Miasto zalewała woda, szara, zimna. Płynęła ulicami i mostem, choć w dole nadal snuła się rzeka. Na ogrodzeniach domów suszyły się zabłocone ubrania, prześcieradła, buty. Dookoła nie było nikogo, jedynie tuż nad moją głową latał mały, cytrynowy motyl. A ja płynęłam do domu Klary drewnianą łodzią, odpychając się wiosłem. Płynęłam długo, bardzo długo, jak to we śnie.
Otwierając oczy powoli wróciłam do rzeczywistości i chociaż za oknami samochodu panowała ciemność, w świetle księżyca można było dostrzec zarys wielkiego klifu, skalistego wybrzeża i dwóch kamperów parkujących w pobliżu. W tym momencie ich obecność przynosiła ulgę. Gdy wczoraj wieczorem w drodze z Etretat, gdzie przez pół dnia wpatrywałam się w kredowe urwiska opadające stromo do morza, zjechałam z drogi w okolicach miasteczka Fecamp, dotarłam do pięknego zakątka Francji, na dziką plażę. Szarzało i nie dostrzegałam już skalnych łuków i iglic, ale miałam po obu stronach ściany urwisk i wchodzący do morza kamienisty brzeg. Stały tam dwa kampery holenderskich turystów przygotowane do noclegu, co skusiło mnie do pozostania i przyglądania się nadchodzącej nocy. Jednak, gdy obudziłam się z uczuciem lęku i spojrzałam na świat za szybami samochodu, zapragnęłam znaleźć się z dala od czarnej wody, nieoddzielonej już od nieba horyzontem. Uchyliłam drzwi, chcąc orzeźwić się morskim powietrzem i upewnić, że nic poza zagnieżdżonym lękiem w głowie, nie zmieniło się. Niebo i morze stanowiły jedną czarną płachtę, nad głową nie dostrzegałam cytrynowego motyla, ale wiszące w bezruchu Wielki i Mały Wóz, lśniące jak wzór z diamentów. Taki obraz nieba widywałam jako mała dziewczynka w letnie noce w moim małym mieście. Wspomnienie to spowodowało, że poczułam się swojsko, a wzór z gwiazd, który dobrze znałam, uspokoił mnie. W tylnej części samochodu czekał ciepły śpiwór, ale cisza w dziwny sposób drażniła, potrzebowałam dźwięków, muzyki, zazwyczaj ona pomagała mi zasnąć. Sięgnęłam po telefon, w którym cudem techniki można zmieścić niemal wszystko, lecz na ekranie zobaczyłam złowrogi, nocny symbol nieodebranego połączenia. I wiadomości, kilka słów, które nigdy nie dadzą się usunąć z pamięci.
Tak dowiedziałam się, że gdy wrócę, nie zobaczę już Klary. Klary, która odpowiadała mi na pytania dlaczego spadają liście z drzew, a potem usychają, dlaczego zimą jest zimno, a latem upalnie, jaki ptak śpiewa właśnie w ogrodzie i dlaczego pomrowik jest ślimakiem choć nie ma skorupki.
Klaro, w altance jest uwięziony motyl !
Trzeba go delikatnie zamknąć w dłoniach i wypuścić, żeby choć trochę sobie pożył.
A jak długo żyje taki ładny motyl?
Kochanie, motyle żyją bardzo krótko, niektóre nawet jeden dzień. Dlatego są takie piękne, ale niestety delikatne.
To takie niesprawiedliwe, Klaro!
Klara była kolorowym motylem. I chociaż księżyc nadal jaśniał, a Wielki i Mały Wóz nie ruszyły się z miejsca, Klary już nie było. Czy nie powinno się coś wydarzyć, choćby chwilowe załamanie pogody, małe zamieszanie w przyrodzie, oznaka sprzeciwu, że tak po prostu i tak cicho się nie znika? Ale natura nie zareagowała. Patrzyłam jak wraz ze świtem pojawił się zarys klifu, morze oddzielił od nieba horyzont, budziły się mewy.
Zostawiłam ten widok i francuskie, skaliste wybrzeże, żeby jak najszybciej wrócić i wszystko przygotować, Klara powinna mieć nietuzinkowe pożegnanie, bo przecież była nietuzinkowa.
Klara należała do pokolenia powojennych dzieci, w dodatku z poważnym schorzeniem, którego pozornie nie było widać. Jakiś lekarz powiedział rodzicom Klary, że dobrze, jeśli w ogóle dożyje pełnoletniości. Mała Klara była zbuntowanym dzieckiem i nie wierzyła lekarzom. Ale nie tylko z lekarzami się nie zgadzała, a ze wszystkimi ograniczeniami, zasadami, których jej światopogląd nie akceptował. Choć pochodziła z religijnej rodziny, zamęczała wszystkich wątpliwościami i przykładami okrucieństw jakich religia była przyczyną. Ale nie porzuciła wiary, trzymała ją w zanadrzu, jakby na wszelki wypadek, schowaną w torebeczce, w postaci starego różańca i obrazka z Maryją.
