Archiwum

Zdzisław Radosław Szymański - Życie czy poezja?

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Spacerowałem ulicami Essen, gdzie pojechałem na zaproszenie mojego niemieckiego wydawcy, klucząc pomiędzy grupkami znudzonych bezczynnością uchodźców, gdy nagle za szybą wystawową Księgarni Polskiej zauważyłem akcent gdyński, w postaci zdjęcia obrazu gdyńskiego barda i malarza, Jerzego Stachury na okładce prezentowanej w sklepowej witrynie książki. Oczywiście nie omieszkałem tej książki, którą okazał się być tomik wierszy Stefana Tyczyny Pomiędzy nami, zakupić.

Pomiędzy jest pojęciem pojemnym i chętnie przez współczesnych eksploatowanym. Modne jest snucie wizji powszechnej szczęśliwości pomiędzy sacrum i profanum, z rozgrzeszaniem zbytniego do owego profanum zbliżenia. Gdzieś pomiędzy chciałyby żyć kraje środkowej Europy przerażone z jednej strony etyką permisywizmu a z drugiej, mroźnym syberyjskim oddechem na karku. Pomiędzy może być ucieczką od konieczności wyboru ekstremum, wygodnym azylem klerków, ale może też być klęską, utratą wiary w różnorodność i pełnię danej nam arbitralną decyzją Stwórcy egzystencji. Poeci, zwykle penetrują tylko jeden z biegunów owego pojęcia. Jedni sacrum, inni profanum. Środek wydaje się zbyt banalny, nie wart poetyckiej zadumy i kunsztu artysty. Chyba, że owym sacrum i profanum, tymi biegunami naszej terrae incognitae uczynimy człowieka, cały poetycki kosmos zamykając w międzyludzkich relacjach. W międzyludzkich, a więc i w intertekstualnych, bo gdzie homo sapiens, tam i słowo, które ponoć było pierwsze.

Na okładce zbioru wierszy Stefana Tyczyny; fotografia obrazu naszego gdyńskiego Van Gogha z Grabowka (dzielnica Gdyni): Błękitny Powiew. Zarys dwóch żaglowców wtopionych w błękitną kipiel wzbudzonego natchnieniem Stwórcy żywiołu, z zarysem obecności Demiurga, której możemy się domyślać, w samym epicentrum owej rozwichrzonej niebieskości. Obraz niemal idylliczny na którym istniejemy tylko my, potencjalni pasażerowie owych zdanych na łaskę żywiołu łajb, bo jak to u Stachury, jego impresjonistyczne pejzaże, są alegorią naszych egzystencjalnych doświadczeń. Poeta jednak w tę idyllę nie wierzy. Dobrze poznał granicę, która oddziela nas, mieszkańców owej błękitnej pra-jedni od siebie. Istnienie tej granicy chce czytelnikom swojej poezji uświadomić, i być może pokazać jak ją zniwelować. Trud to niemały, a jak kruchy wysiłek artysty nauczył się autor od Jima Morrisona, rockowego idola, którego fragment tekstu piosenki stanowi motto zbioru:

Z kryształu łódź niesie pod prąd
Tysiące dam, tysiące żądz
miliony rad jak zabić czas
Gdy powrócimy
Dam ci znać.

Poeta wie, że zabiera nas w podróż kryształową łodzią- podróż kruchą, której wynik z góry jest przesądzony. Nie wszyscy z niej wrócą, wielu zagubi się gdzieś po drodze, ale znajdą swoje miejsce w wersach tego, który zastąpić chce nam w owej przygodzie kapitana. Poeta świadom progu wiedzy Morrisona, którą ów bard i poeta naszej młodości, odważył się już przekroczyć niczym próg owych symbolicznych drzwi (The Doors) - nie zdążywszy jej w pełni przekazać - stara się pokoleniowego idola w tym dziele wyręczyć:

„Zmarnowaliśmy piękny a może najpiękniejszy dzień /Zawróciliśmy jeszcze przed wyjściem/ Nie wyszliśmy nawet z domu w góry na szczyt" - pisze w wierszu Zgubiony dzień i swój sceptycyzm wobec być może lekkomyślnego rzucania się pod prąd usprawiedliwia: „A może to i lepiej mój Przyjacielu /Mogliśmy przecież zabłądzić/ I nie powrócić już wcale" - by w kolejnym wierszu Nowa Mowa - Trawa, przewrotnie podnieść bierność i nicnierobienie: „Ja piszę prozę czy wiersze... /Czy też nic nie piszę/ Nie robię nic, albo robię Nic..." - do sztuki czynienia rzeczy wielkich, choć wydawałoby się zbytecznych, jak owo pisane z dużej litery „Nic".

