Jak powszechnie wiadomo, po raz pierwszy w historii Polska znikła z mapy świata w 1795 r., po trzecim rozbiorze. Niektórzy światli politycy i dalekowzroczni pisarze przeczuwali tę katastrofę i próbowali jej zapobiec. Świadczą o tym choćby takie dokumenty z czasów saskich i późniejszych, jak broszura Głos wolny wolność ubezpieczający (1749) króla Stanisława Leszczyńskiego, traktat O skutecznym rad sposobie (1760–1763) Stanisława Konarskiego czy Przestrogi dla Polski (1790) Stanisława Staszica. Stało się – apele do rozsądku warchołów i nawoływania do rozwagi wśród sobiepanków okazały się chybione. Już starożytni mawiali: Historia est magistra vitae, ale – niestety – mądrość ta często się nie sprawdza w wymiarze makrospołecznym. Dziś Polska również stoi w obliczu silnych zagrożeń kulturowych czy geopolitycznych. Obawiam się, że kolejne dzieło o przesłaniu patriotycznym, na wskroś współczesne, czyli My, polani i inne szkice Krzysztofa Budziakowskiego, nie spełni pokładanych w nim nadziei mentorskich.
Krzysztof Budziakowski (r. 1958) to poeta, filozof (absolwent UJ), publicysta, wydawca, operatywny przedsiębiorca (właściciel firmy KB Projekt), a przy tym społecznik, patriota, założyciel i prezes Fundacji im. Zygmunta Starego, krótko mówiąc – człowiek myśli i czynu. W latach 1980–1989 prowadził prężną działalność wydawniczą w ramach «drugiego obiegu». Ostatnio zredagował obszerny zbiór szkiców pod prowokacyjnym tytułem "Po co nam Polska?" i inne pytania (Kraków 2023).
Niewątpliwie bardzo interesującą publikacją tegoż działacza jest wspomniana już książka My, polani i inne szkice (2021). Z kolei najciekawszym w niej tekstem, moim nieskromnym zdaniem, jest esej tytułowy, w którym autor proponuje własną hipotezę etymologiczną nazwy „Polska”, eo ipso jawnie podając w wątpliwość stereotypowe domniemanie, zakorzenione w mentalności historyków, wywodzące nazwę naszego kraju od plemienia Polan, a tychże od słowa „pole”. Podając różne argumenty historyczne, autor buduje spójne i sensowne wytłumaczenie nazwy „Polska”, odwołując się do zasady: „polani nie mogą być sprzedani” (s. 32), jakoby wprowadzonej przez Bolesława Chrobrego. Ów książęcy zakaz sprzedaży chrześcijan (polani = ochrzczeni) w dobie popularnego handlu ludźmi, szeroko praktykowanego w tej części Europy przez kupców żydowskich i arabskich, byłby więc „pierwszym uprawnieniem obywatelskim” (ibidem). Eseista, niezwykłą wagą (dla pogan!) tegoż principium, tłumaczy szybką i skuteczną chrystianizację za rządów Chrobrego. Przy okazji zauważa, że już w tamtej epoce, a nawet wcześniej, immanentna, magnetyczna moc zinstytucjonalizowanego chrześcijaństwa spadła wręcz do zera, gdyż „coś zostało zapomniane, ukryte lub zagubione” (s. 24).
Otwarcie i odważnie krytykując płyciznę duchową rodaków, którzy mienią się katolikami, pisze: „Minęło ponad tysiąc lat od wprowadzenia chrześcijaństwa na naszych ziemiach, a królują tu herezje i kucanie zamiast klękania w kościołach” (s. 21). Ostrze jego dezaprobaty sięga modnej teologii liberalnej: „Osłabianie siły chrześcijaństwa pogłębia głoszona coraz szerzej w Kościele obietnica powszechnego zbawienia dla wszystkich i bez wysiłku. Każdemu po równo i za darmo” (s. 42). Wydaje się, że krakowianin chciałby powrotu do stanu pierwotnego chrystianizmu, kiedy to neofici doznawali metanoi – prawdziwego, mentalnego nawrócenia, a potem pielęgnowali w sobie „królestwo niebieskie”. Powołuje się na słynnego mistyka i anachoretę, Ewagriusza z Pontu (IV w.), który propagował ezoteryczne praktyki duchowe, zbieżne ze wschodnią szkołą medytacyjną. (Nawiasem mówiąc, uznany w VI w. za heretyka z powodu swego orygenizmu). Z widocznym żalem Budziakowski konstatuje wprost: „Kucany katolicyzm do żadnej przemiany duchowej nie prowadzi” (ibidem). A nieco dalej konkluduje: „To, co miało wnikać i przekształcać, spłynęło po nas. Ciała mamy polane, dusze nieumyte. Być polanym tysiąc lat temu to było aż nadto. Być polanym dziś zazwyczaj znaczy niewiele”. Zaiste, mądrze prawi ten późny uczeń Witkacego, brawo!!!
