Przyznaję się bez bicia:
kiedyś pędziłem samogon poezji,
tak zwaną księżycówę,
najczęściej gdy na niebie
pojawiała się Luna.
Uwielbiałem również smakować
gorzałkę liryki
produkowaną przez poetów innych.
Kupowałem dziesiątki pism,
sprzedających wódkę poezji.
Całymi dniami lubiłem się włóczyć
po knajpach czytelni i barach księgarni,
żeby dorwać produkt
Mastersa czy Whitmana.
Byłem całkowicie uzależniony,
cały w szponach nałogu.
Uwielbiałem strzelić kielicha
z beczki Miłosza, Herberta, Szymborskiej.
Próbowałem też często
zwietrzałego samogonu wersów
z piwnic dawno umarłych poetów.
Dzisiaj niewielkie
butelki alkoholu
sprzedają już chyba tylko
miesięczniki Śląsk, Twórczość,
Stefan Pastuszewski
w swym przyzwoitym sklepie "Akant".
Nadchodziły czasy prohibicji.
Kiedyś zrozumiałem:
trzeba porzucić
zgubny nałóg z konieczności,
otrzeć usta po ostatnim hauście,
wytrzeźwieć i nie wracać
do starej słabości.
Spostrzegłem jednak, że w szafach i pawlaczach
a także na półce w garażu
zostało mi z czasów pijaństwa
sporo nie najgorzej wyglądających flaszek.
Przyszło mi do głowy:
może zajmie się nimi
wspomniany Stefan.