Zapiski książkowego mola
Często widuję starszą panią sprzedającą szydełkowane serwetki przed supermarketem. Widać w niej dramatyczną walkę o zachowanie resztek elegancji. Rano, jeszcze z godnością, proponuje zakup, w miarę upływu godzin coraz rozpaczliwiej usiłuje zdobyć parę groszy. Na chleb, na leki? Kim jest? Jaki los rzucił ją przed sklep, pełen zagonionych ludzi? Bieda walcząca z codziennością koronkowymi ozdobami. Czy nie jest to temat na szekspirowski dramat albo chociaż na dobre opowiadanie? Dlaczego w powojennej i współczesnej literaturze tak mało obrazów nędznej wegetacji, w której „pieniędzy za mało żeby żyć, za dużo żeby umrzeć”?
W ostatnich latach wydano dzienniki wielu znanych pisarzy. Czytałam zapiski Marii Dąbrowskiej, Zofii Nałkowskiej, Jarosława Iwaszkiewicza, a ostatnio Anny Kowalskiej, pisarki i wieloletniej towarzyszki życia Marii Dąbrowskiej. Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte, wokół bieda, ale z Parnasu nie widać niedojadających obywateli i pustych sklepów. Tu chleb z margaryną i cukrem (wspomnienia robotników z „Czerwca 56”) - tam kurczęta z pieczarkami u Brandysów (dzienniki Anny Kowalskiej); tu szaro bure łachy z MHD - tam w stołówce ZLP
„orgia zamszowych kurtek, szkockich szalów, zamszowego obuwia(...) paryskich torebek i kapeluszy. Łączna suma strojów przy tym stoliku, na oko roczne utrzymanie licznej robotniczej rodziny”. (Leopold Tyrmand „Dziennik 1954”).
I te utyskiwania literatów na przemęczenie, bo zachorowała gosposia, nie przyjechała rządowa limuzyna, opóźnia się wyjazd do Paryża, bo konferencja, przypięcie orderu itp., itd. Bieda wdziera się jedynie na karty dziennika Leopolda Tyrmanda, pisarza, dziennikarza, pozostającego bez pracy po zlikwidowaniu „Tygodnika Powszechnego” i walczącego o przynależność do Związku Literatów Polskich, by móc, obok babci Porazińskiej, jadać tanie obiady w stołówce literatów. Tyrmand opisuje spotkanie z młodym Zbigniewem Herbertem (w owym czasie początkującym poetą), zatrudnionym jako kalkulator - chronometrażysta w nauczycielskiej spółdzielni zabawkarskiej:
„Nie wiem co to chronometrażysta, ale wiem co to ta spółdzielnia. To dno upodlenia i nędzy. Starzy, emerytowani nauczyciele, których renta wynosi kilkadziesiąt złotych miesięcznie, zarabiają tam dodatkowe dwieście, klejąc pudełka z tektury i strugając drewniane żyrafy. Ludzie, którzy niegdyś czytali na głos Pindara, Kochanowskiego i Byrona dożywają swych dni o jednym posiłku na dobę, w najlichszym obuwiu i strzępie okrycia na zimę. Los starca w systemie, w którym tajna instrukcja dla lekarzy i aptek zaleca oszczędne wydawanie drogich lekarstw ludziom po sześćdziesiątce, czyli mało wydajnym w pracy”. (Leopold Tyrmand „Dziennik 1954”).
W obowiązującym, w czasach Tyrmanda, komunistycznym dogmacie powszechnej szczęśliwości jego zapiski nie miały szansy na wydanie, ale przecież inni także swoje dzienniki pisali nie myśląc o druku. Czy zamknięci w „wieży z kości słoniowej” nie widzieli rzeczywistości, może bali się, nawet prywatnie, myśleć nieprawomyślnie, a może (jak Jasienica) nie czuli się panami własnych szuflad?
Skoro bogatszym i dobrze usytuowanym trudno wejść w skórę nędzarza, dlaczego biedny nie opisze swej egzystencji? Odpowiedź znalazłam czytając Georga Orwella autora dwóch wspaniałych powieści o biedzie i pieniądzach („Wiwat aspidistra” i „Córka proboszcza”). George Orwell (1903 – 1950) był Anglikiem, synem brytyjskiego celnika w Indiach, nie mógł więc liczyć na żadną karierę. Szczęśliwie dostrzeżono jego inteligencję i talent i przyznano mu stypendium na naukę w szkole dla lepiej urodzonych w Eton. Eton ukończył i otrzymał jeszcze bardziej prestiżowe stypendium na studia w Cambridge. Stypendium odrzucił. Poznawszy w szkole stosunki panujące wśród wybrańców losu nie chciał być jednym z nich.
