11 września
Eugeniusz Rychlicki tak recenzuje mój Dziennik:
Czasem wydaje mi się, że jest to niemożliwe, aby tyle treści powstało w jednej głowie. Czytam pana Dziennik czasu zarazy i wojny, pana felietony, eseje, opowiadania i wiersze. Ile w nich pięknych myśli i poetyckich odniesień! Biorę do ręki wrześniowy numer „Akantu” i tu też pan! Gratuluję. Wprawdzie pisze pan, że na drodze życia staje „Niechciany dzień... a "Wczorajszy dzień był tak intensywny i tak bardzo nie chciał się skończyć, że wlazł ze starymi buciorami w młody, dzisiejszy dzień, który z kolei nie chce się rozpocząć", ale pan go rozpoczął i były kolejne i niech ich będzie dla pana, panie Stefanie, jeszcze tysiące!
12 września
Wrzesień jak w 1939 roku, choć tamtego nie widziałem, tylko dużo o nim czytałem. Gorący, leniwy, coś tam kończący, lecz niczego nie rozpoczynający.
13 września
Bóg wymyślony przez ludzi, to Bóg dewotów i ascetów, a raczej w pierwszej kolejności dewotek i starych, zasuszonych, rozplotkowanych panien i wdów, zaś Bóg odczytany ze swego stworzenia jest ciepły i łagodny, choć w tej beczce miodu tkwi też kropla dziegciu, czyli śmierć.
14 września
Po raz kolejny przekonuję się, że nic za darmo. Za radość pięknego spotkania płacę mandatem karnym, bo w drodze powrotnej zamyśliłem się ciepło.
15 września
Można opisać coraz częściej występujące strategie stosowane przez Ukrainki przybywające do Polski po 24 lutego 2022 roku, a także w okresie wakacyjnym. Są liczne przyjazdy z Ukrainy Zachodniej, czyli z Wołynia i Podola, w zasadzie nie dotkniętej działaniami wojennymi. Przybyszki, głównie z dziećmi, zamierzają tak długo przebywać w Polsce, jak długo otrzymywać będą pomoc. Polski Czerwony Krzyż i Fundacja ADRA rozprowadziły, pozyskane z międzynarodowego Funduszu CARE, zasiłki czteromiesięczne dla nie pracujących (710 zł dla dorosłej osoby, 600 zł dla członków rodzin). Wielu Polaków wynajmujących mieszkania nie pobiera opłat, choć niektórzy nie korzystają już z państwowej dopłaty w formie 40 zł na osobę dziennie. Gminy, związki wyznaniowe, fundacje i stowarzyszenia prowadzą darmowe jadłodajnie i jadłodzielnie. Niektóre sklepy obniżają ceny, słysząc ukraińską mowę. Państwo wypłaca za pośrednictwem gmin 500+ na dziecko i 300+ wyprawki szkolnej.
Można wyżyć, choć skromnie, a na dodatek mężowie, jeśli oczywiście jeszcze są, bo część przybyłych Ukrainek rozwiodła się lub porzuciła mężów, pracują w Ukrainie.
Strategia taka nastawiona jest głównie na okres korzystnych świadczeń w Polsce. Są one dokonywane pod warunkiem nieprzekroczenia 30 dni podczas „urlopowego” wyjazdu do Ukrainy, z czego wiele Ukrainek korzysta, a więc są one jakby niewolnicami „wojennych świadczeń”.
Piszę o tym nie z wyrzutem tylko informacyjnie, zdając sobie równocześnie sprawę z dramatów osobistych i rodzinnych Ukrainek, z którymi spotykam się na co dzień, będąc od 3 sierpnia 2022 roku koordynatorem Centrum Inferencyjnego dla Cudzoziemców Fundacji ADRA.
Martwi mnie fakt, że w tych strategiach nie zawsze bierze się pod uwagę interesu dzieci, będących istotnym elementem zabezpieczenia bytu (500+, 300+). Część dzieci ukraińskich uczęszcza do polskich szkół, w tym do tzw. klas przygotowawczych, będących bocznym kanałem edukacji (utrata roku w cyklu nauki). Pewna część jednak uczestniczy w ukraińskiej nauce on-line, co dla mnie jako dla pedagoga starej daty, jest absurdem. Niedawno wizytowałem gniazdo dwóch sióstr z piątką dzieci, z których dwoje rzekomo uczyło się w ukraińskich szkołach podstawowych za pomocą jednego telefonu mobilnego. Rzeczywiście, leżał na stole.
