bydgoszczy. Po ukończeniu liceum zdał egzaminy wstępne na malarstwo do ASP w Warszawie.
Warszawa bardzo mu się podobała, ale w domu rodzinnym specjalnie się nie przelewało, a stolica swoje wymagania ma zawsze. Na pierwszym roku tata otrzymał propozycję zdawania egzaminów wstępnych do akademii leningradzkiej i po domowych naradach zdecydował się pojechać na wschód. Zawsze podkreślał, że nie była to decyzja polityczna. Nigdy do partii nie należał, ale zdecydował się na wyjazd. Jedyną osobą, która go naciskała był dziadek, który obawiał się, że nie będą w stanie go utrzymać. Wiadomo, studia plastyczne to przecież obok kosztów normalnych, sumy wydawane na blejtramy, farby i płótna.
Dlaczego o tym piszę? Bo dookoła tego wyjazdu narosło wiele legend. Wiele osób nie może uwierzyć, że propozycję otrzymał na podstawie wyjątkowo dobrze zdanych egzaminów wstępnych i teczki prac, która zawierała m.in. szkice bydgoskie. Zawsze przeżywał, że próbowano jego wyjazdowi nadać polityczny charakter. A przecież było zupełnie inaczej: od strony rysunkowej akademia znad Newy stawiała studenckiej braci wysokie wymagania. W tamtych czasach rysunek był niekwestionowaną podstawą. Na roku był w doborowym towarzystwie, m. in. Franciszka Starowieyskiego i Jerzego Hoffmana.
Trzeba przyznać, że uczelnia im. Riepina kształciła według klasycznych wzorców i program, który obowiązywał podczas studiów Aleksandra Orłowskiego i Henryka Siemiradzkiego, niewiele się zmienił. Na potrzeby rewolucji Rosjanie utworzyli Akademię Wiery Muchiny, a w uczelni Riepina pozostawili tradycyjny, aż sześcioletni tryb nauki. Zajęcia odbywały się przed i po południu oraz w soboty. Jak się to ma w stosunku do współczesnych zubożonych programów nauczania, lepiej nie mówić. O tym, jakim był studentem świadczy fakt, że rysunek zaliczył z oceną celującą i to wyróżnienie wpisano mu na świadectwie ukończenia uczelni.
Posiadając tak solidne fundamenty i przywiązanie do rzetelnej formy plastycznej tata z pewnym dystansem podchodził do sztuki eksperymentalnej. Zdecydowanie opowiedział się po stronie malarstwa figuratywnego. Naturalnie trudno mu było zaliczyć się do szkoły poznańskiej czy gdańskiej. Tak samo niejednoznacznie można wskazać jego ulubionych malarzy i przewodników duchowych. Najbardziej inspirowały go miasta ze swoją atmosferą i architekturą. Oczywiście – Petersburg na pierwszym planie w różnych porach dnia i nocy oraz zimą i latem. Uwielbiał rysować wejścia do pałaców z charakterystycznymi gryfami i lwami.
Wiele rysunków i obrazów przyjechało z nim do Polski. W wakacje powstawały nowe prace w Bydgoszczy, głównie pejzaże. Powoli zaczęła się zarysowywać przewaga malarstwa nad rysunkiem, a obok martwych natur i postaci pojawiły się akty oraz tematy batalistyczne.
Na uczelni leningradzkiej było miejsce przygotowane dla konia. Prowadzano tam na podium spokojnie usposobionego rumaka z jeźdźcem lub postacią trzymającą uzdę i studenci rysowali przez wiele godzin takie sceny. Chciałem przypomnieć, że tato otrzymał nagrodę na Wystawie Wszechzwiązkowej za studium konia. Anatomia zwierząt nie stanowiła dla niego tajemnicy. Dla rozrywki rysował ulubione psy; ich wesołe portrety są teraz rodzinnymi pamiątkami.
W gruncie rzeczy przez całe życie przywiązywał dużą wagę do osiedla Błonie i pamiętał ćwiczących tam ułanów. Jego obrazy są jakby wspomnieniem spotkań z dzieciństwa. Tato był zwolennikiem polskiej jazdy, kibicem sportów hipicznych oraz miłośnikiem historii. Najbardziej kochał okres Księstwa Warszawskiego i Powstania Listopadowego.
Wielokrotnie malował szwoleżerów, ułanów i epizody powstańcze. Pod koniec życia skupił się na panoramie wrześniowej. Ostatecznie po kilku latach studiów i szkiców powstała praca Szarża Osiemnastego Pułku Ułanów. Do ukończenia pracy tata trzymał pod obrazem przy sztaludze szable ułańską. Wspominał wycofywanie się oddziałów kawalerii w pierwszych dniach września, zmęczonych po bitwie ułanów, którzy, wycieńczeni, ledwo trzymali się na koniach. Dla niego był to prawdziwy koniec wolnej Polski. Nigdy nie uwierzył w prawdy ani tego pierwszego okupanta, ani tego drugiego. Wspominał, że chciał namalować prace dyplomową na temat Tadeusza Kościuszki, ale dostał odpowiedź odmowną. Po latach namalował portret Naczelnika, lecz obraz ten został skradziony z wystawy. Zawsze go bolało, że stracił obraz, do którego był tak przywiązany. Tato nosił w sobie jeszcze kilka pomysłów natury batalistycznej, niestety postępująca starość nie pozwoliła już mu tego zrealizować.
W większości uczestniczył w okolicznościowych plenerach i wystawach. Do końca swoich dni był czynnym członkiem ZPAP. Uważał Związek za jedynego prawdziwego przyjaciela plastyków i nie mógł się pogodzić z tym, co spotkało ruch związkowy, w 1981 roku. Niestety ogólny kryzys przełożył się na sytuację twórców. W tym okresie ojciec wykonał cykl rysunków dotyczących Fryderyka Chopina i odradzającej się Wyspy Młyńskiej. Żałował rozebrania „Galeriowca", tej słynnej kamienicy nad Brdą. Twierdził, że to symbol Bydgoszczy, że miasto tych symboli nie ma zbyt wiele i dlatego nie stać nas na likwidowanie pozostałych. Z jego opowieści dotyczących kościoła pojezuickiego i starego teatru można by jeszcze niejeden artykuł napisać.
Zdanie plastyków powinno być brane pod uwagę, w pracach urbanistycznych, bowiem rysownicy, pracując godzinami w plenerze, analizowali rolę proporcji i znaczenie brył w pejzażu miasta o wiele głębiej niż przeciętny przechodzień. Myślę, że właśnie dlatego obrazy taty są uczuciową dokumentacją architektury miasta.
Pod koniec życia, niestety, coraz więcej planował, lecz mniej realizował. Żył bardziej w świecie własnych wspomnień, ale zdążył jeszcze namalować kilka prac, a ostatnią w 2010 roku był portret mojej córki, jego najmłodszej wnuczki Weroniki.
- Marek Szczęsny
- "Akant" 2013, nr 3
Marek Szczęsny - Do Bydgoszczy przez Leningrad
0
0