Oprócz tematów religijnych i historycznych, autor podejmuje też problematykę stricte społeczno-polityczną. W eseju pt. Jakiej świadomości historycznej Polaków potrzebują przeciwnicy Polski? czytamy: „Przezwyciężeniem dylematu dwóch narracji: historia win i uchybień czy historia heroiczno-martyrologiczna – jest historia aksjologiczno-pragmatyczna” (s. 56). Przypomina to stanowisko prof. Bronisława Łagowskiego, który ostro zganił wszelkich naszych powstańców za ich romantyczny patriotyzm, mając Aleksandra Wielopolskiego za „jednego z najwybitniejszych wówczas Polaków”. Również patriotyczna postawa autora może kojarzyć się właśnie z polityką Hrabiego – zwolennika stopniowych reform w Kongresówce, celujących w jak najkorzystniejsze warunki życia narodowego w ramach autonomii. W szkicu Krytyka terapii duszy polskiej stoi: „Najważniejszym językiem, którego powinien uczyć się każdy Polak, nie jest język angielski, lecz język kupiecki. Trzeba nauczyć się myśleć i mówić o sprawach narodowych i państwowych po kupiecku” (s. 110). A dalej: „Chcesz być polskim patriotą? Osiągnij sukces. Jakikolwiek, który sprawi ci przyjemność” (s. 116). Ot, pozytywizm, pozytywne myślenie, pragmatyzm polityczny.
Jawi się zatem Budziakowski jako zwolennik polityki rozważnej, wyważonej, racjonalnej, ostrożnej wobec Amerykanów, którzy kolonizują nas kulturowo i militarnie, tudzież otwartej wobec Rosjan, którzy powinni docenić korzyści gospodarczo-cywilizacyjne płynące z owocnej współpracy. Obnażywszy rażącą bezsilność Temidy (vide: incydent z Kubą Wojewódzkim w TVN), postuluje uściślić przepisy prawne, chroniące od profanacji nasze symbole narodowe. Deprecjonuje państwo opiekuńcze, zapominając, że w tym zakresie np. Dania, Szwecja, Norwegia to organizmy państwowe o wiele bardziej zaawansowane niż Polska. Zachodnie społeczeństwa dobrze wiedzą, iż zaniechanie interwencjonizmu państwowego na pewno doprowadziłoby do otwartego buntu mas, mówiąc językiem hiszpańskiego filozofa (por. szkic Komentarze bezpartyjne). Z kolei w eseju Ludzie małpokształtni, począwszy od eksperymentów z homo sovieticus w ZSRR, a na ryzykownych ustaleniach zachodnich prymatologów skończywszy, przedstawia cały wachlarz analogii między światem zwierząt i światem ludzi. Przy okazji krytykuje demokrację powszechną, preferując hierarchię tradycyjną („W strukturach hierarchicznych trzeba zasługiwać, w demokracji wystarczy być”, s. 90). Wydaje się, że końcowe części tego szkicu (a więc: Zwycięski infantylizm i Droga do upadku) są inteligentnym rozwinięciem myśli Ortegi y Gasseta: „Europa wkracza w erę chłopięctwa – to nie ulega wątpliwości” (Dehumanizacja sztuki, 1925). Budziakowski: „Nawet jeśli człowiek wychodzi w jakimś sensie z tego, co sam nazywa dzieciństwem, to dzieciństwo nie wychodzi z niego nigdy” (s. 88). Kultura podlega ewolucji, nieuchronne przemiany prowadzą do zanegowania hierarchicznej organizacji społeczeństwa na rzecz demokracji totalnej, a to wyzwala w ludziach (uprzednio tłumione) cechy infantylne: niepoważność, niedojrzałość, nieodpowiedzialność. Te zaś przywary formacyjnie wzmacnia państwo opiekuńcze. Redaktor zbioru Po co nam Polska? śmiało twierdzi: „Wszechogarniająca konsumpcja, stająca się jedynym celem zdziecinniałych homo sapiens, prowadzi do upadku” (s. 91). On, będąc na ogół pogodnym optymistą, wieszczy upadek naszej cywilizacji, którą in futuro zastąpią „wojownicze społeczności rządzone despotycznie” (s. 92). I kończy swoje wywody: „Świata, który znany był ludziom w minionych wiekach, uratować się nie da, chociaż próbować trzeba” (ibid.).
We wstępie prof. Kazimierz Dadak komplementuje tych osiem szkiców: „wszystkie najwyższego lotu” (s. 9). Rzeczywiście, eseje filozoficzno-polityczne krakowskiego myśliciela, suto inkrustowane drapieżnymi formułami, odważnymi uwagami i radykalnymi wnioskami, czyta się z przyjemnością – gładko i wartko. Można się nie zgadzać z jego niektórymi poglądami, ale nie można mu odmówić retorycznego talentu i zaangażowania po stronie utylitarnego patriotyzmu.
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Krzysztof Budziakowski My, polani i inne szkice, wyd. ARCANA, Kraków 2021, ss.196