(o poezji Łyczezara Seliaszkiego)
Łyczezar Seliaszki – poeta, prozaik, tłumacz, znany i ceniony nie tylko w Bułgarii, ale też w Wielkiej Brytanii, Polsce wydaje obecnie w naszym języku drugi (po tomie Inny głos z 2014 r.) wybór wierszy. Tyle że tym razem znacznie obszerniejszy. Ze względu na objętość i zawartość, sądzę, w pełni reprezentatywny dla jego dotychczasowego dorobku. Ciekawy i inspirujący do przemyśleń, jakimi chętnie się tu z Czytelnikami dzielę.
*
Twórca, przeżywający boleśnie swój czas, z wysiłkiem w samotności podejmuje ustawiczny trud rzeźbienia w opornym tworzywie – kamieniu czy słowie. Spragniony głębszego doznania, szuka „złotego jądra” – sensu i piękna. Tak odczytuję otwierający tom wiersz Sztuka. I niebawem, w Elegii o mrówce, odnajduję towarzyszącą temu przesłaniu gorzką, pełną żalu refleksję: „Jakiż to bezmiar niepocieszenia / pośród ludzkiego mrowiska”, skoro „okruch pieśni tak potrzebnej” nie zaspokoi przechodzących obok, obojętnych – „żałośnie ubogich, straszliwie głodnych”. Ten „bezmiar niepocieszenia” sprawia, iż twórca (pieśniarz, poeta) czuje się zdany tylko na „złudne marzenia” z podszeptu muzy. Skazany na zamknięcie w stworzonej przez siebie sieci z „kunsztownej gry słów”. Wiersz Inny głos kończy się dramatyczną apostrofą:
O, głosie muzy przepełniony pasją,
jakiej nagrody się spodziewasz:
gestu współczucia, zagadki w zmierzchu,
olśniewającej smutnym blaskiem?
Melancholijnie dopełniają tego smutku „dni niepocieszone / miłością niedosiężną” w pokoju-samotni malarza, któremu nie brak jednak pasji w zmaganiu ze „swoim losem nieszczęśliwym”. Ta pasja (kilkakrotnie przywoływana) sprawia, że twórca w swym bezinteresownym wysiłku nigdy nie ustępuje, śpiesząc „na spoconych słowach do Babilonu”, choć tam czekają ledwie „okruchy z zaprawy Wieży”.
*
Sens zmagań wyraża się w poczuciu zespolenia z kimś drugim: że „JA to TY”. Modlitewna cisza podpowiada, że cel wszelkiemu istnieniu nadaje Bóg. Ale też w tym ludzkim wymiarze wrażliwy, poszukujący jakiegoś oparcia podmiot liryczny, zawsze może znaleźć ostoję w dobrej pamięci, choćby czy wręcz szczególnie w pamięci o najbliższej ze wszystkich osób – matce, która w stałości swych walorów podobna jest kwiatowi róży, przez nią kiedyś posadzonemu i i wciąż wzbudzającemu niezmienny zachwyt. Widok tej róży, która nigdy „nie kłamie / i nie zmienia koloru” upaja „przez szklane kule / myśli / przy porannej kawie”. Oto – jak w śnie Bogurodzicy – „Mamie śnią się dziecięce lata”. W wierszu obwieszczającym wiosnę podążają samotnie syn i matka „świętą księgą-ziemią” jego „natchnionymi bruzdami-wierszami”. W innym liryku poeta kreuje obraz siedzącej na progu mamy, w której palcach „coraz cieńsze staje się szydełko”, jakim próbowała „zatrzymać w sieci koronki / uśmiechnięte słońce”, śląc modlitewny „list do Boga”.
Wzruszającym wspomnieniem chwili odejścia matki z początkiem 2004 roku jest utwór przywołujący obrazy z sytuacji szpitalnej, kiedy w „wełnianej chustce mamy” udało się synowi „zatrzymać jej ostatnie tchnienie”, a potem, kiedy już w samochodzie spowił ją wraz z bratem jak niemowlę „i ona – z zapartym tchem – / całkiem pomieściła się w skąpym powietrzu / na tylnym siedzeniu”. Szlochem żalu jest tryptyk pt. Mama, złożony z kilkuwersowych cząstek, będący w istocie trenem z motywem „usychającego figowca / rodowej pamięci”.
*
Poetyczną sztukaterią samą w sobie – choć jakby wyjętą z konstelacji miłosnej – jawi się zwięzły zapis:
Popatrz – twój uśmiech
jest szklaną kulką,
zgubioną
w lustrzanym labiryncie
z czarnych szkieletów
słów
(Szklana kulka)
Tego rodzaju poetyckich perełek jest w tym tomie niemało. Mówią one w puentach o „wilczym głodzie uczuć”, „gęstym powietrzu / dla dwojga”, że „złotym kluczem / nie możesz / zbawić swojego świata” albo też same w sobie są myśloobrazowymi całostkami, jak np. „Obudziło mnie / westchnienie / Judasza” (Pierwsza w nocy), „I sądzę, miał rację Sokrates, / mąż twardy jak podkowa – / lecz nie zaspokoił wilczego głodu prawdy / trującym napojem” (Sokrates), „Czy doznałeś, kim jesteś, / ugięty pod ciężarem wszechwiedzy, / błądząc po sobie / oczami nietoperza?” (Nietoperz), „Póki nam daje otuchę swymi kolorami, / Bóg miesza glinę. I odciska znak…” (Jesień), „Kamień węgielny zaprzęga / do fundamentów swego domu. / Ucieka przed własnym cieniem. // I przeistacza się w cień” (Człowiek i cień).
