dla E. D.
Lecz kiedy się odwrócił, mróz ściął mu krew w żyłach...
Było minus dwadzieścia w sercu i na zewnątrz,
styczeń, piąta nad ranem, odludny przystanek,
a za plecami żaden nie jechał autobus.
Więc stał tak dłuższą chwilę, nie wiedząc, co dalej,
czy słuszne jest to stanie, czy wracać do domu,
gdzie można śnić o życiu, śmierci i miłości,
cały dzień nie wychodząc z samotnego łóżka.
Zimno, skulił się w sobie, otarł łzy rękawem,
czując, że jest mu bliska, jak żadna kobieta.
– Eurydyto! – po trzykroć krzyknął, zasmucony,
ale nie mogła słyszeć, została daleko,
po tamtej stronie mowy, którą rozmawiali
o urokach teatru, słodkim brzmieniu rogów...