Czy wiecie, że Klara w dzieciństwie zobaczyła Błękitną Panienkę ?
Jaką Panienkę ?
Chyba Matkę Boską. Byliśmy razem w sanktuarium i w pewnym momencie Klara zapytała, czy widzieliśmy w oknie na wieży panią w błękitnej szacie. Nikt z nas nie widział, a gdy zaczęliśmy jej wypatrywać, Klara też straciła ją z oczu.
Skąd pewność, że to Matka Boska?
Albo Ona, albo Klarze się przywidziało, ale na pewno nikt na tę wieżę nie wchodził.
I choć Klara mogła widzieć Matkę Boską, całe życie balansowała między wiarą a magią, której szukała w gwiazdach, liczbach, dopatrując się znaków. Wsłuchiwała się w naturę, podziwiała ją. Póki miała siłę, wędrowała po miastach, chodziła po parkach, przesiadywała nad rzeką, spacerowała po plaży. Nakazywała wszystkim rozkoszować się widokami, nasłuchiwać szumu wiatru, korzystać i obserwować. Chyba ten zachwyt nad pięknem świata, który według niej każdy powinien celebrować, spowodował, że odsunęła się od jednej z najbliższych przyjaciółek, a nie miała ich wiele, selekcjonowała znajomych. Klara nie była w stanie zaakceptować wyboru Jadwigi, gdy zamknęła się w klasztorze, bo według Klary zamknęła się dla całego świata, a tego nie usprawiedliwiał żaden cel. Jaki pożytek z Jadwigi miał człowiek, skoro nie mogła wyjść do niego, pomóc mu.
Modlitwa.
Modlitwa?
Jest potężna siła w modlitwie, Klaro.
I Klara już nie odezwała się do Jadwigi. Ale choć stawała na przekór zasadom, wiedziała, że nie ze wszystkimi ograniczeniami wygra, choroba naznaczyła jej myślenie o życiu, na tyle, że nigdy nie zdecydowała się założyć rodziny. A kilka razy była bardzo blisko.
Przeczytaj ten fragment listu, czy mam się z nim spotykać?
Klaro, przecież on mieszka w Szwecji.
Napisał, że może kupić tutaj dom, przeprowadzi się, jeśli zechcę.
Ale nie chcesz, prawda?
Nie przyjechał, bo delikatnie mu odmówiła. Tak jak każdemu kolejnemu, który pisał długie listy do Klary. Kochali ją i podziwiali, bo była zwiewna, a w kolorowych sukienkach wyglądała jak delikatny motyl, bardzo delikatny. Mężczyźni myśleli, że będą mogli się nią opiekować, ale nie znali siły, jaka drzemała w Klarze, jej nieustępliwości. Nie potrafiła komuś ulec, a może nawet nie potrafiła się zakochać. I choć dusza Klary była cały czas młoda, jej ciało starzało się szybciej niż tego chciała.
Chyba jednak zdecyduję się na ślub. Jesteśmy już starzy, a on nalega.
Bardzo dobra decyzja, to wartościowy, mądry człowiek.
Kupił sukienkę i obrączki.
Kochasz go choć trochę?
Czy trzeba kochać, zwłaszcza w moim wieku? Wystarczy, że kocham was.
Ślub miał być cywilny, a sukienka, jak wszystkie rzeczy Klary była oryginalna. Ale nie założyła jej na ślub. Bo akurat ten mężczyzna, na którego się zdecydowała, nagle umarł, a Klarę naprawdę zaczęła przerażać starość. Zwłaszcza w pojedynkę. Osłabła. Sukienki matowiały, czasopisma blakły, książki pokrywały się kurzem. Dusiły ją niepewność, strach, choroba. I wygrały.
W czym Klara chciała być pochowana? Przecież mówiła.
Tak, ale nikt nie słuchał, nie pozwalaliśmy jej o tym mówić.
Żadna z jej zwiewnych sukni się nie nadaje.
A może w tej, w której miała wziąć ślub?
Biała sukienka do trumny?
Ona nie jest biała, jest raczej ercu, z dodatkiem brązu i złota.
Ale Klara gdzieś ją schowała, a czas naglił, tutaj czas nadal obowiązywał, zostały tylko dwie godziny, żeby znaleźć sukienkę ślubną, albo wybrać inną.
Może niebieską ? Lubiła ją.
Lepsza niż kolorowe, ale trzeba wyprać ,bo ma plamę.
To tylko mała plamka.
Wypierzemy niebieską i będziemy nadal szukać białej.
Trzeba słuchać każdego, kto mówi jak chce być ubrany na swój własny pogrzeb.
Pośpiech potęgował napięcie, przerzucane rzeczy odkrywały inną, niż znaną nam Klarę. Klarę gromadzącą zdjęcia, setki zdjęć, czarno-białych i kolorowych, listy, pamiątki po kimś, po mamionych latach, wojennych, pięćdziesiątych, osiemdziesiątych, obecnych.
