Literatura – którą chciałoby się traktować zawsze jako szlachetny wytwór sublimacji ducha - dryfuje ku bezdni szamba. Światowa, europejska a zwłaszcza polska. Do takiego przeświadczenia prowadzi lektura najnowszej książki Waldemara Łysiaka pod nazwą „KARAWANa LITERATURY". Złożonej z wypisów, cytatów i parafraz o ludziach i ich (oraz naszych) sprawach z kręgu języka, kultury, wartości..
Początkom kompozycji towarzyszy sceneria czerwonej nocy, czyli komunistyczna abrakadabra. Jerzy Borejsza (właśc. Beniamin Goldberg), pierwszy cenzor w tak zwanej Polsce Ludowej, zmienia Morstinowi (najpewniej Ludwikowi Hieronimowi M. – M.W.) pospolitą frazę „Bóg tak chciał" na „Lud tak chciał". Czujni strażnicy „jedynie słusznej" doktryny dbali aby „zachodnich mężów stanu" nazywać „marionetkami", „rządy" – „reżimami", „demokrację" – „dyktaturą", „patriotów" – „renegatami", „większość" - „mniejszością" itp. Słynny „List 34", wystosowany w marcu 1964 r. do premiera PRL przez intelektualistów polskich, w większości pisarzy i poetów, domagających się zwiększenia puli papieru na książki i czasopisma, złagodzenia cenzury oraz prawa do swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji, został wkrótce oprotestowany przez około 600 (sic!) lizusów władzy. Dodam od siebie, że wśród sygnatariuszy „kontrlistu" pojawili się – a jakże! – Jarosław Iwaszkiewicz, Wisława Szymborska, Julian Przyboś, Jan Brzechwa, Tadeusz Różewicz.
Waldemar Łysiak wchodził do literatury w latach 1972, kiedy w miesięczniku „Morze" wydrukowano mu dwie nowele, i w roku 1974, kiedy to wydano mu pierwszą powieść pt. „Kolebka", nagrodzoną w konkursie z okazji 50-lecia Związku Literatów Polskich i 25-lecia PRL. Czyli „młody, zdolny" stanął już na rozbiegu do stypendiów, zjazdów, konferencji (nierzadko międzynarodowych), czołowych miejsc w plebiscytach, rankingach, medali, orderów, „domów pracy twórczej" itp. Ale wysyp profitów nie nastąpił. Ba, „w maju 1978 roku warszawska ambasada ZSSR, w imieniu władz sowieckich, wystąpiła do rządu PRL z oficjalnym protestem przeciwko książce polskiego pisarza. Był to jedyny taki casus w całej historii Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, wskutek czego w cenzurze poleciały łby (bo się zagapiła), a główny ideolog PZPR, towarzysz Werblan, zażądał na łamach organu doktrynalnego partii „Nowe Drogi" (1979), by przestano drukować książki Łysiaka". Józef Kowalewski tak podsumował („Opcja na Prawo", 2010) mecz rozegrany między Łysiakiem a nożycami cenzora z lat 70-tych: Łysiak naraził się tym, że potrafił pisać prawdę – to był główny powód nienawiści reżimowców. Za niezależność myślenia został ukarany zakazem wydawania książek. No tak, prawda i niezależność myślenia nie były w Peerelu dźwignią do uznania w literaturze i – niestety – nadal nie są.
I jeszcze jedno: u Łysiaka wprost gołym okiem widać gen polskości. Ma zatem taki a nie inny osąd naszych zrywów wolnościowych: „Każde Powstanie (od dużej litery Łysiak pisze ten wyraz) było niezbędne, gdyż kultywowało (odgrzewało, umacniało) antyniewolniczą tożsamość narodową, w czasie braku suwerenności – w ciemnej nocy zaborów. (…) Bez tych buntów zostałyby nam jedynie targowice, swary, plus smród haniebnego poddaństwa, niezakłóconego żadnym gestem oporu. Każde z tych „rzuceń na stos" (…) przedłużało nam życie". I kiedy przyszło „rzucić na stos" poczucie polskości – po tragedii smoleńskiej – to właśnie ci ludzie, którzy palili znicze i modlili się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, są, śmiem twierdzić, bliscy Łysiakowi, a nie ci sikający na znicze i pokrzykujący „jeszcze jeden!" z przekonaniem, że reprezentują wyższy stan inteligencji i zdrowego rozsądku…
Druga, właściwie główna część omawianej prozy publicystycznej, osadzona jest na osi czasu pod kloszem nocy „różowej", w której obowiązują sny o potędze (prymacie?) literatury „tworzonej przez lesbijki, pederastów oraz ich akolitów. Za nimi zaś stoją ludzie „różowej" formacji partyjnej, byłej UD – UW, nazywani michnikowszczyzną, udecją, Salonem, którzy utrzymują, że III Rzeczpospolita stanowi królestwo stuprocentowej wolności słowa. Nic bardziej mylnego - stwierdza Łukasz Adamski („Opcja na Prawo", 2011): Polska jest krajem, gdzie wolność słowa jest systematycznie ograniczana nie tylko przez „demokratycznych" polityków, ale i przez pełzający totalitaryzm poprawności politycznej. Słowo „totalitaryzm" jest tutaj całkowicie uzasadnione, wskutek m. in. sądowych pozwów (specjalność Adama Michnika i Lecha Wałęsy) zamykających usta oponentom."
