Archiwum

Zdzisław Radosław Szymański - Wolność poetów w sarkofagu Solidarności

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Ironia i cynizm organizatorów festiwalu Europejski Poeta Wolności przejawia się w fakcie symbolicznego rozpoczęcia tego wydarzenia w budynku sarkofagu Solidarności, by jakoś zapełnić sporą tego sarkofagu przestrzeń, zanim spocznie w nim mumia ichniejszego Lenina. Budynek, który powstał jako symbol, pomnik epokowego oszustwa, czyli nazwania zwycięstwem tego, co w rzeczywistości było zagładą klasy pracującej (i przynajmniej w deklaracjach, panującej), oraz zamiany jej w niewolniczą klasę tanich wyrobników, próbuje się reaktywować i ożywiać tym, co za sprawą samych zainteresowanych (twórców), a także z powodu naszego lenistwa, już od dawna martwe - poezją.

Sarkofag ten ma za zadanie konserwować mit wielkiej bezkrwawej rewolucji przeprowadzonej przez-dzisiaj, gdy znamy już akta IPN jest to najzupełniej jasne- przywiezionego motorówką Lenina. Wtedy jeszcze nie mumii, a z ciała i kości. Stopniowa mumifikacja nastąpiła lawinowo po zetknięciu się ciała i kości z zatęchłym powietrzem celebryckich salonów i bankowych korytarzy.

Podczas, gdy rewolucja 1917 roku była rewolucją krwawą, bo tam chodziło o nową organizację świata, jego gruntową przebudowę, tak współczesna jest bardziej pragmatyczna. Wie, że całkowita przebudowa potrwa wiele pokoleń, więc sprytnie przebudowuje przechwytując wolną, choć zanarchizowaną substancję ludzką, i zmieniając ją z homo sapiens w homo mercator. Zamiast bezrozumnie wytracić z pół świata i zaczynać od początku, zbudowano swoiste perpetuum mobile, maszynę, która pracuje, wytwarza, by następnie to, co wytworzyła, konsumować, zaś odchody w postaci zasilającego tę maszynę paliwa (pieniędzy) wydalać zwracając swoim możnym donatorom, którzy tę maszynę skonstruowali i wymyślili, z nadmiarem. A że wszelkie rewolucje potrzebują swoich apologetów, bardzo szybko zauważono, że doskonale nadają się do tego celu poeci. Prezydent Gdańska, który pierwszy odkrył korzyści z zaprzęgnięcia poety do celów merkantylnych czyniąc go swoim rzecznikiem prasowym, postanowił ten pomysł upowszechnić. Tak to, w sarkofagu w którym pogrzebano Solidarność (tę pisaną dużą, jak i z małą literą) możemy spotykać się z tymi, którym owo oszustwo polecono konserwować i upowszechniać, lukrując, tak jak się lukruje mumię, by martwe od dawna słowo „wolność” nie zaczęło brzydko pachnieć.

Tyle, że nadużywanie pachnideł może skończyć się tym, czym skończyło perfumowanie nas specyfikiem „duchi”, a wtedy i dawkowana doustnie woda brzozowa, zwana przez koneserów pykówką, nie pomoże.

