Zapiski książkowego mola
„Tylko gadanie, gadanie się liczy – ono wykrzesze coś nowego,
zbawiennego, inaczej się nie da”
(Andrzej Górny, Idź tam, gdzie jesteś)
- Nie mogę udźgać tego Steinbecka! – mówiła moja ciotka, której pożyczałam książki. Przypomniałam sobie jej wypowiedź podczas lektury „Idź, tam gdzie jesteś” Andrzeja Górnego. Przytłoczona lawiną słów, lejącą się z kart powieści, powtarzałam jak ciotka- „Nie mogę udźgać Górnego”.
Zdanie, wybrane na motto niniejszych zapisków, autor odniósł do sytuacji w Polsce. Równie dobrze można je przypisać do całej książki, której bohaterem jest Alek „reportażysta z dość popularnego, firmowanego przez partię tygodnika”. Alek mieszka „w domowej wspólnocie” z Irką (jego dziewczyna) i Danką. Jest rok 1989, w Polsce Okrągły Stół przynosi wielkie zmiany. Alek zostawia wszystko i wyrusza w podróż po Europie. Dlaczego? Na to pytanie usiłuje sobie odpowiedzieć na 279 stronach powieści, gadając bezustannie, nawet w sytuacjach intymnych. Odnosiłam wrażenie, że rozmowy to jakiś matrix, rozgrywający się w głowie bohatera. Postacie są jak klony Alka (różnią się tylko płcią, i to zdecydowanie!), mówią mało zindywidualizowanym językiem – można pomyśleć, że bohater rozmawia sam z sobą. Oto przykład:
„Poczuł jej palce na brzuchu. Zaczepiła się nimi jak kotwiczką, jakby chciała coś przeciwnego udowodnić, i wiadomo będzie całkiem przyjemnie.”
I w tym momencie, w trakcie miłosnych igraszek, Alek wygłasza tyradę:
„- Za prosto to bierzesz. Nie jadę, żeby przed czymś uciekać. Czasem na zwykły reportaż jechałem bez planu, jak oderwany od swej aktualnej wiedzy, przeświadczeń. Bardzo rzadko, ale zdarzało się, Dopiero to , co zobaczyłem czy usłyszałem, otwierało mi oczy. Był mętlik w głowie. Dużo odpadało z tego, co zapowiedziałem wcześniej w redakcji, ale obraz, który zapisałem, zaskakiwał nieoczekiwaną własną prawdą. <<Cholera, więc to tak>>, mówiłem sobie, jakbym to nie ja napisał. I miałem wtedy poczucie prawdy, która ujawnia się sama i sama do tego doprowadziła z własnej jakby woli. Rozumiesz: nie, że to moje, mniej czy bardziej mądre układanie. Nie odważyłem się wtedy na żaden publicystyczny odruch, refleksję. Po prostu żadnego komentarza nie dopisałem. Ale zdarzało się, że naczelny mówił nagle: <<Tekst nie jest na temat, który miałeś zrobić>>. Na szczęście rzadko. Dlatego jakoś mnie znosił. Nie wyrzucił”.
Irka (w łóżku!!!) odpowiada:
„Teraz też liczysz na taki mętlik u siebie jak pojedziesz? Że coś ci się samo wyłoni i na kolana powali? Pielgrzymka donikąd (...) A ty chciałbyś ulec, nie rozważać na wstępie czego szukać. Żeby postanowienie i próba odpowiedzi na ważne pytania: << Co zrobić, jak żyć w rzeczywistości, która nam się szykuje?>> przyszła jakby z zewnątrz, z tego co się zaczyna dziać wokół ciebie. (…) A nie że coś wybierasz, w dodatku wahając się między opcjami, które są w zasięgu.(...)”
Zaraz potem
„Dłoń Irki, jej palce, przylegały do brzucha mocno, jakby przyciągał je skryty puls, który kryło jego ciało. (…) Chciała go czuć, wypróbować, choć to nie w jej stylu”.
I znów gadanie, tym razem monolog wewnętrzny bohatera, którego nie będę cytować, oszczędzając czytelników. Takie sceny (także z innymi kobietami) powtarzają się w książce często. Niecierpliwy czytelnik zrezygnuje z lektury po kilkunastu stronach, uparty może się złościć, nudzić albo w ostateczności… podniecać bo scen erotycznych w książce nie brakuje. Niektóre budzą niesmak np. Danka, romansując z „niby Żydem”, jak pisze Górny, wraz z Irką rozważają czy jest „niby Żyd” jest Żydem prawdziwym, co należy sprawdzić, oczywiście w łóżku. Alek, z kolei, odpiera zaloty Danki, i to nie z moralnych powodów, tylko ze strachu:
„ Raz stojąc w korytarzu , patrzył w głąb pokoju, a Danka ze środka na niego z żalem, że nie może zaprosić. Irka opieprzyłaby zdrowo, gotowa wyrzucić, a gdzie tak tanio dostanie...” (Alek nie precyzuje, czy mieszkanie, czy seks)
Niewiarygodne są rozmowy z ubekami, z którymi spotyka się Alek (w kawiarni, przy ananasach i truskawkach)” bo „wiadomo paszport, dewizy, samochód. I jak zwykle mogą być kłopoty, a o szykanach trudno wtedy mówić.” Trudno uznać za prawdopodobny przytoczony dialog z funkcjonariuszami SB:
„- Dlatego pytamy czy wiadoma zależność od pewnych ośrodków nie będzie się pogłębiać, akurat kiedy idziemy ku otwarciu. Nie wyklują się tu czy tam śmieszne nadzieje?