Tyczyna jest już w wieku, w którym ciało upomina się, by wszelki wysiłek dawkować ekonomicznie i niekoniecznie brać udział w Igrzyskach: „Od wschodu do zachodu słońca/ Wyścig głodnych ślepych szczurów /Szczutych psami w kagańcach /Na smyczach odmierzonych do samej mety." Ten wiersz to bardzo mądra alegoria naszych zmagań z losem. Z pozoru pesymistyczna (ludzkość jako szczury, głodne i ślepe), ale z odrobiną optymizmu (wszak nie należy czytelnika straszyć), bo ci, co nas szczują do wysiłku, są w kagańcach i na regulowanych smyczach. Czyli takie trochę strachy na lachy, bo tak po prawdzie nie wiadomo, kto tutaj goni, a kto jest gonionym. Wie to tylko ten, który te wszystkie sznurki marionetek trzyma i nimi manipuluje.

Poeta nie stawia się poza swoimi bohaterami i ich światem. Sam w tym co spisuje, a co nam mniej spostrzegawczym być może gdzieś ulatuje, uczestniczy: „Codziennie rano jadąc z nadzieją na wyścigi..." (w domyśle szczurów), obserwuje, a mieszka między domem starców i przedszkolem: „Karawanę przemijania i poniewierki /Pomiędzy narodzeniem a śmiercią do której nam codziennie bliżej". Ten determinizm, ta świadomość nieuchronnego: „Od tego jednak nie można uciec /Nie można tego zatrzymać ani zmienić /nawet zmieniając mieszkanie...", wcale nie musi deprymować, lecz może mobilizować, bo przecież: „Póki co dzieci uśmiechają się radośnie starcy spoglądają w zadumie/Psy szczekają zadowolone... /karawana idzie dalej....".

Poeta lubi przemawiać do nas alegorycznie, tak ubarwiając, lub raczej tak wychwytując z codziennych pejzaży i zdarzeń banalne wydawałoby się realia, by to, co powtarzalne stało się jednostkowym kodem naszego człowieczeństwa i naszego, w owym człowieczeństwie zanurzonych, zachowania i zakotwiczenia. Przypowieść o ulicznym grajku, śpiewającym:

„Zawsze w tym samym miejscu /, I zawsze po słonecznej stronie ulicy. /Dokładnie w połowie drogi/ Pomiędzy kościołem a knajpą," daje nam asumpt do rozważań o kruchości granicy pomiędzy sacrum i profanum. Ciemna strona ulicy (zapewne ta pogrążona - w cieniu kościoła, chociaż autor tego nie zdradza, poszerzając możliwe interpretacje wiersza), i strona jasna (zapewne ta z knajpą, którą bym wybrał), a pośrodku on, grajek, na granicy: „światła - cienia/ Granicy pomiędzy sacrum i profanum..." Ale któregoś dnia zabrakło grajka. Jego muzyka, która jednych kierowała ku sacrum knajpy, a innych ku profanum kościoła, rozpłynęła się. Tylko, czy na pewno? Świat bez granic widać jest niemożliwy: „Powróciła też stara jak świat granica / Granica pomiędzy pychą a pokorą / pomiędzy naszym niebem a piekłem / pomiędzy nami..." Czy granica rozpoznana, przekraczana po wielokroć, w rzeczywistości istnieje jeszcze, czy jest już tylko artefaktem zadawnionych uprzedzeń i wyuczonych gestów?

Tyczyna to, co „pomiędzy nami", tę granicę, której być nie powinno w zunifikowanym świecie, a która nadal jest, dogłębnie rozpoznał i naświetlił pisząc mądre, przepełnione dobrotliwym sarkazmem wiersze, pełne odniesień do naszych środkowoeuropejskich uwarunkowań. Pisze po polsku mieszkając w Tuttlingen. Zna los emigranta, wie że droga do integracji nie jest łatwa, że to codzienne, żmudne pokonywanie granicy, która czasem tylko mentalnie oddziela nas od siebie. Przestrzega tych, którzy być może ruszą jego śladem (a że ruszają widzimy codziennie na gdańskim lotnisku im. Bolka): „Wyrwałeś się stąd jak zdrowy ząb / Splunąłeś gorzko przez ramię/i odszedłeś". Poeta już wie jak to boli: „Wiem że bolało /I że już zobojętniałeś /zasiedziałeś się tam gdzie jesteś/Wrosłeś zapuściłeś sztuczne korzenie/ Jak implant".