*
U Łyczezara Seliaszkiego wkomponowywane w poetyckie freski miłosne wyznania są ucieczkami lirycznego bohatera od natrętnej i doskwierającej mu samotności w tyleż paradoksalną, co w istocie realną samotność we dwoje. Bo gdy „Pragniemy, by było nas dwoje […] brutalnie między nas / staje trzeci – żywy stop / dwóch jednakowych połówek, / najwierniejsza kopia prawdziwego / samotnika w każdym z nas” (Trzeci). Ale jest szansa na głębsze wzajem zespolenie się, gdy w oswojonym miejscu, gdzie „morze rodopskie szumi”, szczęśliwie się zdarzy swoiste przeistoczenie:
Twoje oczy są przystanią
dla moich oczu.
Moje serce jest przystanią
dla twego serca.
Twoje oczy,
moje serce
przemieniają się
w biblijne drzewo.
(Noc w Rodopach)
*
Inspirujące do przemyśleń są zapisy poety z podróży do szczególnie naznaczonych zbiorową pamięcią miejsc, takich jak hitlerowski obóz zagłady w Oświęcimiu, gdzie i stos butów po zakatowanych jest niemym oskarżeniem; ich „wyciągnięte suche języki / niczym chórem z otchłani / wybuchłe / skamieniałe pytania…”, jak owiane legendą ruiny Troi, obudzające po tylu wiekach jakiś wyczuwany niepokój. Natomiast dla Wenecji, miasta „kołyszących się gondoli” niczym „czarne ptaki bez skrzydeł” i „rozgadanego, wesołego tłumu” jedynym zagrożeniem wydaje się mijający bezlitośnie czas, co z piersi od strony serca „wydziobuje bez żalu / ostatnie radosne sekundy”. Ze szczytu paryskiej wieży Eiffla, wpatrzony w „świetlistą wstęgę rzeki” poeta (dla którego jej bieg jest „kosmicznym szyfrem znanym tylko Bogu”) pyta:
Czy po to tak łakniemy Piękna
wzrokiem stęsknionym, pełnym trwogi?
(Wieża Eiffla)
Nasuwa się związane z tym inne pytanie: dlaczego stęsknieni za Pięknem łakniemy go „wzrokiem pełnym trwogi”? Odpowiedź na nie zdaje się przynosić wiersz bez tytułu z inc. „Idę przez las bez drogi…”, mówiący o tym, że tajemnica rzeczy nie do końca rozpoznanych (budzących więc ową trwogę) to jakby nieznajoma, która równie wnikliwie wpatruje się w nas, jak my w nią. I to, co nas wzajem dzieli, zarazem obopólnie łączy. Łączy w ciekawości, pragnieniu docieczenia, rozszyfrowania.
Sugeruję tylko w mierze wyjaśnienia, iż „zdaje się”, gdyż głębsze tajemnice są już kwestiami z zakresu szeroko pojętej metafizyki, na polu której niełatwo o ściślejsze rozstrzygnięcia. Łyczezar Seliaszki często wchodzi na to pole i możemy jedynie z wyczuwania intencji niektórych jego poetyckich ujęć co najwyżej domniemywać znaczeń. A pojawiają się momenty intrygujące, także z kategorii tych ostatecznych. No bo jak, na przykład, jeśli nie li tylko intuicyjnie, na własny subiektywny użytek, zinterpretować puentę wiersza o inc. „Przez dno ciszy nieustannej…”:
Gdy ciężko wzdycha to co wieczne,
czy głos mój nie jest na wskroś zbędny?
*
Z kontekstu wynika, że chodzi o sprawy z gruntu niebłahe (stos śmierci i róż, dziwną woń z nocnych ruin, łzę sączącą się z pękniętej skały).
Choć „dusza jest pomostem do nieskończoności”, umysł nasz zdaje się być bezradny. Zaledwie dotyka, rejestruje, porusza się po omacku, zwodzony „gałązkami gwieździstego nieba”, rajską „aureolą słodkiego owocu”. „Jaka to pociecha, jeżeli przekorni, / obolali, błądzimy wbrew bez celu?” (inc. „Człowiek wpatrzony jest w gałązki…”) – konstatuje poeta swoje deprymujące rozgoryczenie. Wyraża je, nie mogąc w dodatku się zidentyfikować w jakimś określonym czasie, pogodzić teraźniejszości z przyszłością (w Lusterku wstecznym: „Cokolwiek teraz zostawiam / tutaj nie przetrwa. / Przychodzę dzisiaj / z jakiegoś odległego jutra”), ani nie mogąc pogodzić przeszłości z przyszłością w doznaniu teraźniejszym (w Szali: „Czy śni mi się czyjeś obce / już minione życie? / Czy żyję czyimś przyszłym snem?”).
*
Na odium przemijania jedynym skutecznym antidotum jest kreacyjna moc utrwalania i zatrzymywania wartości. Skarb myśli, wyłuskiwanych mozolnie z „mroku Milczenia” – w wierszu Majątek – emanuje „garścią promiennych słów” wypowiadanych „z miłością”. Garść takich „promiennych słów” może można ofiarować swoim najbliższym, co odeszli, jako „smutnym światłościom”. Bowiem trafne słowa mają bezcenny walor rozświetlania ciemności w najszerszym wrażliwym wyczuciu i rozumieniu.