Parę lat temu pisarz, krytyk, historyk literatury, profesor UKSW, Wojciech Kudyba (r. 1965) opublikował pierwszy tom swojej powieści historycznej pt. Pułascy. Aut vincere, aut mori! (PIW, Warszawa 2020). Zapewne pomysł napisania dzieła, w lwiej części traktującego o konfederacji barskiej, inspirowany był 250-leciem początku tego buntu (Bar, 1768 r). Dzisiaj do rąk czytelników trafia t. drugi Pułaskich, noszący łaciński podtytuł Non aliusregit („Niech obcy nie rządzi”). Toteż konfederacja barska wreszcie doczekała się godnego upamiętnienia artystycznego, niejako paralelnie do odsłonięcia pomników w Białej, Zagórzu czy Lanckoronie.
Niewątpliwie W. Kudyba, pisząc o Pułaskich stylizowany utwór fabularny, chciał doszlusować do grona takich pisarzy, jak np. Józef I. Kraszewski czy Henryk Sienkiewicz, a z nowszych Antoni Gołubiew, Waldemar Łysiak czy Ryszard Zieliński. I tak się stało! Druga część Pułaskich jest bowiem prostoliniową kontynuacją t. pierwszego, acz sprawia wrażenie książki pisanej jakby trochę pośpiesznie i nazbyt wybiórczo. Prawda, to drugie określenie jest niezbyt fortunne i nieprecyzyjne, skoro biografista zawsze ma prawo wyboru określonych faktów z pominięciem innych, to normalne. Niemniej tutaj rodzi się pytanie, dlaczego autor zrezygnował z pewnych spektakularnych wydarzeń historycznych (np. głośna klęska konfederatów w bitwie pod Lanckoroną 23 maja 1771 r. lub zdobycie i obrona Wawelu w lutym-kwietniu 1772), które na pewno dodałyby barwności i dramaturgii jego opowieściom. Odpowiedź jest prosta: żaden Pułaski w nich nie uczestniczył. Fakt, ale… odwołując się do innych epizodów, odmalowanych na marginesie, można by i dla TAMTYCH znaleźć sprytne uzasadnienie.
W ogóle odnoszę wrażenie (być może mylne), jakoby w narracji autor celowo i świadomie unikał bezpośrednich opisów scen batalistycznych, nie chcąc podążać śladami wspomnianego Sienkiewicza czy Jarosława M. Rymkiewicza (który wręcz lubuje się w makabryczności motywów wojennych). Kudyba zdaje się tu preferować relacje z drugiej ręki, stosując formę korespondencyjną (list) lub gawędziarską (świadectwo uczestnika). Unika w ten sposób pomówienia o epatowanie odbiorcy krwawymi scenkami lub gloryfikowanie mięsa armatniego, lecz zgodnie z zasadą «coś za coś» (odnośne opisy na pewno tracą na ekspresji i plastyczności). Przy okazji dodam, że po cichu liczyłem, iż bliska memu sercu Lanckorona stanie się w omawianym tomie miejscem godnie wyeksponowanym, skoro w tutejszym zamku główny bohater (K. Pułaski) wielekroć odbywał narady z rodakami i Francuzami (już po dymisji Ch. Dumourieza). Niestety, nazwa Lanckorona pojawia się tu zaledwie 5 razy (vide str. 91, 92, 150, 151, 155), co nie jest merytorycznym zarzutem, ale moją afektywną(!), indywidualną reakcją. Jeśli na świat przedstawiony patrzy się z perspektywy kosmicznej, która pozwala widzieć jednocześnie Warszawę, Kazań, Częstochowę, Lubliniec, Paryż czy Charleston, trudno się dziwić, że maleńka Lanckorona niknie w oczach!...
