Archiwum

Stefan Rusin - Arystokrata duszy

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Józef Baran debiutował w 1974 roku tomikiem wierszy Nasze najszczersze rozmowy. Wydał ponad trzydzieści książek i ma wiernych czytelników nie tylko w Polsce; po spotkaniach autorskich w Edynburgu, Strudze, Kijowie, Sztokholmie, Glasgow, Dreźnie, Nowym Jorku, Pradze i Sydney zdobywał kolejnych miłośników swojej poezji.

Osobiście poznałem go w listopadzie 1998 roku w Śródmiejskim Ośrodku Kultury w Krakowie na moim wieczorze autorskim połączonym z wernisażem wystawy moich rysunków. Ponadto widywaliśmy się na Warszawskich Jesieniach Poezji i Międzynarodowych Listopadach Poetyckich w Poznaniu. Piętnaście lat temu napisał w liście: „Należysz tak jak ja do tego gatunku ludzi, którzy zawierzyli kiedyś pięknemu mitowi o literaturze zbawiającej jej kapłanów. Tymczasem dziś literatura została strącona z ołtarzy i jest jednym z zawodów i to bardzo zawodnych”.

Moje pisanie nie jest jednak zawodowym zajęciem

Józef Baran szlifował swoje pióro, pracując w  redakcjach „Wieści” i „Dziennika Polskiego”. Stał się rzetelnym  przewodnikiem po współczesnej literaturze, dzieląc się osobistymi fascynacjami i gustami. Zgłębia uparcie każdy podjęty temat. W dziennikach od kilku dziesiątek lat zamieszcza wspomnienia, notatki o bieżącym życiu, eseje, rozmowy z poznanymi ludźmi. Opublikował je w takich książkach jak: Najdłuższa podróż (2002), Koncert nosorożca. Dziennik poety z przełomu wieków (2005), Tragarze wyobraźni (2006).

Ostatni tom dzienników Spadając, patrzeć w gwiazdy ukazał się w 2013 roku, obejmuje lata 2008-2012. Jego autor jawi się w nim przede wszystkim jako poeta wrażliwy na Naturę. Będąc kilkuletnim chłopcem pasał krowy w rodzinnym Borzęcinie, potem pobierał nauki m.in. w Wałbrzychu i Krakowie, gdzie w 1968 roku napisał pracę o twórczości poetyckiej Wisławy Szymborskiej, zamykającą jego studia polonistyczne.

Kocha wielkie przestrzenie. O jeziorach, wyspach, górach, lasach napisał niejeden wiersz, choć nie przywiązuje się do czegokolwiek swoim „przelotnym spojrzeniem”. Dzięki sprzyjającym okolicznościom odbył podróże m.in. do Singapuru, Brazylii, Stanów Zjednoczonych, Australii, gdzie „podkarmiał” swoje zmysły, wyobraźnię, wrażliwość. Wracał do Krakowa i Borzęcina z nową energią.

Podejmuje próby opisania „umysłu Boga i Wszechświata”, przenosi na papier fragmenty rozmów z mistrzami „najbardziej wymyślnych paradoksów”, z filozofami celebrującymi swoją niezależność. Frapująca jest jego dociekliwość.

W dzienniku Józefa Barana mogą czytelnika zainteresować opowieści o namiętnościach religijnych Hindusów i Brazylijczyków. Na kontynencie południowoamerykańskim wśród bogów wielu religii, rzeszy spirytystów, wyznawców szamanizmu udaje się dużej rzeszy ludzi uprawiać „po swojemu”, bez wikłania się w jakiekolwiek oczyszczania duchowe, swoją grządkę ateistycznych wartości. Ów synkretyzm religijny, obejmujący również wierzenia Indian, rozwija się w symbiozie z katolicyzmem.

Po przeczytaniu wywiadu z indyjskim poetą – Aśokiem Wadźpei nasuwa się wniosek, że w Indiach relacje z Bogiem są radosne. W celebrowaniu świata i życia nie przywiązuje się wagi do instytucji Kościoła.

W Spadając, patrzeć w gwiazdy  jest obecna myśl: Być arystokratą ducha, nie mając nawet dachu nad głową; być człowiekiem z wyobraźnią i wrażliwością w każdej chwili swojego życia. Józef Baran dodaje: „Mam arystokratyczny zwyczaj machania ręką na ludzką małość, patrzenia przez palce na małe grzechy własne i innych”. Nie jest typem samarytanina. Mówi o sobie, że „wśród ateistów broni Kościoła, pośród dewotek mnoży wątpliwości”. Komputer i telewizor nazywa pułapkami, od których uwalnia się w krajobrazie z lat dzieciństwa.

