1 lutego
Dzielenie czasu na dwie, trzy osoby sprawia, że szybciej i łatwiej mijają minuty. Jakby się bochen chleba jadło w turnieju szybkiego jedzenia.
Potocznie mówi się, że dzielę z tobą życie. Takie minutowe, godzinowe, dzienne, roczne dzielenie życia jest chyba lepsze niż święta, uroczystości. Bo one przemijają niczym zapalone i zgasłe lampiony.
2 lutego
Bardzo bliska osoba życzy mi wypoczynku. Nie smacznego obiadu, szczęścia, miłego wieczoru tylko wypoczynku. Traktuję to jako zadanie i wypoczywam. To jednak może być czynność, skoro się o tym wie. Myślę o tej bardzo bliskiej mi osobie, która kiedyś powiedziała mi, że jestem jej drogi. To dość archaiczne stwierdzenie, może tylko przejęzyczenie, ale dobrze mi z nim.
3 lutego
Jako pierwszy i jedyny w Polsce „Akant” piórem niesamowitego Pawła Krupki, eseisty z miłością towarzyszącego literaturze, prezentuje slam i slamowców. Jest to zjawisko na skrzyżowaniu literatury, pieśni i teatru. Daje szanse każdemu - o ile nie są to profesjonalne i merkantylne festiwale, bo już do takich dochodzi - wylać z siebie ową poetyczność chwili i życia, spontanicznie, bez sztywnych, zewnętrznych reguł. Drukować wiersze slamowe to mieć dużo miejsca, bowiem – jak to w pieśni i teatrze bywa – słowa się powtarzają, do rytmu wewnętrznej ekspresji, albo też z chwilowej pustki w głowie, o którą tak łatwo gdy stoi się na scenie. Nie ma tu aforystyki czy Przybosiowej reguły, że mimimum słów maksimum treści. Czy slam zawładnie poetycką częścią literatury? Nie, tak jak pisanina internetowa nie unieważniła książki papierowej, choć ją jeszcze bardziej zmarginalizowała. Są poeci, którzy pragną intymności, ale też jąkają się, peszą na widok drugiego człowieka. Takim pozostaje papier, „Akant”.
4 lutego
Próbuję podnieść pijaka z pokrytego lodem chodnika. To kolejna osoba, która świadomie chce się unicestwić przy użyciu alkoholu. Trzy takie osoby w moim dość bliskim kręgu już były. Nic nie pomogło, w zasadzie wiedziały co robią, świadomie wybrały tę formę przedłużonego samobójstwa.
Ach, życie! Takie piękne czasem bywasz ale zazwyczaj jesteś okrutne.
5 lutego
W korporacji, w której wdepnąłem histeryczne zachowania dominujących liczbowo kobiet. Każda chce być ważna, każda chce coś nowego wymyśleć, a więc co rusz jakieś sprawozdania, rejestry, szkolenia, narady. Najgorzej, ze to wszystko odbywa się internetowo, co powoduje, że człowiek czuje się dodatkiem do maszyny i machiny owych zbędnych kobiecych aktywności. Odciąga też od pracy z ludźmi chorymi, dla których owa korporacja została powołana.
Zawalony robotą papierkową zaczynam rozumieć urzędników, którzy traktują petentów jako istoty przeszkadzające im w obsłudze biurokratycznej machiny.
6 lutego
Im głębsza laicyzacja, tym mocniejsze, także w obszarze fanatycznym, bieguny osób traktujących religię jako antidotum na wszystko, a nawet jako instrument realizacji pospolitych ludzkich zadań. W jednej z instytucji szef, a raczej szefowa, no bo któż, jak nie kobieta, choć znałem faceta, który pracując w biurze, codziennie o godzinie 12.00 na głos odmawiał Anioł Pański, i zachęcał do tego podwładnych, rozpoczyna dzień pracy od modlitwy on-line dla rzekomo wszystkich chętnych, a że jest to instytucja o charakterze korporacyjnym, to uczestnictwo w modlitwie zdaje się być obowiązkowe. Najpierw chóralny śpiew Kiedy ranne wstają zorze, potem główna medytacja szefowej. Obserwowałem tych „modlących się” - robili swoje, niektórzy pili kawę a tylko od czasu do czasu dawali wokalny znak szefowej, że są i się modlą. Kamerki na laptopach oczywiście, „aby w modlitwie się nie rozpraszać”, były wyłączone. Nie dziwię się, że Święta Teresa z Avila mówiła, że jeśli nie możesz klęczeć i się modlić, to zjedz krwisty befsztyk.