Kto nosi w sobie implanty wie zapewne jak potrafią boleć: „One jednak też czasem bolą /Musisz uważać na tamtejsze słodkości /I tamtejszych dentystów /No i żebyś znowu nie dostał w zęby/ Od przyjaciela wroga lub swojego Boga...." Dzisiaj, w okresie wielkich wędrówek zrozpaczonych, dodałbym i Boga obcego.

Wspomniałem o okładce, która mnie zafrapowała i zachęciła do kupienia tomiku, ale i wewnątrz znajdziemy gdyński akcent w postaci zdjęcia obrazu Jurka Stachury: Bursztynowe Góry. Obraz i wiersz dla którego wizja malarza była inspiracją, można śmiało uznać za alegorię naszej hippisującej przeszłości (te skołtunione niebieskości wypiętrzające się w bursztynowe góry godne wizji po LSD). Wiersz zbudowany z tytułów piosenek i wierszy Jima Morrisona kończy refleksja: „To tylko tytuły wierszy i tekstów Jima... /A my chcieliśmy tylko /Wyruszyć i zobaczyć bursztynowe góry...".

To „tylko" brzmi być może teraz, po latach, ironicznie, ale wtedy jeszcze w bursztynowe góry wierzyliśmy. Większość do nich nie dotarła, wielu zgubiło azymut, zaś dla nas, którzy byliśmy w owej wspinaczce bardziej zawzięci, te niedosiężne szczyty stały się, jak na obrazie Stachury, już tylko ciemną, karcerogenną, naroślą.

Każdy ma taką wolność, jaką sobie wybrał, rzadziej jaką sobie wywalczył. Czuję, że wybrałbym podobnie jak autor (vide wiersz Liryk dla pani W), więc pozwolę sobie do mojej Pani skierować słowa poety: „Dziękuję ci jednak za wszystko/Za twoją słodycz i gorycz/Nieprzespane noce, przespane dni/Uniesienia i cierpienia /piję (z) tobą twoje zdrowie, Pani W...".

Tyczyna unika egzaltowanego poezjowania. Nie przeciąża swych wierszy nadmiarem słów -ozdobników. Wręcz jest ascetyczny w malowaniu słowem swoich sugestywnych poetyckich gloss do księgi świata. Jest precyzyjny i konkretny, a jednocześnie pozwalający na różnorodne interpretacje swych wierszy, zależnie od pokoleniowych doświadczeń. Będąc uważnym obserwatorem i komentatorem naszej dookolności, widzianej z Ostatniej góry: „Ostatnia góra/Ostatni szczyt...", skąd: „Możesz tylko schodzić spaść /Albo pozostać...", nie skąpi nam swojej o tej dookolności wiedzy, i nawet jeśli to wiedza pesymistyczna, stara się pokazać też jej jasne strony, nie stroniąc przy tym od ironii. Poeta wciąż jest chciwy dialogu z czytelnikiem, dialogu, który nie tylko nazywa to, czego dotknęła jego (poety) uwaga, ale też próbuje nadać temu, co nazwane, szersze uniwersalne znaczenia. Poezja rodzi się ze wzruszenia, a na ile wzruszeń ma czas współczesny zagoniony twórca? Wiedząc o tym, z tym większym podziwem czytam wiersze poety z Tuttlingen, gdyż to napięcie intelektualne, którego doświadcza i przelewa na kartkę papieru jest u niego wcale nie odświętne, lecz jest jego codziennością. Czytajmy więc strofy tego mądrego Sokratesa z Wirtembergii, pamiętając, że: „Zostaje coraz to mniej czasu/Coraz mniej nas.../I coraz to więcej wspomnień...".

W czasie, gdy: „Coraz to częściej słyszysz i widzisz ludzi /Których nie możesz już przecież słyszeć ani widzieć /Coraz to dalej ci też do bliskich niegdyś miejsc...", i w czasie gdy Pomiędzy nami... już tylko:

Pomiędzy nami cisza lub wiatr
Pomiędzy nami milczenie lub krzyk
Pomiędzy nami uśmiech lub łzy
Pomiędzy nami wszystko i już nic

Czas wracać...

Na szczęście dzięki wierszom Stefana Tyczyny mamy dokąd.

 

Stefan Tyczyna, Pomiędzy nami, Wydawnictwo Poligraf, Brzezie Łąka, ss. 64.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.