Archiwum

Barbara Kęcińska-Lempka - Z „ciotkami rewolucji” na bagnach

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Na poniektórych z nas przychodzi taki dzień,
że trzeba się opowiedzieć: po stronie wielkiego Tak
albo wielkiego Nie. Kto jest gotowy na Tak
widać to gołym okiem. I ledwie je wymówi,
nabiera pewności siebie i wspina się ku zaszczytom.

(Konstanty Kawafis)

Lektura książki Joanny Siedleckiej „Biografie odtajnione. Z archiwów literackich bezpieki” przypomina wędrówkę po bagnach1. (Zalecam czytanie w kaloszach). Błoto donosicielstwa, kłamstwa, niegodziwości, podwójnego życia chlupocze, bryzga, brudzi, zanieczyszcza aureole.

Czy warto się na bagna zapuszczać? Czy warto burzyć mity uczciwych, szlachetnych pisarzy, którzy okazują się rozpustnymi megalomanami (Jerzy Andrzejewski, Jerzy Zawieyski), stwierdzać, że moralizatorstwo ich książek nijak ma się do prowadzonego przez nich życia (np. Krystyna Siesicka - TW Krysta)? Według mnie warto. Warto, by zrozumieć czym był komunizm. Warto dla pamięci ofiar donosicieli i szacunku dla tych, którzy nie dali się zwerbować i złamać. Oto nazwiska niektórych odrzucających propozycję współpracy z SB: Stanisław Trębaczkiewicz (życiowy partner Zawieyskiego), Jerzy Kornacki, Jacek Bierezin, Leszek Soliński (Le) - przyjaciel Mirona Białoszewskiego, Janusz Głowacki. Wielu niepokornych eliminowano z literatury, a nawet wsadzano do więzienia. Każda silna wspólnota zawsze piętnuje zdrajców, - warunkiem przebaczenia i okazania chrześcijańskiego miłosierdzia (tak ochoczo się do niego odwołują donosiciele) jest przyznanie się do winy, skrucha i zadośćuczynienie ofiarom. Bezkarność otwiera drogę do zdrady następnym łajdakom.

Książkę Joanny Siedleckiej rozpoczyna rozdział „Seks to dla komunisty szklanka wody”. Tak często mawiała Janina Broniewska, (pierwsza żona Władysława Broniewskiego), przyjaciółka Wandy Wasilewskiej, zagorzała komunistka. Żańcia i Dziunia (jak siebie nazywały) trzęsły po wojnie Związkiem Literatów Polskich. Broniewska, jako pierwszy sekretarz podstawowej organizacji partyjnej w ZLP, wymuszała samokrytykę, wzywała przed partyjny trybunał, przywoływała do ideologicznego porządku znanych pisarzy. Owe „nasiadówki” trwały po kilkanaście godzin, nawet do 3 w nocy. Jak wielki wzbudzała strach świadczy opisane przez Joannę Siedlecką zdarzenie:

„W 1951 roku na jubileuszu Marii Dąbrowskiej w ZLP, gdy Jerzy Andrzejewski wygłaszał referat i zauważył, że siedząca w pierwszym rzędzie Broniewska szepnęła coś do ucha równie ważnemu Pawłowi Hoffmanowi, szefowi Wydziału Kultury KC, myśląc, że to coś krytycznego na jego temat, zemdlał ze strachu i runął jak długi na podłogę.”

Janina Broniewska (z domu Kunig) pochodziła z Kalisza z prostej, ubogiej rodziny. Nie miała nawet średniego wykształcenia – przed wojną ukończyła trzyletnią zawodową szkołę zdobniczą. Komunizowała od zawsze, czytała „Kapitał” Marksa. Pryncypialna, zasadnicza i fanatycznie zaangażowana w „komunistyczną robotę”, porzucała kolejnych mężów, podrzucała dzieci (a potem wnuczkę) przypadkowym opiekunkom. Najważniejsza była idea i kariera. Dla mnie to typowa „ciotka rewolucji”. „Ciotką rewolucji” (tak je nazywam) można zostać w każdym wieku. Czyż nie jest ponadczasowy taki typ kobiet? Wpatrzone w wodza (lidera), dla którego zrobią wszystko, bezkrytyczne wobec idei (idea przed rozumem), fanatyczki, gotowe porzucić rodzinę dla „sprawy”, bezwzględne dla myślących inaczej, pełne nienawiści i złości. W „Notatniku korespondenta wojennego” (1953 rok) Broniewska nie szczędzi brutalnych słów Polsce

„pańskiej Polsce sanacyjnych panów z zaleszczykowskiej szosy, faszystów kumających się z Hitlerem i Göringiem, księży; cholernych katabasów. Londyńskiemu, emigracyjnemu rządowi – szczwanym lisom, klozetowym mężykom stanu, starym wygom dwójkarskim o łajdacko – kretyńskiej mentalności, mistrzom od katyńskiej prowokacji.”.