16 września
Udział w X Międzynarodowej Konferencji Naukowej „Na pograniczach kultur i narodów” w Sanoku. Niestety, on-line, choć bardzo lubię jeździć do tego urokliwego, budującego równoległą rzeczywistość, miasta. Istotnym elementem tej równoległej rzeczywistości jest Uczelnia Państwowa im. Jana Grodka. Porządna, ambitna, uprawiając prawdziwą naukę. Zdał więc egzamin pomysł zorganizowania państwowych uczelni wyższych w byłych miastach wojewódzkich. To nie co filie ekspansywnych uczelni prywatnych, do których wykładowcy dojeżdżają na dzień, dwa, trzy, aby wyrobić pensum a nie rzetelnie wykładać i pracować ze studentami.
Na konferencji mówię o przyczynach i objawach rosyjskości jako o patologii z punktu widzenia cywilizacji zachodniej. Dyskusja żywa i życzliwa.
17 września
Coraz częściej widzę samochody osobowe, oklejone nalepkami typu: Romek, Tomek, Antek (Atomek)... Śmieszy mnie spieszczanie swego imienia przez stare konie (kompleks Edypa?) ale równocześnie budzi następującą refleksję:
Gąszcz a raczej śmietnik konsumpcyjny przy równoczesnym spłaszczeniu demokratycznym pogłębia anonimowość tak zwanego szarego człowieka. Chce się on więc wyróżnić, dać znać, że jest. Jako wesoły chłopak, ostentacyjnie konsumujący radosny świat. Przy okazji konformista, lojalista, tchórz.
18 września
Znów ta tandetna powieść, bo ktoś znów ktoś poprosił o jakiś fajny kawałek z „tej prawdziwej książki”, jak ją nazwał.
Kartkuje, wypisuję:
„Gdy na mojego sms-a; Nie myśl o niczym i spokojnie śpij, odpowiedziała krótko: Ty też, to poczułem jakby podała mi swoją małą dłoń i poszła ze mną na długi, bardzo długi, nie kończący się spacer. Ty też, to znaczy ja z tobą, ty ze mną, razem. Czułem się jak w siódmym niebie, o ile jakieś niebo, oprócz tego ty też, istnieje”.
19 września
Nie oglądam w telewizji transmisji z pogrzebu królowej Elżbiety II. Nie, żeby był nieczuły. Czuły jestem na każdą śmierć, nie tylko królowej. Niemniej trochę rozeźliła mnie wypowiedź pewnej kobiety, rozczulającej się nad wiercącymi się pod świątynią pieskami królowej:
- Jakie biedne!
20 września
Rozmowa ze starymi babami i jednym nawiedzonym facetem o dwóch samobójcach, których dobrze znałem, łącznie z ich głęboko skrywanymi tajemnicami
- Nie wiadomo, czy to były samobójstwa, czy ktoś im nie pomógł?- mówią, snując przeróżne teorie.
Wiem, że mieć w rodzinie samobójcę, nie jest przyjemnie, ale fakty są faktami.
I jeszcze dodają, że ci ludzie wiele przeżyli i - jako mocni - na pewno nie targnęli się na swoje życie.
Odchodzę na bok, bo nie mogę tego słuchać. Człowiek nie jest mocny raz na zawsze.
21 września
Z czytanego po wydrukowaniu kolejnego numeru „Akantu” eseju Jacka Wilkowskiego Et in Arcadia ego („Akant” 2022, nr 10, s. 4-6) przepisuję następujące zdania:
„Wszędzie pojawia się tłum, masy ludzi, a wraz z nimi śmierć na przemysłową skalę”. Autor eseju sięga po Dziennik Sandora Marai. Cytuje:
1974: Cale chmary ludzi, na ulicy, w lokalach, w pojazdach, wszędzie. Nie ma już miejsca dla człowieka z powodu tych wszystkich ludzi na terenach zamieszkanych - a ten tłum potrzebuje żywności, mieszkań, ubrań, rozrywki, kultury. Dwa objawy groźniejsze od bomby atomowej: przeludnienie i zanieczyszczenie środowiska. Człowiek zmienia w pomyje i kupę gnoju własne środowisko. W tłumie podróżnych już bardzo niewielu ludzi ma własną twarz. Młodzi i starzy noszą w większości maski narzucone przez innych, wszyscy mówią to samo i tak samo się zachowują. Rewolucja techniczna i superuprzemysłowoiony świat pewnie jest w stanie dać tym tłumom żywność i dach nad głową: ale wydaje się prawie niemożliwe wychowanie ich na ludzi myślących.
