Ilekroć jestem w tych częściach świata odnoszę to samo wrażenie nieobecności czasu.
Zanim dostosuję się do niego mija dzień – dwa, chociaż na szczęście ostatnio trwa to coraz krócej; są one trochę stracone. Z pewnością dużą rolę gra tu klimat, lecz pierwszą odczuwalną dla mnie różnicą jest właśnie odmienność w podejściu do pojęcia czasu. Ludzie Południa na dobrą sprawę nie mają do niego, by tak powiedzieć, żadnego stosunku. To się wyczuwa, to jest jakby w powietrzu. Tak jak się mówi, że coś wisi w powietrzu, tak tam to słówko „wisi” jest, ma się wrażenie, wieczne i – ma tylko pozytywne koniugacje. Wszystkie aspekty życia dzieją się w tym właśnie, że czas jest nieobecny. Na czym ten fenomen polega? Bo przecież ludzie Południa mają zegarki. Im również tyka tak samo jak nam, sekunda za sekundą, minuta za minutą, godzina za godziną, itd. Czy nie spoglądają na nie tak często jak my? Nie, to jest absurdalnie śmieszne. Że ich nie noszą, my też nie, oni i my mamy komórki. W ich głowach nic, albo co najwyżej niewiele on znaczy. Tu sądzę, kryje się odpowiedź. Nie wiążą czasu z koniecznością wykonania czegokolwiek. Nawet jeśli ich obliguje, czynią to tak, jakby tak nie było. To jest ich naturalny sposób bycia. Narzucony z różnych względów czas traktowany jest jako swego rodzaju efemeryda, która do zwykłego ich życia nie jest konieczna. Dlaczego tak się dzieje?
Genetycznie uwarunkowane podłoże kulturowe ma tu z pewnością olbrzymie znaczenie. Tradycja widzenia świata, zakorzeniona mentalność, gdzie słońce jest jedyną prawdą i domeną życia okraszane krótkimi porami deszczu stworzyło taki, jednorodny sposób widzenia świata, gdzie wszystko i kiedykolwiek jest w gruncie rzeczy takie samo. Brak znaczących różnic to i brak podziałów, czym charakteryzuje się czas. 12. 39 a 17.38 to dla nas jest różnica, a tu naturalnie wciąż mocno świeci słońce. Można powiedzieć, że ludzie Południa widzą czas w sposób naturalny: wschód, południe, zachód. A po tym wschód, który wiadomo, że będzie identyczny z poprzednim. I to właśnie jest najbliższe naturze ludzkiej. Bo przecież Afryka, a zwłaszcza jej północno- wschodnia część, to przecież kolebka rodzaju ludzkiego, jak mówią ostanie ustalenia antropologów, a w każdym bądź razie szeroko pojęty obszar Południa, bo wcześniej mówiono również o południowej części Azji. Tym niemniej bez wątpliwości nie jest to Północ, gdzie homo sapiens powędrował później. Można bez wątpienia powiedzieć, że ewolucyjnie jesteśmy – dziećmi słońca. Zatem wspomniane genetyczne uwarunkowanie jest kluczowe.
Homo sapiens wyłonił się więc z Południa, w blasku słońca, to jego ewolucyjna heteronomiczność. Czyż nie o to chodziło Bogu? A późniejszy exodus jest wynikiem myślenia człowieka, że gdzieś będzie lepiej? Wynik jego wolnej woli, która nie zawsze mu sprzyja?
Możemy więc tu mówić o względności czasu, lecz nie w ujęciu Einsteina. Chodzi mi o względność w sensie miejsca na ziemi. Że jednak inaczej widzą czas ludzie Północy i Południa. Obiegowe twierdzenie o tym jest bardzo obrazowo trafne. Posługiwałem się nim, przy innych okazjach, już parokrotnie. Ci pierwsi mają zegarki, drudzy mają czas. To zauważenie jest tak mocne, że trudno się mu oprzeć. Jest odczuwalne, gdy tylko się tam pojawimy.