Czyż powyższe słowa nie przypominają hejtu współczesnych „ciotek rewolucji”? (Jednak uczciwie trzeba przyznać, że język „Żańci” jest bardziej wyszukany niż obelgi współczesnych hejterów).

Janina Broniewska była matką Anki, -ukochanej córki Władysława Broniewskiego i sprawczynią rodzinnego dramatu. Anka, zakochana w Bohdanie Czeszko, planująca wspólnie z nim małżeństwo, dowiedziawszy się, że jej matka romansuje z nim i pije „szklanki wody”, popełniła samobójstwo we wrześniu 1954 roku. Miała 24 lata. Śmierć córki załamała Broniewskiego i pogłębiła chorobę alkoholową, z której już się nie podźwignął. By uniknąć skandalu (i zemsty Broniewskiego na Czeszce) partia na jakiś czas podstępem zamknęła poetę w Zakładzie dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Kościanie.

Bohdan Czeszko, lansowany na idola komunistycznej młodzieży, został jednym z głównych reżimowych pisarzy, posłem na sejm, a w stanie wojennym członkiem Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. W wieku 65 lat w roku 1988 umarł z przepicia. Pochowano go z honorami, na Powązkach. Z najwyższymi wojskowymi honorami pochowano też Jadwigę Broniewską (zmarła w 1981 roku w wieku 76 lat).

Bohaterką następnego rozdziału jest Alicja Lisiecka „słodka papużka roznosząca partyjne ploty z łóżka do łóżka”. Niestety, Lisiecka marzyła o karierze na Zachodzie – wyjazd i współpraca z emigracją zaważyły na jej losie. Z beneficjentki komunizmu stała się jego ofiarą, błagającą partyjnych dygnitarzy o umożliwienie powrotu do Polski. „Mietku wpuść mnie do Polski” - pisała do Mieczysława Rakowskiego. Wróciła za cenę pokajania we wrześniu 1985 roku – musiała opluwać „Wolną Europę” i londyńskich przyjaciół, pomagających jej na emigracji.

Z wielu prowokacji, organizowanych przez bezpiekę do najbardziej spektakularnych można zaliczyć „wywiad”, jaki w Berlinie przeprowadziła z Witoldem Gombrowiczem Barbara Witek - Swiniarska (TW Krystyna). Kulisy tego wywiadu znajdziemy w książce Joanny Siedleckiej. W roku 1963 Gombrowicz przyjechał z Argentyny do Europy na stypendium Forda. Zamierzał odwiedzić rodzinę w Polsce, której nie widział od wybuchu wojny. Uniemożliwiono to planując akcję, mającą na celu „moralne rozbrojenie emigracyjnego pisarza przez publiczną kompromitację na łamach prasy”. TW Krystyna wywiązała się z zadania wzorowo, otrzymując stosowną gratyfikację. Gombrowicz ciężko odchorował nagonkę i do Polski już nigdy nie przyjechał.

TW Krost, czyli Marek Piwowski, gdy wyszła na jaw jego współpraca z Służbą Bezpieczeństwa, zapewniał, że nikomu nie zaszkodził. Swoje twierdzenie podpierał nawet wypowiedziami oficera prowadzącego. Przeczą temu dokumenty, przejrzane i przytoczone przez Siedlecką. Donosił nawet na przyjaciela i szwagra.

SB wykorzystywała homoseksualne skłonności niektórych pisarzy, podsuwając im przystojnych agentów. Jednym z nich był Bogusław Wit – Wyrostkiewicz, „rozpracowujący” najpierw Jerzego Zawieyskiego, a potem Jerzego Andrzejewskiego. Wit-Wyrostkiewicz to przerażająca postać – jednostka bez najmniejszych skrupułów. Zachowały się setki jego donosów.

Dla agentów nie było żadnych świętości – na Andrzejewskiego donosił jego zięć (TW Krzysztof), na Annę Kamieńską i synów jej najbliższa przyjaciółka Marta Tomaszewska. Wdzięczna SB (poza pieniędzmi i prezentami) ułatwiła jej wydanie trzech powieści. Książki zostały dobrze przyjęte, także dzięki SB, bo recenzowali je TW Stanisław (Stanisław Zieliński), TW Kasander (Lech Isakiewicz) i TW Zaleski (Aleksander Minkowski).