W ramach tego społecznego zwijania się religii przychodzą do mnie książki z utworami udającymi wiersze (literaturo podobne), których z uwagi na trywialną ich deklaratywność nie da się czytać. Jeśli idzie o zawartą w nich filozofię, to jest ona synkretyczna; jeden z autorów rozbierał twórczość Edyty Stein narzędziami hinduistycznymi, wyprzedzając ewentualną krytykę poprzez powołanie się na Deklarację o stosunku chrześcijaństwa do religii niechrześcijańskich „Nostra aetate”, że w innych nie - chrześcijańskich religiach też są pozytywne elementy, które mają wartość zbawczą dla ich wyznawców. Znam jednak takich „biegunowców”, którzy upierają się, że poza Kościołem nie ma zbawienia (Extra Ecclesiam nulla salus).
Podobne ubiegunowienie ma miejsce w ulicznej polityce, z tym że przed urzędami, telewizjami i sądami gromadzą się głównie ludzie starzy. Także w kościołach… Aż żal patrzeć. Polska polityka wewnętrznego zamieszania pogłębia przepaść między pokoleniami.
7 lutego
Wojna w Ukrainie zamieniła się w bezwzględną wojnę na wyczerpanie. Agresorzy czyli Rosjanie wpisali ją w swoją mesjanistyczną historię i wierzą, że w ten sposób odciągają świat od zła. W.W. Putin z kolei traktuje wojnę jako środek utrzymania władzy i spójności państwowej, bo w rosyjskiej świadomości masowej tylko siła i skuteczność się liczą. Ukraińcy utrzymują mocną wolę oporu, choć coraz mniej osób chce walczyć. Wyczerpują się więc zasoby ludzkie i materialne, bowiem pomoc z Zachodu jest coraz skromniejsza. Prawdopodobnie po podpisaniu zawieszenia broni a nawet traktatu pokojowego rozpocznie się nie kończąca się partyzantka. I mieć będzie sens, bo każdy opór wobec zła, co widać po polskiej historii, ma sens.
8 lutego
Przygnębiające spotkanie z człowiekiem, któremu nie chce się już żyć. Wlecze się. Artysta. Uwierzył w świat sztuki, blichtru, oklasków. Teraz już nie wierzy, a świat codzienny – gorąca woda w czajniku, kromka chleba, sprzątanie, go mierzi.
- Codziennie trzeba wstać, panie Stefanie, jakie to trudne.
Odchodzi a raczej wywleka się. Otrząsam się niczym z pyłu, kurzu, który mnie oblazł jakby po pobycie w dawno nie używanym pokoju.
9 lutego
Z satysfakcją czytam rozważania Agaty Bielik-Robson o Internecie („Gazeta Wyborcza” 2024, nr 16, s. 10-13), bo – jak na pewno zauważyli Czytelnicy mojego Dziennika, problem ten również mnie nęka. Filozofka twierdzi, że świat, który wyłania się internetowej otchłani, to przerażający chaos doznań, których nie jest w stanie przefiltrować i ogarnąć żaden porządek symboliczny. Stawia ponownie ludzki umysł w sytuacji niemowlęcia wystawionego na „absolutyzm rzeczywistości”. Ten ogrom świata go przeraża; pierwszym doświadczeniem człowieka jest więc lęk, lęk przed nadmiarem rzeczywistości, nadmiarem bodźców. W tej strasznej otchłani szaleje czysta przemoc. Za sprawą mediów elektronicznych mamy do czynienia ze skrajnym odczarowaniem świata. Następuje era kompletnej mizantropii, zanika poczucie, że być jest lepiej niż nie być. Mnożą się samobójstwa, choćby psychiczne, bądź samozniszczenia przez nadużycie alkoholu i narkotyków..
