Tym razem nie będzie ani słowa o politykach. Obsesja pokazywania swej ważności i wielkości ogarnia coraz szersze masy bezimiennych. Jednak rzadko kto na cudzą ważność uwagę zwraca, zajęty pielęgnowaniem własnej! Zresztą okazanie komuś życzliwości i zainteresowania bywa ryzykowne i może empatycznemu naiwniakowi wyjść bokiem. O takiej sytuacji mówiło od wieków aktualne przysłowie: Daj komuś palec, to chce całą rękę. Po 1989 roku postawa ta w ekspresowym tempie ewoluowała, dlatego też w latach 90. przysłowie to nieco uaktualniłam: Daj komuś palec, to ci urwie rękę. Po jakimś czasie znów wymagało ono uaktualnienia: Daj komuś palec, to ci urwie rękę i wejdzie na głowę. Jak brzmi dla mnie w chwili obecnej – nie przytoczę, ze względu na przedświąteczny czas pokoju i dobra.
Właśnie z potrzebą ważniactwa zawsze wiąże się ukazana w przytaczanym przysłowiu postawa roszczeniowa. Tyle że coraz częściej roszczenie dotyczy głównie zwrócenia na siebie uwagi, a to coraz trudniejsze, bo nic już nie dziwi. Zauważyłam, że ludziska narzekający na ważniaków-roszczeniowców sami wkręcają się w relacje z nimi, bo polemizują, dyskutują, oburzają się, ubolewają, itp., czyli czynią akurat to, o co upierdliwcom chodzi – kierują na nich uwagę, angażując czas i emocje. Tymczasem strategie blokujące ważniaków są tylko dwie: konsekwentne lekceważenie lub dezorientująca reakcja nieprzewidywalna (mistrzowie potrafią obie zastosować jednocześnie). Podam dwa przykłady związane ze świętami, ale na kilka lat przed pandemią, by troglodytom nie dostarczać „argumentów”, że się mózgi psują „od szczepionek”. Kilka lat temu na Facebooku złożyłam ogólne życzenia świąteczne wszystkim znajomym. Na to jeden odpisał: „Dla mnie nie ma nic głupszego jak święta Bożego Narodzenia. Życzenia z takiej okazji tylko mnie wkurzają!” Nie wątpię, że oczekiwał albo na oburzenie i polemizowanie, albo na tłumaczenie się, że nie chciałam go urazić. Tymczasem grzecznie odpowiedziałam tak: „Przykro mi, że nie umiem rozwiązać Twego poważnego problemu. Jako osoba praktyczna radzę jednak pieniądze gromadzone na kolejny tomik przeznaczyć na wizyty u dobrych specjalistów, bo to byłoby z pożytkiem nie tylko dla nich i dla Ciebie, ale też dla całej kultury narodowej! Drugi przykład wydaje mi się jeszcze lepszy, bo nauczyłam osobę spokojną robić niewyobrażalne jaja pewnej sztywniaczce. Ta spokojna kobieta bez żadnych starań ze swej strony zwróciła raz moją uwagę, gdy powiedziała: „Z roku na rok ludzie robią się coraz paskudniejsi po tym wejściu do Unii”. Zachęcona do rozmowy, zwierzyła mi się, że gdy wysłała kartki wielkanocne, jedna z adresatek „podziękowała” jej następująco: „Twoja kartka przyszła dopiero po świętach! Jak nie umiesz wysłać na czas, to nie wysyłaj wcale!” – No i co mam teraz zrobić? Przepraszać i tłumaczyć, że to z winy poczty, nic nie mówić, ale na następne święta wysłać dużo wcześniej, czy też nie wysyłać wcale? Zauważyłam wtedy, że ta baba wyraźnie chce być ważna. – Wydała ci rozkazy, więc wykonania któregoś z nich (jak też usprawiedliwień) raczej się spodziewa. Zlekceważ ważniaczkę, a trafisz ją najcelniej. Nie odzywaj się ani słowem aż do Bożego Narodzenia, będzie pewna, że się obraziłaś i więcej życzeń nie przyślesz, a ty tymczasem jak gdyby nigdy nic wysyłasz najserdeczniejsze, ale w taki sposób, by doszły w połowie stycznia! Cokolwiek chciałaby ględzić, nie słuchasz, a kolejne życzenia wielkanocne też wysyłasz zdrowo po świętach. Kobieta czyniła tak przez dwa lata (wszelkie wyrazy wściekłości puszczając mimo uszu), a gdy się tą rozrywką znudziła, poinformowała o tym adresatkę i więcej nic nie wysyłała, pokazując Ważnej jeszcze raz, jak bardzo jest nieważna!