Mieliśmy nawet polskiego Pawkę Morozowa – był nim Andrzej Szczypiorski (TW Marek vel Miglanc) czołowy autorytet moralny na początku III RP. Biorąc udział w „kombinacji operacyjnej” ściągnął z zachodu, z emigracji swoich rodziców (dla PRL miało to duże znaczenie propagandowe). Gdy Szczypiorski przeszedł do opozycji, donosił na niego jego syn Paweł, który m.in. za pieniądze umożliwił SB wejście do domu i założenie podsłuchu.

Inwigilacja, spotkanie z agentami, zapisywanie donosów – ileż energii i środków angażowano w kontrolę literackiego środowiska. W domach umieszczano podsłuchy, kamery, dyżurni agenci od rana do północy siedzieli przy mikrofonach i spisywali ile razy się kto kochał, z kim rozmawiał, co mówił, co robił. (jak w powieści Orwella). Zebrane materiały dostarczały wielu cennych informacji, służyły do szantażu i zmuszania do współpracy. Na szczęście werbunek nie zawsze bywał udany. Joanna Siedlecka opisuje przypadek Cata – Mackiewicza, którego „wzięto na podgląd”. Gdy pokazano mu łóżkowe zdjęcia z kobietami, powiedział, że nieźle wyszły i zapytał czy mógłby je pokazać Melchiorowi Wańkowiczowi, bo z nim „na tym polu konkurował”. Gdy zwierzał się ze swoich podbojów Wańkowicz nie wierzył...

Tajni współpracownicy byli hojnie wynagradzani – delikatesowe kosze, koniaki, drogie zegarki, perfumy, aktówki – to drobne upominki, w świetle tego, co oferowała Służba Bezpieczeństwa. Najwierniejszym i najlepszym załatwiano wydanie książek, posady w wydawnictwach, telefony, mieszkania, wyjazdy na zachód. Oto niektóre nazwiska z długiej listy: Kazimierz Koźniewski, Aleksander Minkowski, Ryszard Lassota, Stanisław Zieliński, Eugeniusz Kabatc, Andrzej Kuśniewicz, Olgierd Budrewicz.

Czy mają poczucie winy? Czy ponieśli za swoje czyny jakąś karę? Ci, do których dotarła Joanna Siedlecka wypierają się donosicielstwa (mimo ewidentnych dowodów), zasłaniają się brakiem pamięci, mówią, że nikomu nie zaszkodzili, proponują, by archiwa zniszczyć. Nie przepraszają swoich ofiar (o naprawie wyrządzonych krzywd już nawet nie wspominam). Nadal zajmują eksponowane stanowiska, otrzymują ważne literackie nagrody.

„...wobec byłych TW nie tylko nie zdobyto się - pisze Joanna Siedlecka – na mizerną sankcję, jak usunięcie z pisarskiej organizacji, ale zostali jej reprezentantami. Niestety po obu stronach. (...) W ZLP mimo wiedzy na ten temat, wielu artykułów prasowych, książek, zarząd organizacji to nadal tajni współpracownicy, esbeccy konsultanci, którzy zresztą w większości sami się do tego przyznali. Oprócz Wawrzkiewicza, Aleksander Nawrocki, Wacław Sadkowski, już nieżyjący Krzysztof Gąsiorowski, Leszek Żuliński. Ten ostatni napisał bez żenady na swoim blogu: zawód agenta jest tak samo stary jak zawód kurwy i jego nagłe demonizowanie to po prostu akt zbiorowej hipokryzji.”

Joanna Siedlecka nie komentuje słów Leszka Żulińskiego. Ja napiszę, że kurwie nie powierza się ważnych, państwowych funkcji, może co najwyżej zostać kierowniczką burdelu.

Inwigilacją środowiska pisarzy, werbowaniem i prowadzeniem agentów kierował pułkownik Krzysztof Majchrowski, Belzebub polskiej literatury, jak go nazywa Siedlecka. Po siedmiu klasach i kursach partyjnych, syn biednego chłopa, a (po przeprowadzce do Warszawy) dorożkarza, a potem więziennego magazyniera, wspiął się na szczyty hierarchii i prowadził najcenniejszą agenturę. Karierę rozpoczął w 1952 roku w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego m. Stołecznego Warszawy. W książce Bohdana Urbankowskiego („Pierścień Gygesa”) natrafiłam na zdumiewające wiadomości o  dalszych losach pułkownika Majchrowskiego.  Nie poniósł żadnej odpowiedzialności za nękanie niepokornych pisarzy i  szkody czynione polskiej literaturze, wręcz przeciwnie - w roku 1985 objął stanowisko zastępcy dyrektora departamentu III ( zajmującego się inwigilowaniem opozycji) , dwa lata później został  jego dyrektorem. Już w III RP po reorganizacji SB, będąc  szefem  Departamentu Odnowy Konstytucyjnego Porządku Państwa (sic!!!), kierował wielką akcją niszczenia dokumentów SB. Wystąpił też jako świadek w procesie lustracyjnym Aleksandra Kwaśniewskiego – potwierdził brak powiązań kandydata na prezydenta z agenturą. Otrzymując, zapewne, sowitą emeryturę, dożył roku 2000.