Tak, to prawda, ale nie ma na tej drodze odwrotu. Strumień technologii cywilizacyjnej już dawno nas porwał. Tylko dokąd? Mimo wszystko wierzę w bosko-ludzką homeostazę; gdy człowiek za wiele zje to zwymiotuje.
10 lutego
Wymyślił Polskę, której nie da się ulepić. Za dużą jak na jej naturalne możliwości, w tym ludzkie. Za idealną i według pewnego schematu, podczas gdy w zglobalizowanym świecie nie ma schematów; zbyt wiele sił działa w różnych kierunkach. Nie sposób im się przeciwstawić, trzeba tylko pilnować, aby kraj się nie wykoleił.
11 lutego
Andrzej Frosa pisze o mojej czułości, miłości mojej („Akant” 2024, nr 4, s. 38). Utożsamia czułość z miłością, bo czymże jest kochanie jeśli nie wylaniem czułości.
12 lutego
Jednym z odwiecznych modeli relacji międzyludzkich jest uzależnianie i zniewalanie. Obecnie realizuje się to w formie reklam, ale też przepisów prawnych i tak zwanych rozmów telefonicznych utrwalonych (nagrywanych). Jako człowiek uparcie broniący swojej wolności odmawiam udziału w takich rozmowach, równocześnie użalając się nad tymi dziewczynkami i chłopcami, którym kazano takie telefony wykonywać. To już lepsze, bo tylko mechaniczne i bezbolesne były zegarynki i rozmowy kontrolowane w latach osiemdziesiątych XX wieku.
13 lutego
Czasem człowiekowi tak niewiele potrzeba. Wystarczy, żeby ktoś napisał eseme- sem dobranoc.
14 lutego
Wir historii odwirowuje różne frakcje, a media, które są brutalnym narzędziem globalizacji wszystko pokazują. Litość budzi frakcja wiekowych protestantów nie mogących pogodzić się z utratą. Wspominając swoje protesty sprzed lat kilkudziesięciu, znów wyszli na ulice. Zaciekli, sfrustrowani a wśród nich funkcjonariusze nieco młodsi, też niepogodzeni. Twarze protestantów lekko przerażone, twarze funkcjonariuszy – ministerialne. Taka rozpaczliwa „rewolucja” w prowincjonalnym czyli polskim wydaniu, żal patrzeć. Sebastian mówi o republice bananowej. W tej wirówce historii młodzi nie uczestniczą, a raczej uczestniczą, nie dając się odwirować. Zachowują rozwagę bierności, a więc wirówka historii okazje się być instrumentem determinującym ludzkie losy. Można stanąć z boku.
15 lutego
Składa się oferty w różnych instytucjach na dofinansowanie nierentownej działalności. W jednym z urzędów wymaga się oświadczenia, czy oferent zalega czy nie zalega z płatnościami na rzecz podmiotów publicznych i prywatnych. Są dwie kratki. Wysłaliśmy ofertę i zapomnieliśmy o krzyżyku w jednej kratce. Telefonuje urzędniczka z tą informacją a na prośbę, aby zrobiła odpowiedni krzyżyk w odpowiedniej kratce odpowiada, że ona nie może tego uczynić.
– To co możemy zrobić? - pytamy.
- Trzeba przyjechać – odpowiada.
Raptem 50 kilometrów. Nota z 16 grudnia 2023 roku z wygłoszoną przez Sebastiana tezą o szkodliwości kobiecej pracy jest więc nadal aktualna.