Alek odparł od razu wprost: - Kto by się nie cieszył, że wychodzi na jego. Każdy pomyśli o takiej chwili, co nie znaczy, że tak musi się stać. Kiedy przychodzi do decydujących postanowień, trzeba umieć się ograniczyć, ale dopiero wtedy.(…)
Cisza. Wiedział, że nie może trwać zbyt długo, bo będzie zaraz przeciwko niemu. Rzucił wyzywająco:
- O iskrzenie między jednym i drugim <<ja>> łatwo. A słowo kogoś z boku może dużo zdziałać, niestety. Świadomość tego pomoże uniknąć niebezpieczeństwa.”
O śmieszność (chyba niezamierzoną) ocierają się rozmowy z Irką na temat działu Listów do redakcji, który Irka prowadzi na ostatniej stronie partyjnego tygodnika. Z autopsji wiem, że do redakcji pisali nieliczni (krążyły plotki, że wyznaczano dziennikarzy, by podszywali się pod czytelników i komentowali sytuację w kraju, oczywiście po linii partii). Jak można traktować takie zajęcie jak misję do spełnienia? - nie rozumiem. Misja oczywiście łączy się ryzykiem i niebezpieczeństwem, co Alek uświadamia Irce:
„Ika! Masz działeczkę: listy do redakcji. I koniec! Ale to gazeta partyjna, tam nawet kłopoty pojedynczego człowieka bywają polityczne i mogą być zagrożeniem. Także dla prowadzącej dział!”
Dodam, że Irka jest córką sekretarza Komitetu Wojewódzkiego Partii – od poglądów ojca się odżegnuje, ale korzysta z majątku tatusia.
Niewiarygodne są opisy prześladowań dziennikarzy partyjnych – według mojej wiedzy, nikt nie poniósł konsekwencji, nawet za wyrzucanie z pracy w stanie wojennym redaktorów należących do „Solidarności”, a cóż dopiero za wykład o „różnych nurtach w socjalistycznym ruchu robotniczym”(kolega Alka, wygłaszający wykład, ma z tego powodu nieprzyjemności).
Bardzo irytował mnie główny bohater powieści. W zamyśle autora (tak ten zamysł odczytuję) Alek to człowiek wrażliwy, przeżywający głęboko filmy, zachwycający się Velazquezem, impresjonistami. Przez godzinę, jak skamieniały, kontempluje w Luwrze rzeźbę Sfinksa. Niestety, wrażliwość na sztukę nie idzie w parze z moralnością. Alek, według mojej oceny, to konformista i hipokryta. Płynie z prądem i nie czuje się za nic odpowiedzialny, wszystko potrafi wytłumaczyć i usprawiedliwić: „Nie chciałem sobie podpaść, no i nie za mocno im (ubekom), bo mieliśmy w tym żyć. Ciągle! (…) Na zawsze Ika. Kto mógł wiedzieć, choćby realnie pomyśleć, że to się kiedyś rozpadnie.”(Gdyby się nie rozpadło nie byłoby problemu?) Nawet legitymację partyjną odebrał mimochodem bo tak radził mu kolega, podpowiadając temat reportażu:
„Te odkrywki tutejszym przeorują ziemię i życie; podobnie jak choroba ciała, nie wiadomo nigdy, jak się skończy. Jeśli woda zejdzie, co taki chłop ma zrobić (...). Tylko pamiętaj, jeślibyś chciał przewentylować, zawczasu legitymację załatw! Bez partii nikt tu poważnie z tobą nie będzie rozmawiać” (…) „Na szczęście jego naczelny sam z własnej inicjatywy zadbał o konieczne wyposażenie. I obyło się bez ceregieli. Nie musiał się oświadczać ze swoją ideową duszą, poszedł odebrać legitymację, prawie jak w urzędzie prawo jazdy po zdanym egzaminie. Tyle, że egzaminu nie miał”.
Gdyby jednym zdaniem miała określić swoje wrażenia z lektury napisałabym, że było to męczące przedzieranie się przez gąszcz słów, by stanąć oko w oko z małym krętaczem i tchórzliwym konformistą.
Powieść jest przegadana, niewiarygodna. Można przypuszczać, że autor pisał ją uniesiony emocjami i tekstu przed drukiem nie zweryfikował, nie zadbał o realizm scen i postaci. Piszę te słowa z prawdziwą przykrością bo znam i cenię Andrzeja Górnego. Trzeba jednak zerwać z praktyką, że o książkach , jak o umarłych, pisze się albo dobrze albo wcale.
By nieco złagodzić ostrość sądów, na zakończenie napiszę - Może nie dorosłam do Górnego, tak jak ciotka do Steinbecka.
Andrzej Górny, Idź tam, gdzie jesteś, Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2016.