Wszedłem do baru
później wylazłem na ulicę
i wszedłem do kolejnego
kiedy wytaczałem się po raz drugi
miałem w oczach ciemność
męczącej drogi wśród gór.
Ruszyłem przed siebie
to był Kraków
i była wtedy mgła
i ławka przy Błoniach
na której usiadłem
czułem zimno
trochę żalu
że nie wziąłem
niczego na drogę.
Mgła była czuła i gęsta
a z chłodu, który mnie otaczał
wyłonił się biały koń.
Mężczyzna z brodą
trzymał go za uzdę
szli sobie gdzieś
nikomu nie wadząc.
A ja wściekłem się
bo byłem głupi
i oszalały
na wpół martwy
od tego alkoholu
zamachnąłem się
i dałem koniowi w pysk.
- Hej, skurwielu! - krzyknął facet.
Co ty sobie myślisz?!
Koń nie spłoszył się
tylko spojrzał tak
aż ścisnęło mnie w dołku.
Nie miałem w sobie
żadnych myśli
wspaniałych myśli
nieśmiertelnych myśli
kiwałem się tylko
w przód i w tył
w tył i w przód
facet z koniem odeszli
a ja czekałem
na coś cudownego
ale to nie miało
zamiaru nadejść.