16 lutego
„Podobno w Polsce jest ponad trzysta tysięcy czynnych poetów. Czynnych – to znaczy piszących wiersze. Niektórzy z nich zdobywają międzynarodowe uznanie i stałe miejsce na listach lektur szkolnych. Inni zajmują stanowiska efemerycznych autorytetów i mistrzów w tych czy innych środowiskach, mniej lub bardziej lokalnych. Jeszcze inni ze zmiennym szczęściem toczą walkę o byt w internecie, gromadząc wirtualne kolekcje lajków i folołersów. Na końcu ci, co, jak Emily Dickinson, pracowicie zawiązują wstążeczki na kolejnych paczuszkach ponumerowanych kartek, aby upchać je w szufladach, ukryć przed światem” – pisze Wojciech Czaplewski we wstępie do zredagowanego przez siebie almanachu wierszy „kołobrzeżan przed trzydziestką”. Czy może być lepsza synteza sytuacji piszących dziś wiersze?
Jednym zdaniem rozwinę tylko sytuację „toczących walkę o byt w internecie”. Widać, że im też wielki ściek nie wystarcza, bo internetowo, a jakże, przesyłają do „Akantu” swoje utwory, prosząc o ich utrwalenie na papierze. Szczerze podpisują się jako poeci FB.
Jeśli idzie o sytuację zmarginalizowanej literatury pięknej, czy wysokoartystycznej jak to niektórzy mówią, bo toczy ona dramatyczny i groteskowy zarazem bój o miejsce w społecznej świadomości. Aż się prosi o podanie przykładu. Pewna grupa wydała kilka, niezłych skądinąd książek, a zaraz po tym wydała książkę omawiającą w ochach i achach owe książki. No comments.
18 lutego
9.00 Urząd Skarbowy. Znoszę jakieś pismo, które dała mi księgowa. Nawet nie wiem jakie i nie chcę wiedzieć. Na bramce – stop.
- Czy jest pan zameldowany?
- ??? – wielkie oczy.
- Musi się pan zameldować na wizytę – rozkazuje strażniczka i prowadzi mnie do stanowiska z komputerami, które wygląda jak kabina w lokalu wyborczym, aby nikt nie mógł podglądać.
Strażniczka każe mi wypełnić wniosek meldunkowy; muszę wpisać wszystkie dane o sobie oraz o sprawie, z którą przyszedłem i dopiero wtedy mogę podejść do okienka nr 5. Tam łysiejący, młody facet wyświetla na ekranie komputera mój meldunek i dopisuje tylko jedno zdanie, że odebrał pismo. Zrobiłem więc za niego to, co on miał zrobić i za co mu płacą. Pytam go, kto wymyślił takie mecyje? Informuje, że ministerstwo. Nie wygląda to wcale na uszczelnienie systemu podatkowego, tylko na kolejne zepchnięcie urzędniczej roboty na petenta. Czy nowa władza w ramach deklarowanego procesu „naprawiania popsutego państwa” naprawi również i to? Wydaje się, że nie, bo zabrała się ona za odwet i chyba nie ma żadnej koncepcji na dalsze działanie. Po raz drugi w naszych dziejach „teraz k…my”. O, Polsko, Polsko!
8.15. Wypasione brysie już chodzą. Od samochodu do samochodu, sprawdzając bilety do parkowania. Dzielne, kolebiące się, pewne siebie. Chętnie zobaczyłbym je na tzw. linii Surowkina (nota z 2 stycznia 2024 roku). A jednak, te brysie sprawdzające tuż po godzinie 8.00 parkujące samochody to wcale nie polski wynalazek. Gdy 20 lat temu byłem w Kopenhadze, to kolega, który mnie o 7.30, gościł budził mnie, abym przestawił samochód w bezpieczniejsze miejsce, bo… za chwilę zaczną chodzić.
O Europo, Europo!
19 lutego
Ostatnio dużo mówi się i pisze o psychice zwierząt. Porównuje się je nawet do ludzi. Ale przecież one nie potrafią się uśmiechać!
