I
Joanna Kłaczyńska wydała pierwszy tomik wierszy ledwie przed dwoma laty, drugi – przed rokiem, i już doczekała się przychylnych komentarzy od aż trzech krytyków literackich, co jest dziś – w okresie słabego zainteresowania recenzentów bieżąco publikowaną poezją – absolutną rzadkością. Musiało to wyniknąć przecież nie tylko z zaciekawienia, co pisze żona znanego prozaika, Włodzimierza Kłaczyńskiego, ale raczej i przede wszystkim z samej wartości jej obydwu książek.
Ja, znający Włodka od lat, mogę dodać, że jej twórczość poetycka wybuchła z dużą siłą rzeczywiście niedawno, co dla niego samego było na tyle dużą niespodzianką, że mówił o tym, ujawniając niektóre liryki, podczas naszych literackich spotkań z radością i satysfakcją odkrywcy talentu zapracowanej na co dzień Joanny, z zawodu lekarki.
Któż więc o poezji Joanny pisał? Najsampierw Janusz Termer, przyjaciel Włodka, który jak raz prowadził z nim długi wywiad rzekę, utrwalony w księdze Zobaczyć rzeczywistość… z podtytułem Włodzimierz Kłaczyński w rozmowie z Januszem Termerem, wydanej (2013) w serii „Portrety Literackie” Oficyny Wydawniczej „STON 2” pod moją redakcją. Czytający i komentujący wiersze Joanny Janusz Termer opatrzył jej debiutancki zbiorek Przed zmierzchem (2014, w rzeszowskim wydawnictwie Andrzeja Żmudy „Sowello, serii „Poezja Współczesna”) wnikliwym posłowiem. Poruszony dojrzałością widzenia złożonej problematyki człowieczego bytowania w świecie i swoiście „naturalną” poetyką, docenił „warsztatową autoświadomość oraz wypływającą stąd prawdziwie bezpretensjonalną prostotę ekspresji i zarazem różnorodną tematycznie przestrzenność horyzontów widzenia rozmaitych atrybutów istnienia”. Dostrzegł w refleksjach poetki „potrzebę poszukiwania sensu i trwałych punktów oparcia w tym zagmatwanym i problematycznym świecie drastycznie sprzecznych idei”. Wskazał na bliskość sposobów artykulacji z poezją Jana Twardowskiego, na nawiązania do tradycji „horacjańsko-czarnoleskich” i do „partytur wielogłosowej melodyki poezji polskiej”, wyczulonej bardziej na nutę romantyczną, niż sentymentalną, a przy tym podkreślił „rzadki dziś prosty i <naturalny>, czysty lirycznie głos”.
Do kolejnego zbiorku Joanny Melancholia – elegancka siostra Smutku (2015, wyd. i seria jw.) wstęp napisał krytyk i poeta Leszek Żuliński, który ujawnił, że autorka miała sprzyjający doping, bo oprócz inspirującej atmosfery literackich dyskusji, „interesowała się m.in. malarstwem”. Uświadomił, iż „bagaż życia, doznań i obserwacji” okazał się „wart pokazania” i „spełnił ważny sens”. Że ponadto Joannę Kłaczyńską „być może […] formatuje w sporej mierze wiara?”, do której odniesień tu wiele, „choć nie nachalnych, nie ortodoksyjnych. […] Subtelność wynika z <religijności uniwersalnej>, a więc z tych snów o transcendencji, jakie hodujemy w sobie wszyscy w naszych pozaracjonalnych nadziejach”. Że również „mitologia jest tu piękną kanwą odniesień. W niej przecież jeszcze pulsuje przedbiblijna matryca naszej nadziei na z góry ustalony porządek świata i przeznaczenia”, a Kłaczyńska „z dojmującą prostotą umie te wszystkie wątki wpleść w swoje wiersze, nie unikające rzeczywistości namacalnej. Doceniam ich szlachetną prostotę i komunikatywność. Wszystko, co jest za <murem wieczności>, splata się tu w jakąś osobliwą jedność ze zwyczajnością, codziennością, z naszym behawiorem”.
Wreszcie inny jeszcze, podobnie jak Leszek Żuliński, krytyk i poeta Jan Adam Borzęcki w recenzyjnej refleksji Melancholia dobrej poezji na łamach „Świętokrzyskiego Kwartalnika Literackiego” (2015, nr 3-4) zwierzył się, że poezja Joanny przywróciła mu „wiarę w moc dobrego słowa”, egzystującego „poza targowiskiem poetyckiej próżności”. Zwrócił uwagę na „lakoniczność, bezpretensjonalność, mądrość życiowego doświadczenia”, zaletę „słownej wstrzemięźliwości”. Dla niego „Lektura tej poezji jest cichą rozmową z kimś, kto zrozumiał najważniejsze i potrafi to przekonująco wyjaśnić; kto poznał sens i zdolny jest do życiowej syntezy. To nie jest tworzenie wizji świata – to wręcz rozwiewanie iluzji i podporządkowanie się logicznemu działaniu Losu. Nie ma agresji, zawiści, wrogości. Nie ma wielkiego świata, lecz intymnie traktowany skrawek własnego miejsca. Nie ma nawet ostrej obserwacji samej siebie, a raczej kontemplacja własnego cienia. […] Poetce udało się znaleźć swój własny sposób, by o ważnych sprawach mówić słowami chodzącymi po ziemi, oddalić się od metafory i metafizyki. […] W poezji tej pełno Heraklita, ale rzeki, w których brodzimy, płyną cicho i spokojnie. Dzieciństwo, piękna młodość, przemijanie to wszak nie tragedia, lecz powszechne przeznaczenie, spod którego ponoć wyjęty jest jedynie Bóg, chociaż i to nie jest pewne. Pozornie wielkie słowa przepadają w zgiełku im podobnych, a przecież wiadomo, że filozofią może być banalny ruch gałązki, nieśmiertelną ideą myśl poczęta na bujanym fotelu”.
