Zachęcony przez poetkę Aleksandrę Fidziańską z Piotrkowa Trybunalskiego, powróciłem do lektury tomu Kolorowe przystanki, jaki mi wcześniej przesłała, a nie znalazłem wówczas, w rok czy dwa lata po wydaniu, dość czasu. Powróciłem chętnie w przekonaniu, że dobra poezja się nie przedawnia i refleksja o niej nigdy nie jest spóźniona. Witold Stawski, autor tego tomu, przydając podmiotowi i zarazem bohaterowi lirycznemu swych wierszy walor intymnego zwierzenia, zjednuje sobie odbiorcę. W poetyckim credo pt. Pisanie wiersza, jakie otwiera ten retrospektywny wybór, puentuje, iż w twórczości „trzeba tylko zaufać / samemu sobie”.
Oznacza to w sensie autorskiego zobowiązania, że trzeba się zdobyć na odwagę możliwie pełnego wyrażenia siebie, mając wewnętrzne przekonanie o posiadaniu rezerwuaru ważnych treści do przekazania. Ważnych, gdy „każde słowo” znaczy i „nie wypada tych słów mnożyć” (s. 19). Poeta wyzwala w akcie twórczym odwagę szczerości. Uczciwej szczerości, gdy inspirowany marzeniami, z ich podróżnej listy musi dokonywać takiego wyboru, aby – przy ograniczeniu danego mu czasu – zdążyć w spełnieniu się przed czytelnikami. „Gdziekolwiek pójdę / będę tylko sobą” – podkreśla.
Tej wiarygodności, jaką zyskuje na samym początku, nie osłabia silnie emocjonalny i intencjonalny ton poetyckich wypowiedzi w rodzaju „…pozwól wracać do domu z którego / przez okno zawsze widać nadzieję” (s. 36). Nawet kiedy górę bierze subiektywne przeświadczenie o „Bożych zbiegach okoliczności” (s. 73), będące wszak aktem wiary, niezależnym od logiki naturalnych, życiowych doświadczeń.
W. Stawski poddaje próbie refleksyjnej rekapitulacji wiele przeżytych osobiście sytuacji, zapamiętanych obrazów i związanych z nimi uczuciowych doznań. Są to na ogół – co godne podkreślenia in plus – sytuacje dynamiczne. Dla przykładu przytaczam (pomijając częste w strofach motywy podróży czy wędrowania) wymowny fragment z wiersza Znów będzie jutro:
Jutro, jutro, znów będzie jutro.
Pobiegnę rano arterią mrówek,
ja – niedościgły, ja – szybkoskrzydły.
Nie? Nie pobiegnę?
Że nie ma po co? Jak to do kogo?
Żart, żarcik. Ha, ha!
Przecież biegnę, nie umiem inaczej.
Wiraż i prosta. I… nie ma mety!
Stoję wpatrzony w pędzące mrówki –
ścisk coraz większy,
mijają z lewej, czasami z prawej,
bezgłośnie i bez zaczepki.
Znów biegnę, biegnę, biegnę
arterią dla mrówek-ścigaczy…
(s. 38-39)
Ale powrót z tych jutrzejszych wyścigów niby „bezgłośnych i bez zaczepki” pozostawia także przykry ślad: „wrócę jutro / po ścieżce splątanej / uwalany gliną / i ludzkim brudem / przykrytym szminką i pudrem” (s. 50). Mimo doświadczania takich skutków, fascynacja poszukiwaniem i odkrywaniem drugiego człowieka okazuje się wprost pasjonującym wyzwaniem. To czytanie „ze zmarszczonego czoła / z drżenia rąk / ze wzruszenia ramion / z nieruchomych warg”, to zdejmowanie „bandaży z ukrytych ran / których nie trzeba się wstydzić”. Empatia dla drugiego człowieka, prócz wspomnianego „ludzkiego brudu” w polorze elegancji, daje o wiele ważniejszy profit duchowy, skoro w głębi labiryntu skłębionych ludzkich spraw „czeka uśmiechnięte nieznane”, skoro udaje się „Schwycić niepokorną łzę / biegnącą bruzdą zaufania”, a więc zyskać uczucie tego, co „niejednoznaczne / irracjonalne / fascynujące nienazwaniem // Także w sobie” (s. 76). Niejednoznaczność ludzkiej natury objawia się w jej dwoistości, rodzącej ciągłą niepewność. Najlepiej, nim się oceni kogoś drugiego, sprawdzić to – wypróbowaną przez autora metodą szczerej autodemaskacji – na samym sobie:
Chcę być tu gdzie jestem
i choć na chwilę całkiem gdzie indziej
Być tym kim jestem
i nie być sobą – bez żalu
Cofnąć się w młodość
ale z tym co nazbierałem przez lata
Kochać miłością trwałą-mocną-jedną
i zakochiwać się beztrosko
Znaczyć coś wśród tłumu
i umieć zniknąć w nim anonimowo
Mieć mądrość i nie wiedzieć tego
czego nie chciałbym wiedzieć
(s. 77)
Ambicją poety jest ustawiczne rozszyfrowywanie zagadek człowieczych tajemnic, bo tylko tą drogą odnajduje klucz do zrozumienia kogoś innego (pojąwszy, dlaczego innego?), chcąc „odnaleźć zgubione zaufanie / do drugiego człowieka” (s. 85). Albowiem już „ktoś ułożył pasjanse z kart / naznaczonych miłością” (s. 109).
Aż tyle dobra można posiąść w zbrataniu z drugim człowiekiem! Dlatego boli każda strata kogoś bliskiego. Witold Stawski wyraża tę stratę niezwykle prosto i zarazem dramatycznie przejmująco:
Życie ze mnie uchodzi
kiedy odchodzą ludzie
(s. 87)
Wiersz poświęcony pamięci Ewy Stasiak jest – przy wtórze żalu – niemal hymnem wdzięczności dla tego, co bliskim pozostawiła, dla wartości zostawionego swoim staraniem ziarna, które będzie plonować, dla bezcennego kruszcu Jej śmiechu „brzęczącego jak złota moneta / którą dawała smutnemu w potrzebie”, tego perlistego śmiechu, jaki wciąż brzmi: „biega między półkami wspomnień / niezakurzony / nieuchwytny / nierozmieniony na drobne…” (s. 96-97).
A co do słów, z których w niełatwym trudzie kształtuje się wiersz (zob. s. 118-119)? Poświęciłem ich magii odrębną książkę: Metafizykę tworzenia. Na kanwie zwierzeń polskich poetów współczesnych (2007), toteż – doceniając mądre milczenie „mówienia bez słów” – przedkładam nad nie sens retorycznego pytania, jakim kończy się Sen: „ale czy można czytać to, co nienapisane”? (s. 93). Właśnie, trzeba umieć się wciąż, uparcie, z mozołem dopracowywania kunsztu zdobywać na odwagę zapisywania, choć skądinąd „produkty fabryki myśli”, co „zalegają w magazynach mózgu” zdają się dziś nieopłacalne (s. 116).
Tom Witolda Stawskiego zaświadcza, że warto.
* * *
Witold Stawski, Kolorowe przystanki, Nauczycielskie Stowarzyszenie Kulturalno-Oświatowe NASTOK, Piotrków Trybunalski 2012, ss. 124.