„Ta przerażając wszechwiedza! To niezdrowe okularnicze wyrafinowane. I pieniądze, które się za tym kryją, za tym wyrafinowaniem. W gruncie rzeczy, cóż za tym stoi, jeśli nie pieniądze? Pieniądze na odpowiednie wykształcenie, pieniądze na wpływowych przyjaciół, pieniądze na wolny czas i spokój ducha, pieniądze na podróże do Włoch. Pieniądze piszą książki, pieniądze je sprzedają”. („Wiwat aspidistra”).
Orwell, podobnie jak Gordon Comstock, bohater książki „Wiwat aspidistra” zbuntował się przeciwko kultowi pieniądza.
„Zrozumiał, a z biegiem czasu, zrozumiał to coraz lepiej, że kult pieniądza podniesiono do rangi religii. Być może jest to jedyna prawdziwa religia – jedyna naprawdę przeżywana religia – jaka nam pozostała. Pieniądz stał się tym, czym kiedyś był Bóg. Dobro i zło nie znaczą nic już więcej, poza sukcesem i niepowodzeniem. (...) Dekalog zredukowano do dwóch przykazań. Jedno dla pracodawców – wybrańców, kasty kapłanów pieniądza: ‘Będziesz robił pieniądze’, drugie dla pracowników – sług i niewolników: ‘Nie stracisz pracy’”. („Wiwat aspidistra”)
Odrzucając pieniądze, chcąc opisać nędzę, Orwell zdecydował się na los bezdomnego, przez dłuższy czas wędrując od schroniska do schroniska po Francji i Anglii. Gordon Comstock wybrał nędzną posadę w wypożyczalni książek i wegetował w obskurnym pensjonacie.
„Poznał co to znaczy żyć całe tygodnie chlebem i margaryną, próbować ‘pisać’, gdy się przymiera głodem, zastawiać ubrania w lombardzie, przemykać się drżąc po schodach, gdy zalega się z czynszem. Poza tym przez owych siedem miesięcy praktycznie niczego nie napisał. Ubóstwo przede wszystkim zabija myśl. Pojął, jak gdyby stanowiło to jakieś odkrycie, że nie ucieknie się od pieniędzy przez nieposiadanie pieniędzy. Przeciwnie, jest się w pełni niewolnikiem pieniędzy, jeśli nie ma się ich dość – ‘środków do życia’, jak brzmi koszmarny, mieszczański zwrot.” („Wiwat aspidistra”).
Nikt, kto świadomie, nie znalazł się na dnie jak Orwell, nie potrafiłby tak wstrząsająco opisać biedy:
„Nie wiesz, co to znaczy pełzać za dwa funty tygodniowo. To nie jest kwestia biedy – to nie jest coś tak przyzwoitego jak bieda, to cholerna, ukradkowa, plugawa nędza. Żyjesz sam przez całe tygodnie, bo gdy nie masz pieniędzy nie masz przyjaciół. Nazywasz siebie pisarzem, ale niczego nigdy nie tworzysz, gdyż jesteś zawsze zbyt skonany, żeby pisać. Żyje się w jakimś plugawym, podziemnym świecie. W jakimś duchowym ścieku”. (...)
„Przez chwilę chęć pójścia do Crichton Arms była tak kusząca, że niemal jej uległ. Och, duże piwo! Miał uczucie, że spływa mu do gardła. Gdybyż tylko miał trochę pieniędzy! Choćby siedem pensów na duże piwo lecz to bez sensu. Dwa i pół pensa w kieszeni. (...) Ogarnęła go litość nad samym sobą. Serce rwało mu się do lepszego baru w Crichton; uroczy zapach piwa, ciepło i jasne światła, wesołe głosy, brzęk szklanek na zalanym piwem barze. Pieniądze, pieniądze! Szedł w górę ciemnymi, niemiło woniejącymi schodami. Przerażała go myśl o zimnej, pustej sypialni na górnym piętrze”. („Wiwat aspidistra”).
Dorota, tytułowa córka proboszcza z drugiej powieści Orwella traci pamięć, pracuje na plantacji chmielu, a potem dołącza do gromady bezdomnych na londyńskich ulicach.
„Poza tym przywykła do prowadzonego życia, przywykła do bezkresnych, bezsennych nocy, do zimna, do brudu, do nudy. (...) Po dniu lub dwu nawet jej nie przyszło dziwić się własnemu położeniu. (...) Żyć stale na wolnym powietrzu, nigdy nie wchodzić pod dach na dłużej niż godzinę, lub dwie, to otępia wrażliwość tak, jak silne światło skierowane w oczy lub bębniący w uszy huk. Działasz, planujesz, cierpisz, a przecież wszystko to pozostaje równocześnie jakby nieco poza ogniskową, nieco nierealne. Świat wewnętrzny i zewnętrzny, staje się coraz mętniejszy, osiągając w końcu niemal mglistość snu”. („Córka proboszcza”).