Podchodzę do redakcyjnego okna. Wczesny poranek. Na ulicy nie ma tłumów, ale cieknący ciurkiem strumień spieszących do pracy nie ustaje. Mimo to nie pociesza mnie myśl, że prowincja nie przeraża ludzkimi masami a wieś szczególnie. Ale na wsi jest dziś jak w mieście – podobne domy, takie same sprzęty, takie same przygłupiałe, z trudem oderwane od smartfonów, twarze.
W tym momencie pewne wyjaśnienie:
Mimo że redaguję „Akant” to jednak nie czytam wszystkich tekstów przed drukiem, na przykład Ariany Nagórskiej, której felietony uwielbiam. Utwory niektórych autorów biorę w ciemno, bo wiem, że są bezbłędne. Czytam dopiero po ukazaniu się numeru.
22 września
Spotkanie z rasowym korporacjonistą. Wyraźne tendencje do budowy idealnego systemu instytucji, w którym ludzie są tylko trybikami. Korporacjonista wygląda całkiem przyjemnie, ma łagodny uśmiech, budzi sympatię. Owładnięty pasją budowy idealnego systemu, zdaje się nie mieć własnych, ludzkich myśli. Tacy cisi, pozornie bezradni ludzie, podpalali świat.
23 września
Uczestnicy konwersatorium z języka polskiego dla Ukraińców, które prowadzę wraz z przyjaciółmi czytali napisaną przez siebie maleńką rozprawkę pt. Za czym tęsknię? Wielu z nich płakało, ale ciężką atmosferę rozwiała jedna z pań, która po wymienieniu tych, za którymi tęskni (mąż, syn, wnuk, pies) napisała:
- Nie tęsknię tylko za kotem, bo zabrałam go ze sobą.
24 września
Trudna rozmowa osobą, którą wyjątkowo cenię. Ma 100 % racji, ale rzeczywistość odbiega od tych racji. Kto ma rację? Świat czy ona?
„Niech się dzieje co chce, nam nie może być źle”- nucę w duchu za Krzysztofem Krawczykiem.
25 września
Współprowadzę z Liliją Zahnitko koncert mniejszości narodowych. Oprócz Ukraińców występują Białorusini i Cyganie. Rzadko kto zaprasza tych ostatnich na estrady. Cyganie nie mają aspiracji politycznych i kulturalnych, choć są przecież narodem. Żyją w rozproszeniu, bez organizacji, a mimo to cały czas podtrzymują więzi między sobą.
26 września
Wciąż myślę o bliskości dwojga osób. Jak przebić tę skórę między nami?
27 września
Pogrzeb poety Wojciecha Banacha (1953-2022). Rodzina, z którą pod koniec życia utracił kontakt nie godzi się na przemowy na grobem. Wyrywanie sobie kartek. Jedna z żałobniczek przewraca się na płytę grobową, fikając nogami. Komedia.
Do przemów jednak dochodzi. Nie uciekając o rzeczywistości, mówię o dramacie życia i śmierci oraz towarzyszących im emocjach. Mówię, że poezja to miłość, że poezja to pojednanie. Nie wiem dlaczego dostaję oklaski.
Dramat to, czy komedia.
28 września
Wyjazd do Ukrainy z almanachem poezji polskiej i ukraińskiej (wzajemne tłumaczenia), które udało mi się opracować w czasie wakacji.
Na drodze z Hrubieszowa do Zosina rząd toalet przenośnych. Oczyma wyobraźni widzę tłumy wiosennych, wojennych uchodźców niosących do tych przybytków swoje potrzeby.
Ogromny sznur samochodów ukraińskich, głównie lawet. Omijam je i proszę polską straż graniczną o odprawę bez kolejki. Po niezbyt długich wzajemnych konsultacjach udaje się.