W owym wydarzeniu - nie wiadomo dlaczego zwanym festiwalem, chociaż przypominało stypę - wziąłem udział jako pełen dobrych chęci widz, chcąc się dowiedzieć, co właściwie znaczy pojęcie „poeta wolności”, bo zdawało mi się, że ze śmiercią Herberta ostatni z rewolucjonistów już umarł. Sądziłem, że poeta jest z definicji swojego powołania wolny. Bywa uzależniony od używek, sponsorów, potrzeb fizjologicznych, ale nawet w takich, czy też bardziej dotkliwych kajdanach jest niezależny i wena towarzysząca jemu wieje tam gdzie on chce. Chyba myliłem się. W wywiadzie dla Gazety Wyborczej, dyrektor artystyczny festiwalu Tadeusz Dąbrowski stwierdził, że bez wolności nie ma twórczości. Tak to zdyskwalifikował wielką tradycję poezji polskiej, poczynając od romantyków, a kończąc na rewolucjoniście Zagajewskim. Przypomnę dyrektorowi, że Osip Mandelsztam nawet w łagrze, nie mając skrawka papieru i ołówka, zapisywał wiersze ucząc się ich na pamięć. Wiele z nich unicestwiono wraz z ich nosicielem, ale wolnym pozostał do samego końca, a że choroba zwana poezją jest zaraźliwa, więc zdążył nią wielu zarazić.
Organizatorzy festiwalu postanowili wynająć poetów europejskich według sobie tylko znanego kryterium, kamuflując swoje intencje magicznym słowem „wolność”. Z tą europejskością nie byli zbyt konsekwentni, bo trudno Azerbejdżan uznać za państwo europejskie, chociaż być może w rozwoju cywilizacyjnym Europę bije na głowę. Podobnie Armenię, chociaż być może poetka z tego państwa mieszka akurat w części Armenii nie azjatyckiej. Znajomość geografii nie jest silną stroną Polaków, o czym przekonałem się, gdy mnie pół wieku temu wyrzucano jako syjonistę do Syjamu.

Jakoś trzeba było uzasadnić twierdzenie, że wszak poezja istniała od czasów niepamiętnych, to ta prawdziwa, obdarzona epitetem „wolna” istnieje dopiero od niedawna. Dobrze z tego zadania wywiązał się Azer, Selim Babullaoglu, który co prawda swoich poprzedników na niwie poezji azerskiej zauważa, ale nie ma o ich twórczości dobrego zdania, uważając, że ulegali naciskom i cenzurze. Dopiero teraz, po wyzwoleniu z uzależnienia radzieckiego, brak jest cenzury i zakazów.

Teraz powstaje więc prawdziwa, wolna poezja. Nasuwa się pytanie, gdy tak zajrzymy do metryki autora: co pisał w owych niesłusznych czasach on sam. To ma znaczenie dla zrozumienia samego terminu „poeta wolności”, bo pozwala być może zrozumieć, czy organizatorom i twórcom festiwalu chodzi o poetę, który jest wolny, o tę wolność samemu w swojej twórczości walcząc, czy też jest on wytworem owej wolności, jej beneficjentem, czyli po prostu korzysta z tego co wywalczyli inni, niekoniecznie poeci, by teraz pisać, co tylko dusza zapragnie.

Poeta z Azerbejdżanu wyglądał na zastraszonego. Nie sądzę, by zastraszyli go organizatorzy.

Jego kluczenie wokół historii własnego kraju i omijanie tematyki współczesnej, jest zrozumiałe.

Skąd bowiem ma wiedzieć, czy akurat znalazł się wśród ludzi, którym autorytaryzm władz, zwłaszcza dożywotnio wybranego prezydenta, przeszkadza, czy też zgodnie z poprawnością polityczną (zwłaszcza że jest ten piękny kraj drogą tranzytową ze wschodu na zachód) należy upowszechniać kłamstwo o wolności obywateli. Może i czują się wolni, ale czemuś w rankingu państw o dużej swobodzie obywatelskiej znajdują się na 168 pozycji, znacznie dalej niż Polska, a, aresztowania osób myślących inaczej niż ci, którzy zachłysnęli się tymi drobinami swobody jaką daje możliwość oglądania w sklepach międzynarodowego Peweksu, jest na porządku dziennym.

Próbowałem dowiedzieć się, czy termin „poeta wolności” to jest może genetiyus possesiyus, czyli czy to twórca do owej wolności przynależy, ona jest jego właścicielem, czy być może to on posiadł tej wolności jakąś część, co akurat wydaje się oczywiste, bo jest to wszelkiej twórczości fundamentem. Co dla wolności zrobił poeta Babullauoglu poza wydaniem tomiku wierszy „Nie ma kto pisać do pułkownika”? Zastanawiam się, jaka jest ta wolność za którą organizatorzy zaprosili go do Gdańska A może, zastanawiałem się widząc jak zastraszony Azer wije się unikając konfrontacyjnych odpowiedzi na pytania, warto w ramach wymiany kulturalnej wysłać do Azerbejdżanu naszego Adama Zagajewskiego, a Selim niech trochę zapozna się z naszym tak wobec poetów opresyjnym krajem? Zagajewski nie mogąc doczekać się aresztowania w Polsce, może napisze odważną odę do prezydenta Azerów i wreszcie trafi tam, gdzie jego serce i zmaltretowane niemocą twórczą ciało chciałoby się znaleźć?