 

(...)

między nami

słoneczne mosty

i miłosne esemesy

kreślą w powietrzu

motyle

 

tak chciałoby się

wstrzymać w locie czas i blask

i zastygnąć

w oniemiałym zachwycie

 

gdy nie wiadomo co począć

z Pięknem

którego w oczach aż tyle !

(Lipcowe ważenie się szal)

 

Do niedawna odnosił się sceptycznie do internetowych forów. Obecnie dostrzega ich zalety: „Jest to obieg całkowicie niezależny, poza układami, poza koteriami, poza hierarchiami krytyków. Wolny rynek poetycki”. Od 2010 roku prowadzi w witrynie internetowej magazyn kulturalny „Poezja polska”. Dopadające go osamotnienie na krajowych zjazdach, festiwalach i turniejach poetów tłumaczy tym, że „karty (nagrody, eseje) są już rozdane przez niezbyt zdolnych, za to doskonale wkomponowanych w układy towarzysko-ideologiczne panów redaktorów, poetów i krytyków”.

Bardzo pouczające są zapiski dotyczące jego najbliższej rodziny, w których pojawia się wiele komentarzy, wnikliwych sądów i barwnych opisów. W 2011 roku zanotował: „... mama upadła w domu u brata ze schodków i złamała drugą kość udową. Tortury starości. Nie wiadomo, co robić, bo lekarze nie chcą zdecydować się na operację 98-latki (poprzednią operację miała 4 lata temu) (...) Mama wróciła do stanu niemowlęctwa. Kiedyś ona karmiła mnie piersią, teraz ja karmię ją łyżką. (...) Starość coraz bardziej ściska ją w dyby. (...) Wprost nie mieści się jej w głowie, że tak długo żyje (...), a tu żadnego znaku, sygnału, gwizdu, trzepotu skrzydeł anioła śmierci...”.

Przed zainfekowaniem się nudą, marazmem i wisielczą nostalgią chroni go chodzenie z kijkami sportowymi nad potokiem Bielucha, pisanie, czytanie, kino, teatr, salon poetycki Anny Dymnej w krakowskim Teatrze Słowackiego. Służą one pogłębionej refleksji, aktywności myśli. Z dużą rezerwą odnosi się do intelektualistów, ceni myślących wrażliwców, negatywnie ocenia twórców najnowszych trendów w poezji. Ma w sobie nie małe zasoby młodości i dziecięcej witalności, potwierdzają je obecne w jego poezji autoironia i humor. W okresie „życia na krawędzi” tracą w wierszach swój intensywny blask

 

PRZEZ ŚWIAT IDĄCE NAWOŁYWANIE

 

zakochaj się we mnie

ja się odwzajemnię

wczepimy się w siebie

bez tchu i bezdennie

 

ja skryję się w tobie

ty się skryjesz we mnie

śmierć nas będzie szukać

po świecie daremnie

 

Dzięki „złotym rękom chirurga” mógł poeta w jednym z kolejnych utworów napisać:

 

(...)

a gdy zamykam oczy

mojemu udręczonemu ciału

śni się słodycz wiosennego słonka

w Borzęcinie

w ogródku z malwami u mamy

niechby mnie ukołysało

pokrzepiło ogrzało

odrodziło z bólu i upokorzenia

xxx (Bóg zapłać Ci Panie Boże)

 

Po pokonaniu nowotworu pojawiła się w jego notatkach taka fraza: „Przeżywam każdy dzień z równą intensywnością, bo każdy jest zagrożony. (...) Co prawda miecz Damoklesa, który wisi każdemu wyżej czy niżej nad głową, mnie prawie dotyka, balansując na bardzo cieniutkiej niteczce. A może to właśnie jest interesujące? Zaostrza smak życia, jest jego pieprzem”.