Trzeba też mocno podkreślić, że – zgodnie z tytułem dzieła – powieść Kudyby nie jest prezentacją losów wyłącznie Kazimierza Pułaskiego, o nie! Epizodycznie pojawia się jego mać, wdowa po Józefie (słynnym przywódcy konfederacji), czyli pani Marianna. Dość regularnie widzimy jego siostrę Annę, w „klasztorze p.p. kanoniczek warszawskich”, które dziarsko kibicują „rycerzom Maryi”. Dosyć często śledzimy erotyczne przygody brata Kazimierza, Antoniego Pułaskiego, który podczas zesłania w Rosji zostaje wręcz modelowym ulubieńcem małżonek wysokich czynowników, by finalnie zaciągnąć się do… armii carskiej – w trakcie pacyfikacji powstania Pugaczowa! Podobnie jak poprzednio, tak i tutaj spotykamy mnóstwo autentycznych postaci, od hr. Maurycego Beniowskiego począwszy, poprzez np. X. Franciszkę Krasińską, płk. Etienne’a de La Serre’a, młodego Józefa Zajączka h. Świnka, czy gen. Iwana Drewicza, a na Stanisławie Strawińskim i Walentym Łukawskim skończywszy. Ci dwaj ostatni waszmościowie to zuchwali porywacze Stanisława Augusta Poniatowskiego, którzy uprowadzili króla w nocy 3 listopada 1771 r.
Warto dodać, iż autor ewidentnie opowiada się za hipotezą rehabilitującą K. Pułaskiego, któremu chyba gros historyków nadal przypisuje odpowiedzialność za tę nieszczęsną „imprezę”. A przecież nowsze badania źródłowe pozwalają suponować, że de facto porwanie pomazańca h. Ciołek było raczej cyniczną i skuteczną prowokacją, mającą skompromitować barszczan w oczach szlachty. Udało się, gdyż za Marszałkiem do końca życia wlokło się odium królobójcy. (Wszak później bezskutecznie ubiegał się o etat w armii francuskiej lub tureckiej, a do amerykańskiego wojska dostał się tylko za protekcją Beniamina Franklina).
Kudyba doprowadza akcję powieści do pamiętnej, tragicznej bitwy pod Savannah (wrzesień 1779), w której generał Pułaski odnosi śmiertelną ranę. Pisarz, posiłkując się słowami tajemniczego dra Paula Bentala (alias Bentalou), wyznaje przed nami: „(...) Dokładałem starań, by w tej książce wybrzmiał głos Pułaskich, a nie mój własny”. Ba, myślę, że to właśnie w dużej mierze udało się autorowi, który miast celować w śmiałych opisach brawurowych szarż (spora pokusa przy rekonstruowaniu przebiegu konfederacji barskiej), uprawiał «psychologizowanie», czyli przedstawianie racji, celów i emocji swoich bohaterów. „Do diabła! Jeszcze dziś nóż mi się otwiera w kieszeni, kiedy pomyślę, że los najdzielniejszych z nas może czasem zależeć od paru gryzipiórków, którzy ze świata rozumieją tylko to, co mieści się w księgach przychodów i rozchodów” (str. 293). Czyż ten okrzyk stracił cokolwiek na aktualności? W taki oto sposób „bajanie” o starowieku staje się przykładem i przestrogą dla obecnych polityków i decydentów!
Śmierć Pułaskiego to definitywny finał dylogii, z czego wynika, że dalszego ciągu nie będzie, a szkoda, bo chciałoby się jeszcze posmakować kolejnych epickich pomysłów Kudyby. Zgoda, męczennikiem perfekcjonizmu on nie jest (exemplum: kontaminacja George Waszyngton…), ale Pułaskich czyta się naprawdę jednym tchem, nie mogąc oderwać się od lektury. Wojciech Kudyba to utalentowany prozaik, równie dobrze czujący się we współczesnej polszczyźnie, jak i w archaizujących stylizacjach, których śmiałe i udane podejmowanie stanowi wyższą szkołę jazdy literackiej. Śmiem nawet twierdzić, że napisanie wzorowej powieści historycznej jest większą sztuką, niż kreatywne utrwalanie żargonu małolatów i nowomowy dorosłych, panoszącej się w telewizji, w internecie i w życiu. Dlatego 2-tomowe dzieło o rodzinie Pułaskich stawiam na honorowej półce biblioteki, gdzie od dziesięcioleci trzymam książki wybitne i szczególne. I bliskie memu sercu!...
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Wojciech Kudyba „Pułascy. Non aliusregit”, PIW, Warszawa 2021, ss. 320