W latach 70. studiował filologię polską pewien (że tak powiem) pisarz, którego absolutnie nigdzie nie chciano publikować, ani jako studenta, ani też później jako magistra. Tylko ja (choć nawet nazwiska tego gościa nie pamiętam) do końca żywota przytaczać będę jedną jedyną jego fraszkę. Oto ona: Mówią, że człowiek to brzmi dumnie, a każdy brzmi tak jak umie. Owszem, dostrzegam dość nieporadny i toporny język utworu, ale za to podziwiam rys prorocki, bo zawarta w nim obserwacja w miarę upływu lat stawała się coraz trafniejsza. W czasach, gdy utwór powstał, było jasne, że nie mówi on o talentach muzycznych, tylko ogólnie o ludzkiej kondycji, dziś wolę to łopatologicznie dopowiedzieć. Poza tym w czasie powstawania fraszki wszyscy ci, którzy „brzmieli” niezbyt pięknie, trochę się jednak krępowali i wstrzymywali z popisami. Dopiero w epoce współczesnej im ktoś gorzej „brzmi”, tym głośniej ryczy. Wiąże się to oczywiście z gadaniną ideologiczną o niewykluczaniu, obowiązku akceptowania wszystkich, wolności w nieskrępowanym wyrażaniu siebie w związku z prawem do szczęścia itpb. [i tym podobne banialuki]. Argument wolnościowy zawsze rozśmieszał mnie najbardziej, bo nauki w tej kwestii czerpię z dowcipnego wiersza Fredry pt. Paweł i Gaweł.
Na koniec, z okazji świąt, w tym roku życzę Redakcji przede wszystkim mniej uciążliwej tolerancji, a więcej modnej asertywności, zwłaszcza wobec maniaka z Trójmiasta, któremu sama adres „Akantu” dałam. Nawet na myśl mi nie przyszło (bo trochę jego pisanie znam), że aspiruje do Wielkości. Przez cały czas kapitalizmu publikowano go wyłącznie wtedy, gdy zapłacił, najwidoczniej więc pierwszy po dziesięcioleciach druk bez opłaty uznał za przepustkę do Nobla. I tak cud, że nie zaczął (chyba) domagać się honorarium! To właśnie od niego dowiadywałam się co rusz, jak bezkompromisowo polemizował, krytykował, żądał generalnej reorganizacji „Akantu”, zmian personalnych, podniesienia poziomu, lepszego doboru tematów, właściwego wyeksponowania jego dzieł itp. Ponieważ trwało to wiele miesięcy i wciąż się rozkręcało, nie miałam wątpliwości, że jacyś masochiści poświęcają mu jednak uwagę, zamiast po prostu rozmowy telefoniczne rozłączać, maile kasować, papiery wyrzucać. Z taką anielską cierpliwością to oni powinni być psychoterapeutami na ziemi, a świętymi w niebie – rozmyślałam, łącząc jednak podziw z wyrazami współczucia. By jednak nie kończyć tak pogrzebowo, przytoczę kawał wiecznie żywy, proponujący najskuteczniejsze lekarstwo na współcześnie zbyt mocno eksponowaną wielkość, godność i ważność każdego obywatela:
Panie doktorze, nie wiem, co się dzieje. Gdziekolwiek przyjdę i cokolwiek powiem, wszyscy mnie ignorują. – Następny proszę!