Co to jednak oznacza? Jakie są jego plusy lub ewentualne minusy? Dotychczasowe słowa o tych pierwszych może nie powiedziały wiele, jednak zniewolenie czasem jest znane każdemu człowiekowi, który nie mieszka na Południu. O czasie sporo też pisałem, zatem, aby się zbytnio nie powtarzać, wspomnę tylko o kolosalnym wpływie na widzenie przez nas przeszłości i przyszłości w jego aspekcie. Jak bardzo te zawiasy odbierają nam chwilę, którą żyją ludzie Południa. Minusy? Trudno mi dostrzec, poza tym, że autobus który miał odjechać o 10.30 pojawił się pół godziny później, albo dwie. Ale co to ma za znaczenie? Można przecież wtedy zająć się czym innym, albo pojechać kiedy indziej.
A zatem, powtórzę, ludzie Północy mają zegarki, Południa – czas. I co za tym idzie, sposób widzenia walorów krajobrazowych znaczy wiele. Może ktoś zapytać: a co do tego ma czas? A ma. Czyż pod wpływem zachwytu dioramą nie mamy chwilowego wrażenia, że on się zatrzymał? Patrzymy, patrzymy... i wtedy jakby go nie było. Oczywiście można powiedzieć, że ona nam się znudzi. Ale to tylko dlatego, że w zachwyt nieopacznie wkrada się do nas przeszłość i, by tak powiedzieć, kiełbasi się przyszłość, wraca czas. Cóż innego robimy po zachwycie? Lokalizujemy się w nim, na przykład, spoglądając na zegarek. Ludzie Południa, śmiem twierdzić, nie mają tego problemu. Oni, z moich obserwacji wynika, nigdy nie nudzą się tym co widzą. Jest w nich pewien constans niezależnie od tego gdzie by się znaleźli. Jest w nich, by tak powiedzieć, zawsze ta sama chwila spojrzenia. Zawsze jakiś nieokreślony zachwyt. Będąc na Północy jedynie dodają, że zimno.
Oczywiście tej też nie można odmówić piękna, lecz jakże warunkuje ją słońce. Fiordy w deszczu to mała atrakcja. Słońce wszędzie przydaje krajobrazom pozytywnego znaczenia. I właśnie z uwagi na czas, który na Południu niby jest, a jakby go nie było, za sprawą słońca, które jest tam na ogół zawsze. Krajobraz i czas północnej Afryki opisuje Nowy wiersz, który po ostatnim powrocie z oazy Zarzis w Tunezji zdarzyło mi się napisać:
tak to jest zupełnie nowy wiersz
palmy oazy w górach Atlas
zielenią się na ich rdzawym tle
tak i taki wiersz jest możliwy
inne palmy zaglądają do okna
kusząc dojrzałością daktyli
przy wejściu oliwkowe drzewo
nieopodal szum ciepła morza
miałki piasek plaży niczym
jego sól
taki wiersz jest możliwy
niczym wschód słońca na Saharze
w karawanie wielbłądów
albo nad morzem
tak to jest zupełnie nowy wiersz
gdzie czas nie ma znaczenia a śmierć
na noszach przykryta zwykłą płachtą
wygląda również godnie
w świetle ciepła i prawd słońca
wydaje się mniej dotkliwa
to czas który z nim przegrywa
zapewnia Tunezji wieczny uśmiech
„(...) a śmierć/ na noszach przykryta zwykłą płachtą/ wygląda również godnie// w świetle ciepła i prawd słońca/ wydaje się mnie dotkliwa”.Wyszczególniam te słowa, by odnieść się do pewnej myśli Czesława Miłosza. Nie ma ma on racji pisząc po jakimś czasie pobytu w Kalifornii, że, parafrazuję, w jakiejkolwiek części globu byśmy się nie znaleźli cierpienie jest dla nas tak samo odczuwalne. Że nie ma znaczenia, by tak rzec, poziom odczuwania bólu, zła od tego, gdzie się znajdujemy. Sądzę, że to raczej wynik naturalnego dla niego pesymizmu, tęsknoty za krajem i tym podobnych znaczeń. Moje obserwacje wskazują na coś zupełnie odmiennego, czego wyraz w tym wierszu jest, sądzę, bardzo widoczny. Z pewnością w sensie bezwzględnej siły tych uczuć ma on rację, lecz to nie one wskazują na to, co faktycznie odczuwamy. Zbierają się na to również te, które są wynikiem warunków działań zewnętrznych. Mogą one mieć charakter pogłębiający cierpienie