20 lutego
Wciąż nie mogę przyjść do siebie po śmierci profesora Włodzimierza Jastrzębskiego (1939-2024). Nie dość, że był promotorem mojego doktoratu z historii, ale cały czas, do ostatnich swoich dni próbował ożywić tę prowincjonalną bydgoską sielankę. Nam, historykom wytyczał zadania, czasem nazbyt lokalne, czasem wszechświatowe. Na miesiąc przed śmiercią telefonował do mnie z podziękowaniem za kartkę z życzeniami świątecznymi, bo ja inaczej życzyć nie potrafię.
21lutego
Profesor PAN Grzegorz Kucharczyk w wywiadzie z Jakubem Pacanem odnotowanej na łamach Tygodnika Solidarności (2024 nr 4, s. 220-22) mówi o dziejowej roli katolicyzmu w dziejach Polski. Dźwigał on i patriotyzm, i myśl polityczną, i walkę o wolność i tradycję wraz z językiem, co przecież naród stanowi. Obecne przemiany zdają się to wszystko unieważniać.
22 lutego
Ten niesamowity Henryk Tokarz znów przesłał mi Internetem jakieś fotografie ze swojej aktywności. Doceniam to z punktu widzenia psychologicznego; takie wędrowanie i pstrykanie poprawia samopoczucie, bo coś tam nominalnie porządkuje, coś utrwala, przeciwstawia się orkanowi czasu, który wszystko niszczy. Z punktu widzenia społecznego jest jednak szkodliwe, bowiem zamula przestrzeń międzyludzką. Nawet tych obrazków nie przeglądam, bo nie chcę męczyć wzroku potrzebnego do innych, sensowniejszych działań.
23 lutego
Od czasu kiedy sam zacząłem odbierać internetową korespondencję redakcyjną poczułem się od niej uzależniony. Co tam nowego o godzinie 6.00 lub z kilkoma minutami.? Nic nowego, a jeśli już, to po dość krótkim czasie sczeźnie w nawale nowych zdarzeń i informacji. Wszystko sczeźnie. Przemija postać tego świata…
24 lutego
Niechęć do Ukrainy i Ukraińców rośnie wraz z coraz gorliwszymi zapowiedziami o włączeniu tego państwa do Unii Europejskiej. Producenci rolni czuja się zagrożeni, bowiem wbrew ustaleniom, że UE miała być tylko dla ukraińskiego sektora rolno-spożywczego oknem na świat, ukraińskie produkty wędrują na wewnętrzny rynek UE. Może dojść do tego, że UE nie będzie już miejscem wytwarzania produktów rolnych a stanie się ich rynkiem zbytu. Na Ukrainie funkcjonują ogromne nieukraińskie holdingi zarządzające tysiącami hektarów ziemi. Korzystają z zachodnich tanich nawozów i środków ochrony roślin. A bez własnej żywności państwa tracą suwerenność. Pamiętam jak w latach 1980-1981 władze realnego socjalizmu walczyły z naszą solidarnościową akcją uniezależnienia obrotu żywnością od państwa. Mieczysław Franciszek Rakowski wręcz twierdził, że rolnictwo to gałąź tak strategiczna jak wojsko i policja.
25 lutego
Nic szczególnego, albo ja nie potrafię tego zauważyć.
26 lutego
Znów pogrzeb o niewłaściwej porze. Jeszcze nie było właściwej pory na pogrzeb. Zawsze trzeba coś zarywać. Tak oto rozpycha się śmierć, choć jej na ulicach nie widać. Unieważnia nie tylko życie ale i czas. Coś jakby Bóg, tylko życia nie daje.
27 lutego
Czyszcząc przed wydaniem książkowym Dziennik czasu zarazy i wojny z błędów literkowych, interpunkcyjnych i gramatycznych odnoszę wrażenie, jakby niektóre wydarzenia były wczoraj. Znów je widzę, słyszę, uczestniczę w nich. Równocześnie dostrzegam trud pisania: niektóre noty ciężkie i niezgrabne; codzienne próby uporządkowania rozbieganych myśli i uelastyczniania skołowaciałego języka.
28 lutego
Marzenie…
Przepaść czasu, labirynt faktów, zobowiązań i sytuacji oraz mur zasad – nie do przebycia.
