Szkoła średnia, do której na początku lat siedemdziesiątych swego czasu uczęszczał Tadeusz, miała powszechną opinię utytułowanej w tym mieście. Tę reputację zachowała jeszcze z okresu przedwojennego, chociaż w czasach PRL-owskich profil kształcenia był już całkiem inny. Mimo tego nauczano tak jak kiedyś również łaciny i chociaż lekcje z tego języka nie były wcale obowiązkowe, to mimo wszystko niektórzy rodzice kierowali na ten przedmiot nawet słabszych uczniów.
Do szkoły chodziły głównie dzieci miejscowej inteligencji, chociaż nie tylko one. Niektórzy z innych środowisk poczytywali sobie za honor bycie jej uczniami. Szkoła też, można powiedzieć, miała opinię dosyć snobistycznej. Biorąc pod uwagę nauczanie i wychowanie, to panowały tutaj całkiem surowe obyczaje. Specyficzny klimat i atmosfera często podtrzymywane przez nauczycieli podkreślały prestiż i wyjątkowość tej szkoły. Ogólnie rzecz biorąc czasy były takie, że zgodnie z ówczesnymi nakazami w szkole wprowadzono charakterystyczne uczniowskie mundurki w ciemnogranatowym kolorze z dwoma rzędami metalowych guzików pośrodku, jak również specjalny skromny strój dla dziewcząt. Musiano też nosić duże czerwone tarcze z numerem szkoły, które powinny być przyszyte na ramieniu. Niektórzy niesforni uczniowie przypinali je jednak agrafkami dopiero wtedy gdy wchodzili do szkoły. Było to, można by przypuszczać, reakcją, przyczyną i przejawem niegodzenia się na takie rygory. Niepodporządkowanie się tym zasadom było powodem do represji i groziło surową naganą i wezwaniem rodziców do szkoły. W konsekwencji nawet straszyło obniżeniem oceny ze sprawowania.
Przed szatnią, do której bocznym wejściem wchodzili uczniowie, często stał zaczajony nauczyciel i sprawdzał, czy mają oni tarcze i czy są one przyszyte. Noszenie mundurków i tarcz młodzież traktowała jako ucisk i zamach przeciwko jej wolności. Wyrazem buntu było też palenie papierosów. W tym celu zbierali się na przerwach między lekcjami w ubikacji. Znajdowała się ona w podziemiach budynku szkoły i z tego powodu gremialnie była nazywana przez uczniów Hadesem. Ściany i sufit WC upstrzone były specjalnie wypalonymi przez uczniów plamami z sadzy. Było tak, że co jakiś czas w ubikacji pojawiał się nauczyciel i uczniów, którym udało mu się przyłapać na paleniu, czekała sroga bura. Mimo pewnego strachu palacze starali się tym nie przejmować, przynajmniej niektórzy. Było tak, że raz nawet jeden z uczniów dla kawału powystawiał wszystkie drzwi od kabin i oparł je o przeciwległą ścianę.
Kawały były zresztą różne. Ktoś kiedyś wyrzucił przez okno z drugiego piętra krzesło na chodnik, oczywiście wtedy, gdy nauczyciela nie było w klasie. Przy tym uczniowie doskonale wiedzieli, u kogo z nauczycieli i na którym przedmiocie można było rozrabiać, choć pedagodzy nie umiejących utrzymać surowej dyscypliny było bardzo mało.
Jeżeli chodzi o palenie papierosów, to sprawa wyglądała trochę inaczej w miesiącach kiedy był ciepło i pogoda dopisywała. Uczniowie wtedy gremialnie opuszczali budynek szkoły i chodzili palić papierosy do pobliskiego parku, chociaż oddalanie się poza teren szkolny w godzinach lekcyjnych było surowo zabronione.
Innym znakiem czasu był tu tworzący się już wówczas młodzieżowy język. Gdy kiedyś Tadeusz wyszedł do parku na papierosa, jeden z kolegów zaczął opowiadać, jak przybiła go śmierć bardzo kochanej przez niego babci.
– Kochałem bardzo babcię – rzekł. – Była wspaniała. Co z tego? Musiałem jednak powiedzieć – babcia kopnęła w kalendarz.