i ból, bądź odwrotnie, by tak rzec – ciągnące nas ku górze. W Tunezji na przykład kondukt pogrzebowy, który skrótowo został opisany w cytowanym wierszu składa się wyłącznie z mężczyzn, kobiety w domu opłakują zmarłego. Jak ogólnie wiadomo kobiety bardziej skłonne są do płaczu, mężczyźni na ogół mniej. Ten fakt, też o czymś świadczy. To zapobiega tworzeniu dodatkowej atmosfery cierpienia, która oczywiście mężczyzn też nie opuszcza. Lecz wyraz zewnętrzny – bliższy jest promieniom słońca. Bliższy jest naturalnego podejścia do problemu cierpienia i śmierci. Nie oznacza to, że tunezyjskie kobiety to płaczki z piekła rodem, wręcz odwrotnie, te które spotykałem charakteryzują się miłym, subtelnym uśmiechem. A mężczyźni tam pogrzebanie zmarłych biorą na siebie. Ten przykład już świadczy o tym, że postrzeganie wielkości bólu i cierpienia zależne jest od miejsca, w którym się znajdujemy. Wiersz kończy wers, który mówi, że czas przegrywający ze słońcem zapewnia wieczny uśmiech.
W jaki sposób czas może przegrywać ze słońcem? Już o tym poniekąd wspomniałem, lecz filozof może by się uśmiał. A i zwyczajny Czytelnik może ma wątpliwości. Odpowiedź jest jednak lapidarna. Czas, który przez człowieka został stworzony jest sztuczny i siłą woli przegrywa z tym co jest naturalne i wieczne. Nasze zegarki nie mogą być wieczne, gdyż tylko aby człowiek wymyślił inny niż dwudziestoczterogodzinny upływ czasu, a nic to nie zmienia w sensie wieczności i słońca, a zupełnie dużo co do zegarka. A ten zegarek, można powiedzieć, przypomina nam o czasie, a tym samym o przeszłości i przyszłości. Skoro w charakterze wieczności i słońca nie zmienia to nic, a w zegarku tak wiele, to tym samym nie ma on nic do powiedzenia (ten zegarek) co do wspomnianych. Tym samym słońca zwycięstwo jest oczywiste. Ba jest niezależne od tego, co mówi zegar.
Taka niezależność i genetyczne wręcz powiązanie ludzi Południa ze słońcem jest źródłem ich postrzegania życia w tym kontekście. A to jest naturalne, malownicze i wręcz cudowne. Naturalne, bo takim jest słońce, malownicze, bo krajobraz jest teraz i nic go nie zakłóca, cudowne bo, brak poczucia czasu stwarza taką możliwość. Ludzie Południa zdają się być zachwyceni tym, gdzie są. Ten krajobraz był zawsze ich, nie czują się w nim uwięzieni, jak to często bywa w przypadku ludzi Zachodu w ich codziennej dioramie.
Przypominam sobie turystów z Wielkiej Brytanii, którzy każdego dnia swej brytyjskiej obecności chmur i powtarzającego się jak mantra deszczu, znaleźli się na Majorce, bo tej wyspy moje wspomnienie tu dotyczy. Można powiedzieć, prawda słońca przerosła ich emocjonalny stosunek do możliwego świata. Odezwały się najgorsze instynkty, jakie człowiek może sobie wyobrazić. Nie jest moim zamiarem ich opis, bo ten niczemu na dobrą sprawę by tu nie służył. Lista byłaby długa, lecz dla zobrazowania wspomnę tylko o, będąc nago, wyrzucaniu odzieży z balkonu w atmosferze ciągłych krzyków i pijackich burd. Podobnie ich zachowania na plaży były irracjonalne, próby seksu powiązane z popijaniem mocnych trunków. Nic nie mam do popijania, lecz dało się odczuć, że znaleźli się oni w krajobrazie i sytuacji czasowej, albo lepiej – bezczasowej, która ich, pisząc najprościej, przerosła. Tym co to powodowało było, myślę, słońce. Czyż nie podobnie działo się na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, jeśli chodzi o turystów z Polski, gdy otworzyły się granice. Tak dantejskich scen z udziałem naszych rodaków nie kojarzę, pamiętam inne zdarzenia i ich irracjonalność, lecz przede wszystkim pamiętam siebie i ten szok, czyli, jak możliwy też jest świat.