Ze skąpo zaprezentowanych przez prowadzącego spotkanie z poetą Michała Nogasia wierszy Azera, nie dowiedziałem się niestety co takiego zrobił dla wolności. No to od naszego dzisiejszego wieszcza, Adama, nauczyłby się. Tu od razu dygresja, skierowana do organizatorów; czy nie dałoby się wydrukować plakatów poetyckich, na wzór tych, które dla sopockiego Toposu redagował Tadeusz Dąbrowski, z pewną, dającą jakieś wyobrażenie o prezentowanym poecie ilością wierszy? Kupno tomików wszystkich nominowanych poetów to wydatek rzędu 200 zł i mało kogo stać na taki luksus.

Trochę bliżej zrozumienia czym być może jest poeta wolności, znalazłem się na prezentacji Vilhjalmsdottir, reprezentującej Islandię, która zauważa próby ograniczania jednostkowej wolności przez narzucony przez korporacje styl życia: „W dzień pracuje, w nocy grilluje”. Lub odwrotnie, co chciałbym zauważyć jako stróż nocny aktywny w przemianach obyczajowych. Tak, to już jest jakiś przejaw walki z postępującym zagrożeniem zniewolenia. Nasuwa się pytanie, czy jeżeli podczas igraszek miłosnych jeden z ich uczestników (-czek) pozwoli założyć sobie kajdanki i przykuć się do łóżka, to jest to zniewolenie, czy doprowadzone do ekstremum rozpasanie, objaw absolutnej bezpruderyjnej wolności. Podobnie „poetko wyzwolona” jest i z grillem i z korporacjami.

Mamy możliwość wyboru, na nic nie jesteśmy z góry skazani. Można żyć poza korporacjami, poza stylem życia lekkim, łatwym i przyjemnym. Można uniknąć uzależnienia, w które wpędza nas kapitalizm i usłużna popkultura. Trzeba jednak codziennie przeciwstawiać się zagrożeniem utraty wolności. Zawłaszczanie wolności zaczyna się właśnie od takich codziennych drobiazgów, od naszego wygodnictwa i lenistwa. Jednak, czy można mówić o traceniu jakiegoś skrawka swojej wolności jeśli na taki styl życia dobrowolnie zgadzamy się? Czy może to raczej nadmiar wolności i możliwości wyboru? Prowadzący spotkanie z islandzką autorką poeta Jarosław Zalesiński, znalazł w jej poezji sugerowane drogi ratunku, drogi zbliżenia do sacrum, porzucenia profanum grilla na rzecz przebudowy świata w kierunku biblijnego Edenu.

W krótkiej charakterystyce twórczości poetki dokonanej przez dyrektora artystycznego festiwalu Tadeusza Dąbrowskiego znalazłem twierdzenie, że autorka „piętnuje drobnomieszczańskie rytuały' Chyba jednak stosunkowo młodego, chociaż doświadczonego poetę, zwiodła intuicja socjologiczna. Drobnomieszczaństwo jest właśnie najsilniejszym obrońcą swoich rytuałów, przyzwyczajony swojej- być może w oczach artystycznych cherubinów tandetnej- wolności. Dzień drugi festiwalu przyniósł spotkania już nie w ponurym sarkofagu, który został z pewnością wybrany przez organizatorów jako żart i kpina z poety, z którego wiersza cytat widnieje na położonym tuż obok pomniku, ale w bibliotece Pod Żółwiem. To też jakiś symbol. Nie tak dawna historia, burzliwa i wnosząca w nasze życie duże zmiany, przez artystów w tym także ludzi pióra, została prawie nie zauważona. Poeci na zmiany reagują w iście żółwim tempie, pisząc, jak np. Dumitru Crudu nowoczesne sielanki. To jest jakaś reakcja na tejże wolności nadmiar, taka ucieczka w kontemplowanie natury, więc od biedy mołdawski poeta może być nazwany poetą szeroko rozumianej wolności. Finałem ucieczki bywa bowiem wolność, ale też i unicestwienie.

