to babcia łepek kury skrapia ostrzem. ten
nawadnia głębokie zmarszczki pieńka i kica
w bok. kadłub podryguje rytmicznie, choć
nie ma sznurków. splamione dłonie łapią
go drugi raz. i odzierają aż do krost. z talentu,
figury, wiewiórczego koloru. schowanego pod
skrzydłem jedwabiu i z czasów, gdy wtulony
w rejestr gwizdkowy sióstr skubał podłogę
w tekturowym pokoiku.
taka kura wcale mi się nie podoba. brak jej
ogona. a babcia oblizuje palce i traci pamięć.