Słowa rosną powoli jak kamienie
Zapuszczają korzenie
W ugór wiersza
Upycham je po kieszeniach
Czasem wyjmuję
I układam na dłoni
Buduję z nich dom
A następnie dzieciństwo
Pachną wtedy słońcem
Jak rozgrzane kolorowe szkiełka
Nazbierane w rowie obok drogi
Słowa rosną powoli jak kamienie
Z czasem zatracają barwy
I zaczynają uwierać
Coraz bardziej
Zahaczają ostrymi krawędziami
Jak brzytwa o gardło
Przypominają martwą naturę
Rozbitych marzeń pomieszanych
Z refleksami utraconego czasu
Słowa rosną powoli jak kamienie
Można nimi zabić
Lub zbudować z nich dom…