Jako uważny obserwator otwiera się na sprawy, które bulwersują i denerwują, choć to nie musi mieć związku z wszędobylstwem i z „przejmowaniem się losami bliźnich”. Hołubi w sobie przekonanie, że bez empatii nie ma harmonijnej więzi z najbliższym otoczeniem, że „rasowy poeta wczuwa się nie tylko w cudze światy ludzkie, lecz użycza też głosu drzewu, kamieniowi, chmurze, wodzie, zwierzętom”. Przyjemność twórczego pisania sprzyja czystej kontemplacji poetyckiej: „Jestem katolikiem nawowym, grzesznikiem, nie lubię podporządkowywać się żadnej dyscyplinie ani ortodoksji”. Tak więc „wiersz jest funkcją wewnętrznej wolności i formą miłości, a nie zewnętrznych nakazów. (...) Najlepsze obrazy poetyckie wypływają z intuicji i podświadomości”. Idąc tropem teoretyka zen – Shunryn Suzuki stwierdził, że poezja powinna zawsze starać się zachować świeżość wyobraźni, wrażliwości i myślenia. Interesują go osoby, których życie składa się z przeróżnych dramatów i swoim istnieniem „użyźniają i zagospodarowują wielkie pustkowia codzienności”. Zauroczyła go powieść J.G. Rosy Wielkie pustkowie, po jej przeczytaniu umieścił w dzienniku refleksję: „Są ludzie, którzy w którąkolwiek stronę się obrócą i cokolwiek powiedzą, natychmiast stwarzają wrażenie jałowej pustyni, a zarazem potem lejkowatej pustki, która wsysa do środka, tak że wszyscy od nich uciekają. I są ludzie, którzy cokolwiek powiedzą czy uczynią, powodują, że rodzi się wokół żyzna słoneczna okolica, słychać śpiew ptaków, szmer źródełka i czuć pogodną aurę; dlatego chce się z nimi jak najdłużej obcować, rozmawiać, bo człowiek czuje się w ich obecności bogatszy i ciekawszy”.

W dzienniku opukuje swoich bohaterów z możliwie wielu stron, interesuje go nie tylko ich mądrość, wiedza, osiągnięcia twórcze, ale również chce wydobyć na światło dzienne ich ukryte marzenia, wstydliwość, ekshibicjonizm, dziwactwa, tajemnice serc; bowiem  każdy człowiek składa się z wielu „ja”.

Po przeczytaniu drugiego tomu Dzienników 1956-1963 Jarosława Iwaszkiewicza nazwał niesmacznymi wynurzeniami zapiski wielkiego pisarza dotyczące miłości dojrzałego mężczyzny do „młokosa”. Natomiast w tomie pierwszym Dziennika 1962-1969 Sławomira Mrożka nie znalazł dramaturga wrażliwego na gorące uczucia i na afirmację świata przyrody. Autor Tanga tylko na chwilę się rozmroził i wyszedł ze swojej skorupy, w wielosłowności bez głębi. Józef Baran postrzega go jako mizantropa, samotnika, milczka, introwertyka maszerującego ulicami Krakowa: „to wręcz chodząca powaga, zero spontaniczności, każdy krok, gest, ruch ciała wystudiowany do przesady”.

Z wieloma bohaterami swojego dziennika starał się Józef Baran zawierać znajomości bardziej osobiste i pogłębione. Zostajemy wtajemniczeni w treści listów i wspomnień, z których wyłaniają się zranione i oszukane dusze, ich żywioły, szaleństwa, metafizyczne pragnienia. W grupie wyróżnionych znajdują się m.in.: Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Wisława Szymborska, Jan Rybowicz, Jerzy Szaniawski, Bogusław Żurakowski, Tomasz Sobieraj, Irena Wyczółkowska, Anna Dymna, Jerzy Harasymowicz, Leszek Czuchajowski, Wojciech Siemion, Włodzimierz Pawluczuk, Stanisław Lem, Zbigniew Religa, Artur Sandauer, Aleksander Krawczuk, Edward Stachura, Anna Kamieńska.

O utalentowanym prozaiku i poecie Janie Rybowiczu pisze: „Zjawił się bez zapowiedzi, trochę jak duch w krakowskim mieszkaniu i w środku nocy, wracając z pociągowego wypadu do miejsca urodzenia – Kędzieżyna-Koźla, i pierwszą rzeczą, którą zrobił przed udaniem się spać na odstąpiony mu przeze mnie tapczan, było upranie skarpetek, czym oczywiście oczarował moją żonę. Ale tak w ogóle wojaże nie były jego specjalnością. Cierpiał na jakiś rodzaj lęku przestrzeni, zamykający go w kręgu pijaczków z <Lisiogórzanki>. (...) Był naturą wolną, anarchistyczną, umysłem nieskrępowanym, skrajnym indywidualistą, mało skłonnym do zbiorowych, choćby najszlachetniejszych uniesień”.