Marzenie…
29 lutego
Ukazała się Biała księga pandemii koronawirusa wydana przez Fundację, Orto Medicus omawiająca istotne kwestie związane z wielkim kryzysem zdrowotno-polityczno-ekonomicznym, jaki ma miejsce od marca 2020 roku do dzisiaj, a którego skutki odczuwane będą jeszcze przez długi czas.
Księga dowodzi, że decyzje o zamrożeniu życia, czyli tzw. lockdowny zostały podjęte na poziomie wyłącznie politycznym i bazowały na przeszacowanej liczbie zgonów z powodu SARS-COV-2. Zadekretowane środki bezpieczeństwa były mało skuteczne nawet wobec przerysowywanego niebezpieczeństwa. Nie promowano zachowań prozdrowotnych a jedynie zamykano – jak w średniowieczu - ludzi w domach, ograniczając im aktywność fizyczną i ekspozycję na promienie słoneczne. Jedynym zbawieniem miała być szczepionka, na którą trzeba było czekać jak na Mesjasza. Wywoływano powszechny strach poprzez egzekwowanie, często brutalnie, obowiązku noszenia maseczek na twarzy. Prowadziło to do tego, że „drewniane mózgi” aktorów i celebrytów, skłaniały ich do wkradania się kuchennymi drzwiami do punktów szczepień, co nawet skutkowało próbami podjęcia działań pozaprawnych.
Jeden z wniosków, który nasuwa się po lekturze Białej księgi pandemii koronawirusa to ten, że możni tego świata, czyli politycy i biznesmeni, perfidnie wykorzystali COVID do swoich interesów; pierwsi, często bezrefleksyjnie, do powiększenia swego władztwa i manipulowania ludźmi, drudzy, ci już świadomie, do celów komercyjnych. Wzmagając światowe zamieszanie, proponowali różne, korzystne dla siebie sposoby zaprowadzenia porządku i bezpieczeństwa. Politycy, którzy coraz mniej znaczą, bowiem ekonomia i technologia odbiera im od dłuższego czasu znaczny zakres władztwa, cieszyli się, że mogą wreszcie rządzić masami ogłupianymi za sprawą mediów dążących, aby przykuć uwagę, do sensacji i wyolbrzymiania. Głównymi na poziomie podstawowym, wykonawcami tych przebiegłych działań byli poputczycy, czyli ludzie dobrej woli acz słabych umysłów. To oni szyli mało skuteczne maseczki, apelowali o zamknięcie szkół i szpitali, pilnowali liczby gości w lokalach publicznych, donosili na sąsiadów, że chodzą po ulicy a nie siedzą w domu. Polityczno-ekonomiczny interes udał się dzięki globalnym sieciom informacji docierających błyskawicznie i wszędzie. A więc tym razem globalizacja, która raczej sprawdza się w walce z głodem i zaspokajaniem elementarnych potrzeb człowieka, nie przyniosła korzyści przeważającej części ludzkości. Wiele podmiotów miało interes we wzmaganiu histerii pandemicznej. Mediom zależało na sensacji i wzbudzaniu przerażenia, bo to zwiększało ich poczytność i oglądalność. Zamieszczały więc na czołówkach lub w tzw. paskach podtykane im z ochotą przez władze statystyki zachorowań i zgonów, a kiedy stało się to zbyt ponure, to dodawano statystyki uzdrowień. Niektórzy tłumaczą, że taka polityka informacyjna miała pobudzić ludzi do działań profilaktycznych, choćby takich jak częste mycie rąk czy kaszlenie na boku a nie prosto w twarz partnera. No cóż, pomieszanie z poplątaniem, jak to w masowych zjawiskach bywa, gdy zbyt wiele osób pragnie maczać w nich palce.