Pospolite porzekadło „Jak cię widzą, tak cię piszą" jest wykorzystywane przez Łysiaka w wersji odwróconej i uzupełnionej: jak cię piszą, tak cię widzą, a i tak jesteś zupełnie inny. Odnosi je do wielu person z wyżyn literatury i są to charakterystyki na ogół przerażająco negatywne; pozytywnych jest dużo mniej i bardziej na tyłach galerii (Z. Herbert, S. Kisielewski, B. Urbankowski, M. Hemar i paru innych).. Chyba najwięcej wersów Łysiak poświęcił „faworytowi wszelkich Salonów (lokalnych i cudzoziemskich)", „cesarzowi reportażu", „reporterowi stulecia", „jedynemu polskiemu pisarzowi, który zyskał sobie wielką międzynarodową sławę"… nazywającym się Ryszard Kapuś-ciński (takim kalamburem posłużył się nasz pisarz). Ten „wzór rzetelności" i „posiadacz wszelkich cnót" okazał się gorliwym współpracownikiem SB i służb wojskowych (z mocą swojego autorytetu sprzeciwiał się lustracji, jak wielu innych popaprańców), a jego głośne reportaże, na czele z „Cesarzem", który miał podobnież dwadzieścia kilka wydań, to ochłapy samych łgarstw. „Kłamał o swych przyjaźniach z wielkimi lewakami (z Che Guevarą w Boliwii, z Salvadorem Allende w Chile, z Patricem Lumumbą w Kongo), nie widział ich żywych na oczy. Nie walczył w marksistowskiej partyzantce Angoli. Kłamał o wszystkim." Według reżimowców jednak musiał mieć sławę i chwałę, bo przecież w podaniu o przyjęcie w szeregi PZPR pisał: Chciałbym całym sobą, jako członek Partii, służyć nieśmiertelnej idei Stalina, a w wierszu (uprawiał też poezję): My-/ silniejsi miliardem dłoni,/ potężniejsi/ myślą Stalina. Kiedy w sierpniu 1953 r. ukazał się „Poemat dla dorosłych" Adama Ważyka, o beznadziejnym życiu budowniczych Nowej Huty, to misję odkłamania faktów powierzono Kapuścińskiemu. Elaborat swój (1955) zatytułował „To też jest prawda o Nowej Hucie". W sierpniu 1980 r. przez 12 dni obserwował wydarzenia na Wybrzeżu i raptem napisał o nich 6 stron maszynopisu, które opublikował dopiero 10 lat później.
Niektórzy czytelnicy zapewne pamiętają częstego bywalca w TV (przed rokiem 2000), prozaika i publicystę Andrzeja Szczypiorskiego, jak pouczał, jak strofował polską społeczność, gdy tymczasem sam przez kilkadziesiąt lat „kapował" (rozpracowywał też własnego ojca Adama, przebywającego na emigracji) w Polsce na kogo tylko się dało, a także za granicą, zwłaszcza w Niemczech, wypominając Polakom antysemityzm, jako prawdziwą przyczynę Holocaustu. Niemcom to się podobało, a ich autorytarny krytyk literacki, eksfunkcjonariusz UB, M. Reich – Ranicki oceniał pisaninę Szczypiorskiego jako wybitną, zaś michnikowska „GW" owe werdykty skwapliwie przedrukowywała. Wszystkich obrazków, które najlepiej charakteryzuje dwuwiersz Mariana Hemara: Cóż za szmata/ Pod pozorami literata, nie da się odtworzyć.
Im marniejszy człowiek, tym wyższe notowania, zaszczyty, miejsca w rankingach itp., oczywiście, z niekorzyścią dla twórców szanujących prawdę i przeciwnych manipulacjom specjalistów od mieszania gówna z leguminą. Niedawno napisana (2011) przez Romana Graczyka książka „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego", ujawniająca kilkunastu konfidentów z listy redaktorów „TP", jest powszechnie szkalowana, a prezes wydawnictwa „Znak" odmówił jej wydania, wolał wydać szkalującą Polskę książkę J. T. Grossa. Znany pisarz (i wybitny kapuś) Andrzej Kuśniewicz (donosił m. in. o „pederastycznych wyczynach" i partnerach J. Iwaszkiewicza) dostał pośmiertnie (1993) Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski (przyznany przez prezydenta L. Wałęsę), a znany literaturoznawca i edytor Wacław Sadkowski (też esbecki prymus) dostał przedśmiertnie Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski (przyznany przez prezydenta A. Kwaśniewskiego). Mózg się lasuje, ręce opadają.
Z godną lepszej sprawy determinacją propagowana jest, rozmijająca się z potrzebami zdrowia psychicznego, rynsztokowa pisanina, choćby ta spod znaku erotycznych i pseudoerotycznych wynaturzeń, czego przykładem jest powieść pt. „Trans" (2011) pupilki Salonu, Manueli Gretkowskiej, do której świetnie pasuje fraza M. Hemara: Tak pisze, jakby znała jakieś nowe/ Pigułki przeciwko zachodzeniu w głowę. Pisarz i publicysta Bronisław Wildstein napisał („Rzeczpospolita", 2009) klarownie i krótko: Im coś jest głupsze i bardziej prymitywne, tym lepiej się sprzeda.
Uważam, iż Łysiak w poruszonej książce bardziej chce zrozumienia niż poklasku. Powyciągał z wądołów życia społecznego rozmaite literackie marności, niegodziwości i draństwa oraz ich sprawców i nosicieli, i wystawił pod osąd czytelników. Trzęsienia ziemi, po którym „różowa" noc przemieści się nad krainę białych niedźwiedzi (czego im nie życzę), nie będzie, ale może ten i ów zastanowi się co robić (i z kim!), aby karawana literatury nie przemieniła się w karawan.
Waldemar Łysiak: KARAWANa LITERATURY, Wydawnictwo Nobilis, Warszawa 2013, ss. 288.