*

Niedawno w telewizji na kanale Historia obejrzałam film o zdrajcach – Ludwiku Kalksteinie i Blance Kaczorowskiej. W czasie wojny wydali w ręce gestapo wielu działaczy polskiego podziemia, m. in. Stefana Grota – Roweckiego, dowódcę Armii Krajowej. Podziemny sąd wojenny skazał ich na karę śmierci za zdradę. Kalksteinowi udało się ukrywać, a na Kaczorowskiej nie wykonano wyroku ze względu na zaawansowaną ciążę. W roku 1953 Kalksteina odnaleziono w Szczecinie (pod nazwiskiem Wojciech Mieczysław Świerkiewicz pracował jako dziennikarz w „Kurierze Szczecińskim” i był nawet członkiem ZLP). Wytoczono mu proces i za kolaborację skazano na długoletnie więzienie (odsiedział 12 lat). Aresztowano i skazano również Blankę Kaczorowską. Blanka została w więzieniu zwerbowana przez UB i po 5 latach wyszła na wolność cały czas współpracując z bezpieką (współpracę rozpoczęła już w więzieniu, z ewidencji SB wykreślono ją dopiero w 1978 roku). W roku 1975 wyjechała do Francji. Pod koniec życia, nierozpoznana, trafiła do polskiego domu opieki w Lailly-en Val pod Paryżem. Mieszkali tam wojenni weterani (m.in. generał Józef Unrug). Zdrajczynię zidentyfikował polski lekarz interesujący się historią, który zwrócił uwagę na nietypowe imię Blanka i zaczął badać przeszłość pensjonariuszki. Wśród mieszkańców domu wiadomość o tożsamości Blanki rozeszła się lotem błyskawicy. Musiano ją natychmiast przenieść do innego francuskiego ośrodka, bo były próby pozbawienia jej życia za zdradę, której dopuściła się przed laty. Taki stosunek do zdrady miało dawne pokolenie.

W 2006 roku wyszło na jaw, że Michał Roniker, filmoznawca, reżyser, związany z Piwnicą Pod Baranami był przez 29 lat tajnym współpracownikiem SB. Donosił na kolegów, a nawet na własną żonę. Część „piwniczan” zbagatelizowała sprawę i urządzili bankiet na cześć zdrajcy. Ci, którzy odmówili podpisania listu w jego obronie (m.in. Leszek Długosz) spotkali się z bojkotem i szykanami.

Moim zdaniem do kanonu polskich współczesnych pieśni należałoby dodać „Polacy nic się nie stało, nic się nie stało, Polacy nic się nie stało...”. Nic się nie stało?

*

Za patrona zdrajców uznaje się Judasza, choć nie czerpał korzyści ze zdrady, lecz powiesił się, nękany wyrzutami sumienia. Bohdan Urbankowski w książce „Pierścień Gygesa” (też o zdrajcach i donosicielach) dowodzi, że lepszym symbolem zdrady byłby Gyges (716-678 p.n.e.) , który sięgnął po władzę po zabiciu króla Lidii.  Według legendy Gyges był zwykłym pasterzem owiec. Pewnego razu natrafił na grobowiec, odsłonięty w czasie trzęsienia ziemi. Znalazł tam konia z brązu i ciało zmarłego. Po założeniu pierścienia, zdjętego z palca zmarłego, stał się niewidzialnym. Korzystając z pierścienia podsłuchiwał przyjaciół, intrygował i judził. Udało mu się dotrzeć na królewski dwór i tam, po założeniu pierścienia czyniącego niewidzialnym, zamordował króla Kandaulesa. Ożenił się z wdową i zasiadł na tronie. Niewidzialność zapewniła mu zaszczyty, władzę i piękną kobietę bo królowa Lidii słynęła z urody.

 


 

Joanna Siedlecka, Biografie odtajnione. Z archiwów literackich bezpieki, Zysk i S-ka Wydawnictwo Poznań, wyd. I.

Bohdan Urbankowski, Pierścień Gygesa. Szkice z tajnej historii Polaków, Akces Warszawa,  współwydawca Instytut Historyczny NN im. Andrzeja Ostoja Owsianego.

 

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.