Cieszę się, na co wskazuje mój Dziennik, że z wyjątkiem pewnych niepokojów wywołanych nie samą pandemią co owym apokaliptycznym „zamknięciem świata”, nie uległem panice i histerii, odnotowując z przekąsem, ale też i z troską przesadne zachowania ludzi, których spotykałam. Nazywano mnie wówczas anarchistą a nawet ignorantem, który nie ma zaufania do nauki, bo to podobno nauka zdefiniowała pandemię wraz ze środkami jej zwalczania, takimi jak maseczki, lockdowny, pseudo-szczepionki. Tak, nie mam zaufania do nauki, bo ona nie jest jednorodna i niezależna od pozanaukowych interesów. To ona zresztą laboratoryjnie wyhodowała wirusa.
Niniejszą notą kończę czteroletni okres pisania Dziennika, sprowokowanego przez sytuację zewnętrzną, a nie powstającego z naturalnej potrzeby notowania tego co robię, myślę i czuję choć muszę przyznać, że niekiedy wcześniej miewałem takie zamiary. Niniejsza nota podsumowuje, subiektywnie oczywiście, jak to w pamiętnikach bywa, problem, który sprowokował w marcu 2020 roku moją diarystykę. Nie wyczerpuje tego problemu i jeszcze bardzo wielu, w tym historycy, pisać będzie o pandemii, która stała się symptomem naszych czasów. Jej niejednoznaczność i splątanie z innymi zjawiskami świadczą o niejednoznaczności i splątaniu się naszych czasów.
Dziennik czasu zarazy i wojny, pisany jakby z obowiązku świadka i uczestnika zdarzeń, ewoluował. Zaczęło się od reporterki quasi-historycznej z perspektywy prowincjonalnej, a rozwinęło się w introspekcję, autoobserwację i autoanalizę, tudzież w mniej lub bardziej brawurową kreację. Bo jakby na wzór Georga Orwella, którego finalnych zapisków wcześniej nie znałem (nota z 10 czerwca 2022 roku), zacząłem też odnotowywać różne pomysły i fragmenty utworów literackich, których nigdy nie napiszę. Spaliły się one na panewce dziennikowej kreacji, i dobrze. Ciągnęło mnie też do aforystyki, bo jak tu - krótko i celnie - ująć niezwykłe zdarzenia, nagłe olśnienia czy nieoczekiwanie głęboką i celną myśl.
Podsumowując okres pandemii staram się znaleźć w nim coś dobrego. Dał mi on więcej czasu dla siebie, czasu, który dotąd marnowałem (?) na różne konieczności. Mogłem więc napisać i wydać, najlepsze jak dotąd swoje opracowanie historyczno-literackie pt. Krótka historia literatury w Bydgoszczy (2021). Zacząłem zagłębiać się, za sprawą oczywiście konieczności pisania Dziennika, w swoja psychikę i swoje dzieje. Jako człowiek-instytucja musiałem bowiem dotąd wykonywać wiele nużących i nietwórczych czynności, a na prowincji taki człowiek – instytucja jest dwukrotnie albo nawet i bardziej obciążony, bo w tej jałowiznie powtarzalnego bytu znikąd pomocy. Co znaczy człowiek – instytucja? To ten, który chce coś więcej zrobić, a ja zawsze tak chciałem.
Kończąc pięćdziesiątym odcinkiem drukowanym w „Akancie” pierwszą część Dziennika, czasu zarazy i wojny, kwituję to, światowe wręcz wydarzenie, ale nie kończę swojej diarystyki, choć bardzo bym chciał. Jakiż to bowiem trud, notować dzień w dzień i to tak, aby to było wartościowe i ciekawe, bo przeznaczone jest do gazety a ta nie jest żadną publikacją naukową, czy takim sobie gaworzeniem; musi przyciągać. Nie kończę, bo tego nie życzą sobie Czytelnicy, którzy wspaniałomyślnie twierdzą, że od czytania Dziennika zaczynają czytanie „Akantu”. No i nie kończy się wojna w Ukrainie - druga inspiracja Dziennika, choć w odróżnieniu od zarazy bezpośrednio mnie ona nie dotyczy, mimo że na terenach wojennych aż trzy razy bywałem, a na co dzień pracuję z ofiarami tej wojny. Jutro kontynuuję pisanie pod nazwą Dziennik czasów poplątanych.