Na ukraińskiej stronie taki tłok, że nawet autobus kursowy nie może się przepchnąć a co dopiero ochotniczy nosiciel książek. Uzbrajam się w cierpliwość, choć z pewnym niepokojem notuję dość szybkie zapadanie zmroku. Nie chcę być skazany na nocną jazdę po ukraińskich dziurach. Marzę o jakimś przytulnym hoteliku. Kiedy? Gdzie? W granicznym bezruchu pytania te wiszą w powietrzu.
Po pewnym czasie się odetkało. Już ciemno, ukraińska odprawa szybka, pozorna, ale – jak w czasach radzieckich – wciąż najważniejszy jest tałonczyk, na który kierowca musi zdobyć dwie pieczątki: straży granicznej i celnika, bo inaczej nie wypuszczą go ze strefy granicznej.
Nocleg w Ustiugu. Hotel sieci AWS-Inter całkiem porządny i tylko za 50 zł. Nawet róża chińska w pokoju jest prawdziwa, ciepła woda w kranie, choć w nocy wyłączona.
29 września
W głąb Wołynia. Tuż za Ustiługiem w Piatidniach, zapora zwana blok postem. Barykady z worków z piaskiem, betonowe bloki, stalowe koziołki przeciwczołgowe. Zaporę trzeba przejechać slalomem, choć od czasu do czasu pilnujący zapory żołnierze obrony terytorialnej, wspomagani prze z policjantów, legitymują i wypytują o cel jazdy. Duża życzliwość wobec Polaków. Zapór takich jest dużo, prawie przed każdą miejscowością, nawet wsią. Zupełnie jakby miał miejsce konkurs na największą i najtrudniejszą do przebycia zaporę.
Znakiem wojny są też zdjęte tablice z nazwami miejscowości, a także drogowskazy, co utrudnia orientację. Wielkie witacze przed miastami zasłonięte czarną folią lub jakimś suknem. Wiatr rozrywa te zasłony, co sprawia wrażenie bałaganu. No cóż, wojenna atmosfera.
Zapytani o drogę ludzie są życzliwi, ale pełni nieufności. Jeden z młodzieńców, zgodnie zapewne z telewizyjnymi instrukcjami, odmówił udzielenia informacji. Odwrócił się i poszedł.
Wielkie banery propagandowe. Seria Razem zwyciężymy (Razem pieriemożemo) przedstawia w kolejności żołnierza z robotnikiem, z rolnikiem, z naukowcem, z uczennicą. Socrealistyczny sznyt. Niewątpliwie buduje to społeczną więź. Programy telewizyjne pełne wojennej propagandy.
30 września
Po awarii samochodu, dzięki niespotykanej życzliwości pastora adwentystycznego z Szepietówki, który pożyczył mi swoja Toyotę docieram na czas, czyli na godzinę 10.00 na spotkanie promocyjne almanchu dwujęzycznego poetów z Bydgoszczy i Czerkas pt. Muzy nad Brdą i Dnieprem. Spotkanie ma miejsce w Muzeum Tarasa Szewczenki w Czerkasach. Ponad 60 osób, z merem miasta Anatolijem Bondarenko. Media, kamery, błyski fleszy. Rozpoczyna polski Hymn Narodowy śpiewany przy dźwięku liry. Wszyscy wstają. Hymn Ukraiński i niezawodne Sokoły. Przyszli czerkascy poeci i tłumacze. Czytają wiersze, nawet mer o twarzy wytrawnego polityka życzliwie i z zainteresowaniem słucha. Na zakończenie owacje, zbiorowe fotografie. Dostajemy w darze około 100 książek dla biblioteki przy Świetlicy Ukraińskiej w Bydgoszczy.
1 października
W kościele adwentystów dnia siódmego w Szepietówce. Dominują kobiety, stare i młode z dziećmi, mało młodzieży. Niemniej duże zaangażowanie. Służba liturgiczna nieźle przygotowana. Ewangelikalne związki wyznaniowe na Ukrainie zastępują stowarzyszenia społeczne. Są one namiastką społeczeństwa obywatelskiego, choć nie angażują się na wprost w budowę państwa.