Co my z tym wszystkim zrobimy?
Po co gromadzić tyle rzeczy?
Sukienka odnalazła się w szafie, do której kluczyk był ukryty na dnie porcelanowej filiżanki, jednej z sześciu zdobiących regał. Czy to oznaczało, że Klara nie chciała jej więcej widzieć, a może sukienka była dla niej bardzo ważna i chroniła ją przed wzrokiem nieuprawnionych? Brakowało czasu, żeby to rozważać, a co gorsze, brakowało też odpowiednich butów. Nie pasowały czarne, ani żadne z kolorowych trzewików Klary. Trzeba było kupić nowe.
Proszę przywieźć buty do piętnastej, bo zamykamy, a do jutra wszystko musi być przygotowane.
Kobieta z domu pogrzebowego była mile profesjonalna. Wykonywała swój specyficzny zawód zachowując dystans, ale gdy okazało się, że do piętnastej zostało zaledwie czterdzieści minut, miałam ochotę uświadomić jej, że tu chodzi o ważną sprawę i nie wystarczy mi tak mało czasu. Powstrzymała mnie myśl, że dla niej to powszedniość i zwyczajnie chce wracać do domu.
Gdy stanęłam przed regałem z eleganckimi pantoflami była czternasta trzydzieści. Klara miała wyszukany gust, ale nie wszystko mogła założyć w swoim wieku i przy dolegliwościach jakie się pogłębiały. Nie mogła nosić pantofli na wysokim obcasie, dlaczego więc nie kupić jej teraz właśnie takich? Czy sens miało kupowanie drogich i skórzanych, takich, które wyglądają na wygodne i trwałe? Klara zwracała uwagę na szczegóły, wzory, oryginalne ornamenty, ale żyła dość oszczędnie i stroje nagromadzone w szafach nie były najlepszej jakości. Skoro nie zrobiłam tego wcześniej, przynajmniej teraz mogłam jej kupić eleganckie skórzane buty, w dodatku na wysokim obcasie.
Jeżeli buty nie będą pasowały, może je pani zwrócić. Jest na to trzydzieści dni.
Trzydzieści dni na zwrot. Młoda ekspedientka miała zmęczony, nieco wymuszony uśmiech, a z kącików jej ust zaczęła schodzić jaskrawa pomadka. Nie byłoby na miejscu powiedzieć tej miłej osobie, że buty, które wybiera mają zdobić nogi zmarłej i nie będzie przymiarek, nie ma też czasu na dłuższe zastanawianie się.
I tak Klara dostała buty oraz sukienkę jak na ślub, którego nigdy nie miała. Gdyby nawet nie była z tego zadowolona, jej sprzeciwu nikt nie słyszał.
Śniła mi się Klara , że wróciła, bo nie chcieli jej wpuścić do nieba.
Przecież zasługuje co najmniej na czyściec.
A czy Jadwiga wie, że Klara zmarła? Powinna się dowiedzieć.
Nie rozmawialiśmy z nią ponad dwadzieścia lat.
Na pewno nie zapomniała. Musimy zadzwonić.
Nie wiemy nawet czy ona jeszcze żyje.
Żyła, a gdy rozmawiałam z nią, po dwudziestokilkuletniej przerwie, przez jej zmęczony głos wciąż przebijała ta sama melodyjna nuta, którą zawsze bym rozpoznała. Miałam wrażenie, że widzę jej promienny uśmiech, gdy głos nabrał energii po tym, jak usłyszała krótką opowieść o Klarze.
Klara potrzebuje modlitwy, zawsze potrzebowała, ale teraz szczególnie.
I zapewniła, że następnego dnia w klasztorze wszystkie siostry będą się modliły za wątpiącą Klarę, żeby mogła pójść dalej, bez względu na sukienkę i pantofle, by zobaczyć to, czego nie dostrzegała za życia, choć miała zdolność widzenia o wiele większą niż inni.
I wszystko ucichło. Pozostały tylko rzeczy.
Do wybrzeża, które opuściłam kilka dni temu, było już niedaleko. Alabastrowe klify wyglądały tak samo intrygująco jak w dzień, gdy zawracałam, jednak teraz wydawało się, że wokół jest bardziej zielono, bardziej uroczo. Może patrzyłam na tę zieleń inaczej, może chciałam dokładnie zapamiętać w obawie, że już więcej tutaj nie wrócę. A może dlatego, bo wydawało mi się, że Klara jest obok i zachwyca się ziemskim widokiem, szepcząc:
Patrz na ten krajobraz, podziwiaj.
Stojąc nad urwiskiem dostrzegałam wyżłobienia w skałach, zagnieżdżone w nich ptaki, spływające dywany traw. Ale wystarczyło zbliżyć się do krawędzi i spojrzeć w dół, żeby zrozumieć jak cienka jest linia pomiędzy – wystarczyłoby tylko zrobić krok. Tylko krok dzielił mnie i wszystkie moje rzeczy, od Klary.