Jeżeli, jak pisze Dąbrowski, Erkka Filander, poeta reprezentujący Finlandię epatuje czytelnika „mistrzostwem metafory, najbardziej nieprzewidywalnym z żywiołów” to jest to z pewnością przejaw wewnętrznej wolności, wolnej od środków stylistycznych, formy i jak to często w poezji bywa, rozsądku. Tylko czy o taką wolność chodziło organizatorom?

W poezji Tateva Chakhiana z Armenii problemy wrośnięte głęboko w historię jednostki i zbiorowości traktowane są z nadzwyczajną lekkością. Tyle dowiedziałem się z notki Dąbrowskiego. Trochę mnie niepokoi, ile w tym ironicznej nonszalancji, a ile troski o los swój i własnego narodu, ale niestety, nie sposób uczestniczyć we wszystkich spotkaniach, a i uczestnicząc, nie da się sprowokować poważnej dyskusji, bo natychmiast po zakończeniu prezentacji autora, organizatorzy wzywają do pośpiechu, jako, że czeka w kolejce już następny pretendent do 100 tys. zł. To talii typowo polski, odziedziczony po komunie zwyczaj: „rąsia, buzia, goździk, klapa”. Chociaż w Gdańsku tych goździków zabrakło, a jedyną gratyfikacją za niemały stres spotkania z obcym językowo czytelnikiem, były autorowi co najwyżej słone paluszki, które sam z sobą przyniósł. Może warto ten festiwal światowej poezji pozbawić bliżej nie objaśnionego epitetu „wolność” rozbić na cały tydzień? Czy takie święto, taka wiosna poetycka, nie byłoby ciekawsze niż dość megalomański pomysł, by martwe już dzisiaj pojęcie Solidarność, wskrzesić sztucznie reanimowaną wolnością?

Kiedy czytam słowa Dąbrowskiego o poetce Alice Oswald: „Jej poezja dzieje się w Pomiędzy, o zmroku, o świcie, w przedświcie, na granicy życia i śmierci”, to chyba wiem już na kogo stawia dyrektor artystyczny, autor nomen omen tomiku wierszy Pomiędzy i kto zapewne zdobędzie nagrodę główną. Kierunek wyjazdów z rewizytą do chcących się odwdzięczyć zdobywców nagrody miasta Gdańska jest zdecydowanie nie wschodni; raczej mało południowy; za to Wielka Brytania, a w najgorszym wypadku Islandia, to kierunek szczególnie przez mających nosa do konfitur poetów akceptowany. Ja stawiałbym na poetkę islandzką, gdyby nie to, że rozumiem strach poetów i ewentualnie jurorów, przed rewizytą w kraju, nad którym wisi miecz Damoklesa w postaci czynnych wulkanów. Możliwy kryzys ekonomiczny na szczęście ma Islandia już za sobą. Kusi Wielka Brytania, bo ona jakby otrząsnęła się już z wolności zadekretowanej ukazem unijnym i nareszcie można na wyspach oddychać swobodnie, nie bojąc się cenzury, która narzuca ograniczenia na pisanie o uchodźcach, czy też o pewnej wpływowej nacji, za co można być zruganym przez panią ambasador. Zakneblowano Pippi Langstrumpf, wybielono naszego rodzimego murzynka Bambo. Knebluje się poetę Rymkiewicza, który odgryza się prozą aluzyjną sugerującą, co należy zrobić z oprawcami (Wieszanie). Pozostał^ wąski margines dla poety Zagajewskiego, niestrudzoiiego bojownika o wolność i demokrację, tylko czy to wystarczy? Wszyscy śledzimy jego walkę, podziwiamy hart ducha. Czasem chciałoby się wręcz krzyczeć: „ Na miłość boską, Lucusiu, uważaj na siebie...”, ale wiemy że to zda się na niewiele. Lucuś codziennie tęsknie wygląda, czy już podobnie jak po kolegę Frasyniuka też po niego nie przyszli z rana. Przeguby smaruje kremem, by kajdanki zbyt nie poharatały jego delikatnej skóry. Pyta rodzinę, czy wszystko spakowane, czy w torbie nie brakuje szczoteczki do zębów i zatemperowanych ołówków. I czeka. Dzisiejszy polski poeta wolności, to poeta oczekiwania. Albo na ranną wizytę, albo na Nobla, albo na jakąś chałturkę od państwowego, gminnego, miejskiego, sponsora. I chałturka nadchodzi, czasem nawet tak komiczna, tak nadęta, jak festiwal Europejski Poeta Wolności.

