W milczeniu medytuję od dawna
po turecku, tyłem do świata
w ascetycznym odosobnieniu pokoju
z widokiem na dzień
nieładnie, myślę, ale i tak nie wiem
co przyniesie, po co więc liczyć na dobry.
Ręce do modlitwy porannej składam
ku czci wschodzącego słońca
i do lampy wznoszę, o odrodzenie
prosząc dla ciała i duszy
słówko zamieniam z niemocą.
Rozpracowuję swój organizm
zaczynam od głowy, bez niej
nic się nie trzyma kupy
a może trzeba od nóg?
na nich przecież cały ciężar spoczywa
chodzenia niepotrzebnego od jednej sprawy
do drugiej, tam i z powrotem.
Idę na kompromis – kręgosłup gładzę
jakbym badała wychudzonego psa po przejściach
wodzę ręką metodycznie po wybrzuszeniach
pierścienia chylących się w prawo
sprawdzam poziom wrażliwości
stanowczo sugerując naprawę L3- L4
i tam gdzie kręgozmyk się czai
ruchliwości niebezpiecznej szukam.
Koordynuję działania
w siadzie doskonałym
hormonalnej odnowy
jajników, tarczycy, przysadki mózgowej
menopauza siedzi mi na karku
i estradiol straszy wyginięciem.
Więdnące w nirwanie mistycznego
bezruchu ramiona otwarcie
przedzierają się do umysłu
życiodajnej energii w eucharystii rąk
które leczą impulsy wysyłam
dodatnie sama do siebie
zwartymi elektrodami palców.
Lifting mózgu jeszcze robię i ze świszczącym
wydechem wydalam wolne rodniki
wampirzy sen i przeciążony stres.
Zbyt dużo między nami chemii…
Medytujmy wszyscy!
Medytujmy powszechnie i solidarnie!
Bo naród w potrzebie oświecenia jest
po polsku bije się w piersi, a po szkodzie
miesza dalej w diabelskim kotle garstka
halloweenowych demonów
przelewając z pustego w próżne
krople jedności naszej krwi.