2 października
Wińkowice na głębokim Podolu. Nocleg w pozbawionym ludzi domu. Siedem pustych pokoi umeblowanych w stylu minionej epoki lat. Fotografie, pamiątki rodzinne, kwiaty doniczkowe. Wszyscy wyjechali, także do Polski, a muzeum pilnuje stara wdowa. Czyści dywany, także te wiszące na ścianach, którymi wyłożony jest cały dom, poprawia kapy na ogromnych łóżkach, przeciera stoły i krzesła, odkurza dwa telewizory. Przyjadą w lecie, choć na kilka dni. W korytarzu wiszą ich ciepłe ubrania, bo przecież w lecie tez może być zimno. Wyobrażam sobie, jaki tu był kiedyś gwar! Ubikacji w tym wielkim domu nie ma. W dzień sławojka. W nocy załatwiało się do wiadra.
Około drugiej w nocy słychać z kierunku chersońskiego artyleryjskie wystrzały. Leniwe, raz po razie, z przerwami. Chyba frontowcy usiłują udowodnić sobie, że są na froncie. Rankiem pianie kogutów przeplata się z syrenami alarmowymi. Wyglądam na ulicę. Chłopiec z ogromnym czarnym plecakiem idzie do szkoły. Zapewne w szkole jest piwnica zamieniona na schron, bo tylko takie szkoły dopuszcza się do nauczania w zwykłym trybie. Inne musiały przejść na mało efektywny, pozorancki tryb on-line. Komunikacja elektroniczna na Ukrainie jest rozwinięta w najlepsze. Nawet sześćdziesięcioparoletnia gospodyni, pani Wiktoria z polskimi korzeniami i znajomością polskiego pacierza, u której nocujemy, sprawnie szura po smartfonie.
Atmosfera na Podolu bardzo europejska. Gdy wjeżdżając do nieoświetlonych Wińkowic plątałem się nieco po skrzyżowaniu, popełniając na pewno kilka wykroczeń drogowych, to podjechał do mnie czający się gdzieś wóz policyjny i młody policjant zamiast mandatować, jak to robi jego polski kolega mówiąc, że inaczej nie może, zapytał tylko:
- Czy wszystko porządku?
Zlustrował wóz i życzył zdrowia.
Niemal cała niedziela poświecona naprawie mojego samochodu. Ukraińscy chłopcy pełni zapału i chęci wykazania się. Bez skutku. Duże umiejętności manualne i zapał jednak nie wystarczają. Ale za to w ciemno, nie znając umiejętności polskiego kierowcy, pożyczają drugi wóz, abym mógł kontynuować misję dowiezienia towarów, do tych którzy ich potrzebują. Niezwykła ukraińska umiejętność ale też już mentalność znalezienia się w każdej sytuacji. Dostosowanie się do zmiennych okoliczności to podobno jeden w ważnych elementów inteligencji. Tu okoliczności są przeróżne i zmieniają się jak w kalejdoskopie. Każdy musi więc sobie radzić sam, choć często prosi o pomoc. Telefon bez konwenansów, tylko ze zwykłymi: dobroje rano, lub dobryj dień, ale za to z konkretną prośbą o informację, radę czy pomoc jest na porządku dziennym. Na ulicy pyta się o coś nie z wstępnym przepraszam, czy proszę pana, ale bezpośrednio, do rzeczy. I zazwyczaj nie dziękuje się. Specyficzny typ więzi międzyludzkich wymuszony przez otaczający zewsząd bałagan w relacjach i w ogromnej przestrzeni. Teraz na dodatek wojna. Wspólnotowe chutoriaństwo, czyli życie w odrębnych grupkach, niekoniecznie rodzinnych, ale z rzeczowymi relacjami z innymi ludźmi. Czy to nowy typ solidarności?
3 października
Jeszcze głębsze Podole. Bałabanówka. Ryzykuję tą pożyczoną Toyotą na kamienistych, wądołowatych drogach. Naprawa pieca, gliną zmieszaną z końskim łajnem. Robotę odwala przepiękna dziewczyna w mocno niebieskiej chustce na głowie. Świetny kontrast z jej śniadą, zdrową, cerą.
4 października
Powrót lawetą do Polski. Całe szczęście, że dojechaliśmy do granicznej kolejki z boku i jakiś baptysta z mikrobusem wziął nas na hol. Wierzących (wieriajuszczych) nie biorą do wojska. Dość tanio. Droższy za to jest przewoźnik z Zamościa. I bezwzględny. Ale co robić? Robota czeka.