W wypowiedzi o Czesławie Miłoszu pojawia się jego ostry pazur: „We wczesnych utworach Miłosza razi mnie kaznodziejski, mentorski ton, który miejscami przeradza się w uczoną retorykę. Pierwsze wiersze katastroficzne, globalne, o wszystkim i niczym, zupełnie pozbawione waloru osobistego. (...) ... ostatnie jego liryki mają charakter wyznania, spowiedzi... Ujmują niesłychaną szczerością, wzruszają tak, jakby Miłoszowi po Noblu już nie zależało na żadnym erudycyjnym kamuflażu”.

Interesuje go wiedza filozofów o budowie Wszechświata i do jakiego stopnia ogarniają go własnym umysłem: „(...) trzeba by owe 15 miliardów lat odwijać wstecz jak taśmę czy czarodziejski dywan, żeby zrekonstruować historię początku, co też naukowcy czynią, w tym także filozof Pawłuczuk siłujący się niczym mrówka z umysłem Boga i Wszechświata, a więc z problemami, które go przerastają, bo przerastają każdego człowieka. Pisząc swoje książki, stara się wyjaśnić, co wyjaśnić się nie da, a nawet ma pewne osiągnięcia w tej dziedzinie, to znaczy jest jednym z głębszych umysłów kosmogonicznych w Polsce”.

Zbigniew Religa nie ulegał złudzeniom roztaczanym przez religie. Józef Baran tworzy aurą boskiej tajemnicy wokół wybitnego kardiochirurga, posługując się fragmentem wypowiedzi zakonnicy: „Jeśli nawet nie wierzył w Boga, to cóż to ma za znaczenie dla Stwórcy, który wierzył w niego widocznie bardzo mocno, skoro powołał tego lekarza kardiologa do ratowania tylu ludzkich istnień ! Religa nie lubił religii, ale był wybrańcem i ma swoje miejsce w niebie”.

Poeta odnosi się do fenomenu popularności Edwarda Stachury i jego twórczości w latach 60. ubiegłego wieku. Dla ubarwienia opisu tego zjawiska nie pominął wątków związanych z życiem osobistym autora Siekierezady: „Urzekał mnie jego styl pisania, urok każdego zdania, bujność poetyckiego gestu, choć jednocześnie raził jego styl życia na pokaz, pewna sztuczność i egocentryzm, brak dystansu, a co za tym – brak poczucia humoru na własny temat. A jednak, jednak ... cóż to za barwny ptak !”.

 

Uwrażliwienie na konkret, na prawdę w osobistej podróży przez przestrzeń i czas bardzo mi się u Józefa Barana podoba. Dzięki tym walorom jego dzienniki czytam zachłannie i z niekłamaną przyjemnością.

Mam nadzieję, że jest osobowością nie uwikłaną w zaściankowe spory, drapieżne małostki i nie pozwala swojemu talentowi pisarskiemu zmarnieć. Choć nie urodził się w Krakowie i z wieloma „krakauerami” nie czuje „żadnego powinowactwa duchowego”, kocha to miasto. Bywam tu latem niemalże każdego roku na porywającym koncercie, filmie, okresowej wystawie, spotkaniu z ciekawymi ludźmi, również znajduję dla siebie obiekty architektoniczne do podziwiania, i nie myślę o tym, że na wyjątkowych prawach egzystuje tutaj „śliczny grajdołek nieprzewietrzanych salonów, faryzeuszowskiej dwulicowości i układów nie do przełamania”.

Kreteńczycy, podobnie jak Polacy, walczyli z zaborcami. Józef Baran na tej wyspie wypoczywał w 2011 roku wraz z rodziną. Podczas spacerów wzdłuż brzegu morza wybierał z wody kamyki o ulubionych kolorach. W każdej radosnej chwili miewa również poczucie jej marności. Bycie jednocześnie dzieckiem i starcem nazwał schizofrenicznym rozdwojeniem. Ono właśnie uczyniło go poetą. Po powrocie do domu napisał w dzienniku wiersz.

 

 

 

W OPUSZCZONYM MONASTYRZE PISO MONI PREVELI

- Wieśkowi Karlińskiemu

 

w opuszczonym  monastyrze na wzgórzu

chmary wróbli

i jeżyków

 

przefruwają radośnie

z promyka na promyk

z gałązki na gałązkę

odprawiając

od samego świtu

dziękczynne modły w słońcu

może nie mniej warte

od śpiewu chrapliwych

chórów zakonnych

w mroku monastyru

 

zawsze podejrzewałem że

więcej Pana Boga mieści się

w radosnym gruchaniu synagorlic

w poszumie morza

tańcu zorby

majowej erupcji zieleni

 

niż w pułapkach

świątyń

którym się wydaje

że Go złapały

za nogi

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.