II
Joanna Kłaczyńska w wierszu Zarażeni poezją, datowanym z kwietnia tego roku, mówi jakby formułowała lekarską diagnozę:
Nieuleczalnie chorzy na poezję
nosiciele wyobraźni
chorują ciężko.
Ich umysł cierpi metaforami.
Słowami mącą rytm serca.
Oczy widzą światy
dla innych nieoglądalne,
uszy słyszą muzykę wszechświata.
Zarażeni poezją mają lęki.
Boją się banału,
nocy bez rymu i rytmu,
dnia bez strofy lekarstwa.
Modlą się wierszami, by umrzeć
na nieśmiertelność.
Ten zapis to majstersztyk, potwierdzający sprawiedliwą miarodajność opinii wspomnianych krytyków. Właśnie doradziłem, by poetka koniecznie dołączyła go do już ułożonego nowego tomu, który Państwo otrzymujecie. Są w nim upamiętnione miejsca świętokrzyskie, jak Solec-Zdrój, Sandomierz, są poetyckie pejzaże z podróży do Katalonii, gdzie w rytm kastanietów „werble stóp / niecierpliwie wystukują / rytm tańca, wina, / miłości / w barwach morza, / plaży i lasów”. Otwierają się „szuflady wspomnień” w miejscu od dawna oswojonym, gdzie „święty spokój, / lokator główny, / na stałe zameldowany. // A miłość / – powiedziałeś kiedyś żartem [to mrugnięcie w stronę Włodzimierza – S.N.] – / przez zasiedzenie / mieszka z nami”. Autorka, przejęta zachwytem chwili wzruszenia, znajduje środki wyrazu nawet dla obrony krajobrazowej pospolitości trącącej zwykłym kiczem. Oto wywołany z wyobraźni znany nam dobrze jesienny obraz: „Złoty dywan liści / pod stopami, / nade mną / drzew purpura / i lazur nieba / słońcem malowany…” i po chwili jakaż konstatacja: „Zrobię zdjęcie powiększone, / oprawię w złotą ramę / jak landszaft, / powieszę na ścianie / i podpiszę pod kiczem: / autor – Złota Jesień, / tytuł dzieła – Piękne Przemijanie”. Która z poetek zdobyłaby się na taki dystansik?! Wszyscy się w duchu zachwycamy złotą polską jesienią, a każdy się tej swojej romantycznej melancholii wstydzi, zamiast oddać potocznemu pięknu i pogodnemu czasowi to, co im się należy… pomysłowym fortelem metonimicznego określenia. Pomysłowa łamigłówka liryczno-filozoficzna, jaką jest wiersz Pytania, rozpoczynająca się od słynnej formuły Leibniza: „Dlaczego istnieje raczej coś niż nic? i zawierająca w środku astronomiczno-teistyczną zagwozdkę: „Jaki był zamysł Boga, / gdy osobliwość ruszył, / sprawiając wielki wybuch?”, w zakończeniu niespodziewanie – jak bywało u Anny Kamieńskiej czy Wisławy Szymborskiej – wyostrzona jest żartobliwą kwestią: „A czy nas obchodzi, / o co pyta mrówka…?”. Świadczy to, że Joanna Kłaczyńska lubi i wyczuwa zalety sztuki paradoksu. Wie, że tak naprawdę nie ma co łamać sobie głowę, bo wszak można by równie dobrze zapytać: „Nic nie jest jednoznaczne, / a wszystko – niestałe? I trzeba z pokorą spuentować Moralitet: „Przecież / po wąskiej plaży / nad oceanem niewiedzy / niepewnie stąpamy”. Niepewność filozofującej poetki w wierszu Po wykładzie ma swój niewątpliwy liryczny wdzięk. Niebłaha sprawa dotyczy możliwej perspektywy miłości, będącej dla zagubionego we wszechświecie i wszechczasie człowieka najważniejszą wartością. Bo cóż nam przyjdzie za korzyść po spełnieniu się samej mądrości, skoro „To przecież bez znaczenia, / czy nas, jak garść atomów, / myśląca próżnia rozsypie / lub w inne byty wplecie”. „Nie żartuj, / że wzór na wszystko wymyślisz” – strofuje pyszałka podmiot wiersza Mgła. „Bo jak mgła / tylko chwilę trwamy / i jak ona bez śladu / mijamy…”.
Okazuje się, że obok miłości ogromnie bliska jest naszej wrażliwości nadzieja, choćby ta złudna, pocieszająca chorych w utrapieniu. Nadzieja – dawniej mieszcząca się w miłosierdziu opiekuńczych „aniołów w czarnych i czerwonych aureolach”, co „wygładzały zmarszczki bólu / na pościeli”, w wierze w cud „ciepłego dotyku i dobrego słowa lekarza” – zawsze ważniejsza była od chłodnej procedury. Skończyła się bajka o tej bezpowrotnie minionej przeszłości, kiedy „Nikt nie zabijał nadziei / ciosem procedury / w serce. / Każdy miał czas”– czytamy w wierszu Bajka.
Świat widziany mądrym sercem Joanny Kłaczyńskiej ujawni się Czytelnikowi w całym swoim bogactwie, gdy w tom ten głębiej wejrzy, gdy zaufa słowom poetki, które w wymiarze lirycznym mogą stać się dlań także panaceum.
Joanna Kłaczyńska: Sen Ci swój opowiem. Wyd. II poprawione. Sandomierz 2016, Wydawnictwo Diecezjalne, ss. 82.