Te zauważenia bez wątpienia wskazują na to, jak olbrzymie znaczenie w naszym postrzeganiu rzeczywistości ma słońce, miejsce, oraz, tym samym, względność czasu. I bez wątpienia możemy powiedzieć, że ludzie Południa są, ogólnie, w lepszej sytuacji życiowej, pomimo że Północ zapewnia tak wiele warunków dobrego bytu. To tylko próba odpowiedzi na to, czym dysponuje Południe. Zwróćmy uwagę, że przecież Północ tak chce je, sztucznie, przypominać. Wszelkie aquaparki, termalne wody na zewnątrz, solaria wewnątrz mające przypominać słońce, to są nic innego jak próby sztucznego wywołania efektu Południa, gdzie w krajobrazie aquaparków sztuczne palmy jako dopełnienie wiele mówią. I może to komuś odpowiada, ale niestety nijak to się ma do prawdy słońca i co za tym idzie, poczucia nieobecności czasu. Choćbyśmy nie wiem jak udawali w styczniu w ciepłym basenie na zewnątrz chwytając promienie może wtedy obecnego słońca, że jesteśmy na przykład w północnej Afryce, czy ogólnie, basenie morza Śródziemnego, to prawdę powie nam czas. Nie będziemy mieć odczucia, jak tam, że on się nie liczy, pomijając już walory krajobrazowe. Przeszłość i przyszłość zapuka do drzwi.
Ostatnio wróciłem z trzytygodniowego pobytu w sanatorium w Polanicy – Zdroju, dwie i półgodziny jazdy samochodem od mojego miejsca zamieszkania. Wróciłem i przypomniało mi się jak to było po powrocie z oazy Zarzis, z Tunezji, dwa miesiące wcześniej, gdzie byłem przez dwa tygodnie. Pomimo o tydzień dłuższego pobytu w Polanicy wróciłem, by tak rzec, niemal zwyczajnie. Byłem tam, jestem tu. Natomiast wcześniejszy mój pobyt w Afryce, gdzie byłem o cały tydzień krócej, spowodował zupełnie inne reakcje. To co znałem już wcześniej przy tego typu powrotach. Dwa, trzy dni zanim jako tako odnalazłem się tu. Zanim odnalazłem się w tym miejscu i – czasie. Dlaczego tak, by można zapytać? Przecież w Polanicy byłem o cały tydzień dłużej? Dziwne?
Pomimo, że w trakcie mojego pobytu w sanatorium była znakomita pogoda jak na koniec października i połowę listopada, to jednak to nie był ten klimat i to słońce by można powiedzieć. To nie byli też ci ludzie, którzy atmosferę tworzą. I tam jednak słońce jest wyżej, u nas niżej, jakby nie spojrzeć, w tym samym czasie. Geografii nie da się oszukać. Ale to tylko powierzchowne, można rzec, zauważenia. Takie natychmiastowe i w gruncie rzeczy tu nieistotne, poza ludźmi którzy atmosferę tworzą. Najistotniejszym okazuje się czas, który ludzie czują. Ten sam w Polanicy, inny, albo może lepiej, jego poczucia brak w oazie Zarzis. To właśnie to spowodowało że , by tak rzec, „powrót” z oazy Zarzis był dłuższy niż z Planicy pomimo dwóch w Afryce, a trzech tygodni w sanatorium.
Czy zatem nie możemy mówić o względności czasu w kontekście szerokości i długości geograficznej w tym sensie, że Południe oferuje nam jakby wieczne teraz, Północ wręcz przeciwnie? Jak inaczej wytłumaczyć moje inne odczucia po powrocie z Planicy i z Zarzis? Po każdorazowym pobycie na Południu mam to samo wrażenie, że czas tam jest jakby – wiecznym teraz.