Tak może pisać tylko ktoś, kto głodował i marzł, pozbawiony środków do życia. Tylko taki ktoś może opisać nędzne, brudne pokoje w obskurnych pensjonatach, ukradkowe parzenie herbaty, walkę o marmoladę przy stole, nędzę prywatnych szkół, losy zaharowanych nauczycielek i brak perspektyw.
„Dorota zrozumiała, że każda trzeciorzędna nauczycielka musi przemierzyć jedną z dobrze przetartych dróg: drogę panny Strong – poprzez whisky do przytułku, albo panny Beaver – poprzez mocną herbatę do zacnej śmierci w ‘domu dla podupadłych dam’.”
Jakie były dalsze losy orwellowskich bohaterów? Gordon ożenił się i szczęśliwym trafem znalazł pracę w agencji reklamowej. Jako poeta wymyślał reklamowe hasła typu „Bowex uszczęśliwi twojego mężusia”. Dorota odzyskała pamięć i wróciła do ojca, egoistycznego pastora i ciężkiej nieopłacanej pracy na plebanii, z bohaterstwem tym większym, że utraciła wiarę w Boga, tak pomocną wszystkim biedakom.
„Już w to nie wierzę (...) Ale jakaż stąd pociecha. Rzecz w tym, że wszystkie przekonania, jakie miałam znikły i nie mam nic w zamian.”
George Orwell, po wydaniu obu powieści, stał się znanym pisarzem, późniejszym autorem „Roku 1984” i „Folwarku zwierzęcego”. Zawsze opowiadał się po stronie słabszych. Jako jeden z nielicznych w radiowych felietonach mówił o bohaterstwie Powstania Warszawskiego i domagał się pomocy dla walczącej Warszawy. Umarł na gruźlicę w wieku 46 lat.
Wracając na polski grunt zastanawiam się dlaczego we współczesnej literaturze nie mamy polskiego Orwella. Wokół przecież pełno biedy, a niektóre renty i emerytury są zbliżone do tych opisanych w dziennikach Tyrmanda. Czytam sporo, ale na opisy nędzy nie trafiam. O przedstawieniu mikro- i makrokosmosu pieniądza we współczesnej Polsce można tylko marzyć. Czy ktoś potrafiłby tak napisać?:
„Ujrzał wizję Londynu, zachodniego świata; ujrzał tysiąc milionów niewolników harujących i czołgających się wokół tronu pieniądza. Orze się ziemię, statki płyną, górnicy pocą się w ociekających wodą podziemnych tunelach, urzędnicy spieszą na pociąg o ósmej piętnaście, zżerani przez strach przed szefem. Nawet leżąc z żoną w łóżku drżą i są posłuszni. Komu posłuszni? Kapłanom pieniądza, różowogębnym władcom świata. Najwyższa warstwa. Kłębowisko gładkich króliczków w samochodach po tysiąc gwinei, grających w golfa maklerów i kosmopolitycznych finansistów, prawników z Sądu Najwyższego i modnych pedałów, magnatów prasowych, powieściopisarzy czworga płci, amerykańskich pięściarzy, gwiazd filmowych, biskupów, utytułowanych poetów i goryli z Chicago” („Wiwat aspidistra”).
Czy znajdzie się ktoś kto tak opisze naszą biedę? Czy znajdzie się polski Orwell?
Pod koniec czerwca 2015 roku, kilka tygodni po napisaniu niniejszych zapisków przeczytałam w internecie i w prasie, że w Warszawie w Parku Bródnowskim zamieszkała artystka i w ramach projektu „Zadomowienie” gra bezdomną. Honorata Martin rozbiła szałas i wprowadziła się do niego na dwa tygodnie. Organizatorem „performance'u” jest Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
„Artystka ma ważną misję do spełnienia: zjednać sobie społeczność, umożliwić zdarzenia, które mają charakter nie tylko artystyczny (...). Ważne jest w tym wypadku podążanie za intuicjami artystki. Artystka wchodzi w nową przestrzeń, rozpoznaje ją i na podstawie tego procesu tworzy pracę artystyczną”
– mówi główny kurator Muzeum Sztuki Nowoczesnej (w rozmowie z „Gazetą Polską Codzienną”). Muzeum zapłaciło za projekt 11.400 złotych, z tego honorarium artystki wynosi 4.400 złotych.
Oto Orwell na miarę naszych czasów!
Leopold Tyrmand, „Dziennik 1954”, RES PUBLICA, Warszawa 1989.
George Orwell, „Wiwat aspidistra”, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A., Warszawa 2001.
George Orwell, „Córka proboszcza”, Polska Oficyna Wydawnicza BGW, Warszawa 1992.