Gdańsk ma duże zasługi w zdewaluowaniu słowa „solidamość” (nie tylko tej pisanej dużą literą) sprytnie próbując teraz zawłaszczyć i unicestwić słowo „wolność”, rozumiane jako wolność solidarnych w przywłaszczeniu sobie pierwszego miliona. To właśnie miasto nad Motławą jest kolebką ugrupowania, które chętnie szermuje słowem liberalizm. Z tym ugrupowaniem, to dzisiaj lepiej się nie wychylać-bo codziennie wiadomości w tv zaczynają się od listy zatrzymanych przez CBA członków tego sprytnego gremium- więc tworzą włodarze miasta ekwiwalent, już nie platformę obywateli, ale europejską platformę poetów z przypiętą łatką wolnych. Czy poeci dadzą się nabrać na błyskotki, czy nie połapią się, że kradnie się im (nam) słowa? Solidarność została już przez sprytnych geszefciarzy zrabowana, teraz próbuje się zdewaluować wolność, by móc oddać w obce ręce za sowitą gratyfikacją. Może w gotówce, może w dobrze płatnych synekurkach.

Poeci, Czytelnicy, nie dajmy się, bo gdy skradną nam nawet i to słowo, które było pierwsze, następny festiwal poezji odbędzie się już nie w sarkofagu, ale w meczecie Solidarności.

P.S. Można powiedzieć, że intuicja mnie nie zawiodła. Już po napisaniu tego artykułu dowiedziałem się, że wygrała poetka z Islandii Linda Vilhalmsdottir i jej tomik „Wolność”. To cieszy, że poeci europejscy mają tylko takie problemy jak islandzka poetka. Nie ma w Europie problemu z uchodźcami, pogłębiającym się ubożeniem całych warstw społeczeństwa i bogaceniem nad miarę jednostek. Nie ma cenzury (ha, ha!), zniewolenia ludzi przez korporacje, śmietnikowej biedy, pleniącego się różowego narodowego socjalizmu. Krótko mówiąc: jest dobrze. Prawdziwa wiosna poetów i narodów europejskich..

Gdańskowi mimo moich zastrzeżeń dotyczących organizacji festiwalu, pewnego nie służącego kontemplacji wierszy pośpiechu, zrozumiałego jednak z powodu zbyt wielu imprez w tak krótkim - czasie i niepotrzebnie tak megalomańskiej nazwy festiwalu, sugerującej, że chodzi tu rzeczywiście o coś więcej niż po prostu dobrą, europejską poezję, gratuluję. Okazuje się, że można za stosunkowo nieduże (300 tys. zł) jak na rozmiar i wagę imprezy, zorganizować coś wartościowego. Myślę, że włodarze Gdyni, organizatorzy NLG która to impreza kosztuje wielokrotnie więcej, powinni zawstydzić się swojej niepotrzebnej rozrzutności i zgłosić do Gdańska na naukę.

 

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.