Mój umysł we
śnie składa
obietnice i uwodzi
ułudą.
Budzę się z grymasem
uśmiechu na skamieniałej
twarzy i światłem w
zbutwiałym sercu.
Ale tu już niczego nie pamiętam –
nie grozi mi rozczarowanie, za
niczym nie tęsknię, na nic nie
czekam, żyję beznamiętnym życiem
karczocha.
Tu, a nie tam, moja percepcja jest
jak tępy nóż, co nie może
zagłębić się w miąższ cytryny.
Nic nie potrząsa moimi
ramionami, dostrzegam wartość
widoku, nieskończoności morza,
ale nie mam gęsiej skórki od
zimnej, słonej wody.