Zastanawiam się nad kompozycją książki. Otóż autorka zaplanowała aż 8 cykli wierszy. Jest cykl poświęcony codzienności, miłości, pamięci rodziców, cykl złożony z erotyków i taki, w którym króluje nostalgia. Książkę czyta się dobrze, ale całość sprawia wrażenie przesytu. Przy tak dużej ilości tekstów ich poziom wydaje się nierówny. Wiersze ciekawe, nasączone emocjami, przemieszane są z utworami słabszymi. Być może rezygnacja z kilku utworów byłaby wskazana i dałaby książce większą spójność.
Początek lektury zbioru wierszy Marii Gibały wprawia w pewne zakłopotanie. Otóż, to dopiero druga książka poetycka przemyskiej poetki, a tymczasem autorka posiadła już pewną swobodę w stosowaniu ironii; bywa też przewrotna, potrafi nieźle „zabawić” się z czytelnikiem. W krótkim tekście „Szukam swojej“ autorka daje próbkę swoich możliwości: „naga prawda / nie chodzi rozebrana / święta prawda / nie modli się w kościele / szczerej prawdzie / daleko do szczerości”.
Życie podmiotu lirycznego ze zbioru wierszy Gibały, to podróż nasza codzienna. Tak zresztą autorka nazwała jeden z cykli. Zwykła, wieczna krzątanina, która może zaowocować (a w tym wypadku tak się dzieje) ciekawą poezją. Gibała pokazuje, że „dźwiganie bagaży”, „makijaż w biegu przed lustrem”, „rachunki urzędy schody”, „koszenie trawy grabienie liści”, te czynności dnia codziennego, są już ze swej natury poetyckie. Żyjemy szybko, ciągle gdzieś biegniemy. Podmiot liryczny, gdy już po całodziennej pracy położy się do łóżka, to jeszcze myśli: „czy do jutrzejszej walizki / spakowałam wszystko”. I myślę, że walizka, może tu występować jako metafora życia, ciągłego biegu, przemieszczania się. A gdzie czas na refleksję, skoro nawet przed snem podmiot liryczny wciąż przeżywa swój bieg? A więc można nawet pokusić się o stwierdzenie, o negatywnym wpływie cywilizacji zachodniej na zdrowie psychiczne człowieka, o natłoku pilnych spraw nie cierpiących zwłoki. I choć Gibała tak daleko nie pójdzie, to wydaje się, że jest dość sceptyczna wobec, co rusz nowych, „czarodziejskich” pigułek cywilizacji zachodniej, które nigdy nie rozwiązują nabrzmiałych problemów człowieka, a tylko mogą mu zaszkodzić.
Ciekawy jest cykl „Kiedy rozkwita wiosna”. W nim właśnie autorka pomieściła wiersze najbardziej intymne. Są to wiersze niezwykle ciepłe, nasączone pozytywnymi emocjami. To na pewno cykl zmysłowy, gdzie króluje dotyk, zapach i kolory wiosny. To prawdziwe erotyki, których nie powstydziłaby się nawet Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Halina Poświatowska czy Jan Lechoń. Niektóre z nich krótkie, ale odważne, jak choćby „Pytanie”: „czy moja wilgoć / zaspakaja twoje pragnienie?”. Zresztą, wydaje się, że właśnie w tej materii autorka czuje się bardzo dobrze. Niezłe wrażenie sprawia też wiersz „Na głodzie”, w którym Gibała proponuje taką swoistą mapę ciała, gdzie „na łąki twoich włosów / wplecionych w moje / na stepy ciała / po których biegnę / w dzikim szale”.
Ważny wydaje się też cykl „Ścieżką przez sad”. W tych wierszach jest dużo nostalgii. To często takie wędrówki w przeszłość trochę w poszukiwaniu raju utraconego. Świat się zmienia, ale czy zmiany idą we właściwym kierunku? Podmiot liryczny na pewno jest tym zmartwiony. Wspólnotowość coraz mniej potrzebna. W erze anglosaskiego kapitalizmu „człowiek człowiekowi jedynie wilkiem”. Egoizm jest bardziej w modzie niż altruizm czy empatia. A co z tradycją? Tradycja powoli zanika. W „Powrotach” podmiot liryczny powie: „nie słychać kolęd śpiewanych przez / dziadka i małą dziewczynkę / …w tej kolędzie kto tam będzie każdy się ucieszy…”. W „Rytuałach” zaś zwróci uwagę na powtarzalność, tych samych czynności, te same rytmy, co roku natura niczym nas nie zaskakuje. Żurawie odlatują w kluczu. Pozostaje poddać się corocznemu jesiennemu rytuałowi zbierania orzechów. Człowiek jest częścią natury, musi dopasać się do jej pulsu, są orzechy, zbieramy orzechy, przychodzi jesień, ptaki więc odlatują. Ale Gibałę to wcale nie smuci, a nawet chyba te obserwacje sprawiają jej przyjemność, bycie częścią boskiego planu, podporządkowania i tego nigdy nie kończącego się powrotu. W wierszach tych, ujawnia się też obserwacyjny zmysł autorki, która jest nie tylko poetką, ale też fotografem.
I jeszcze cykl „Requiem”. To wiersze bolesne bo eschatologiczne. To poezja o odejściach najbliższych. Wiersze, w których pojawiają się strzępy rozmów, ale jakże ważnych, rozmów z umierającym ojcem i matką. Wiersz zatytułowany „Requiem VIII” opatrzony został podtytułem: „Żadna pora nie jest dobra na umieranie”. Przejmujący to wiersz, o tym, że człowiek wita się z drugim najbliższym mu człowiekiem i że właściwie to przywitanie staje się zarazem pożegnaniem. I w tym cyklu, choćby poprzez konstrukcję, na czoło wysuwa się kolejna pasja artystyczna Gibały, czyli muzyka. Artystka twierdzi, że bez poezji, fotografii i muzyki nie mogłaby żyć. I to wszystko jest w tej poezji widoczne. Ale najbardziej widoczna jest empatia, szacunek dla drugiego człowieka i dekalog, bez którego życie nie miałoby sensu.
Na pewno rację ma Józef Baran, który na wstępie zbioru pisze, że poezja Marii Gibały „to liryka konfesyjna (…), czyli taka spowiedź na ucho”. Ale Gibała posiadła też dar operowania ironią, a to otwiera przed nią nowe horyzonty. W wierszu „Z matematyczną dokładnością” napisze: „odmawiam dziesiątki różańca / oto cała moja matematyczna filozofia”.
Jeden z najbardziej znanych i popularnych tekstów autora wstępu brzmi: „można być w kropli wody / światów odkrywcą / można / wędrując dookoła świata / przeoczyć wszystko”.
I myślę, że Maria Gibała to poetka, która potrafi już dziś dużo dostrzec w kropli wody. I trzeba mieć nadzieję, że potwierdzi to kolejnym udanym zbiorem.
Maria Gibała, Sto piećdziesiąt kilo dobroci.