Niemożliwość historycznego Adama jest w zasadzie obecna w rozważaniach filozofów teologii już niecałe czterysta lat po Chrystusie. Wspominałem wcześniej o św. Augustynie i jego zauważeniu, że naiwnością byłoby sądzić, że Bóg stworzył człowieka z gliny. Zanim jednak bliżej przyjrzymy się jego interpretacji Upadku, warto zwrócić uwagę na fakt, o którym pisze David Fergusson w Stworzeniu: „(...) tak czy owak obecności zła i cierpienia w kosmosie nie da się łatwo wyjaśnić przez umiejscowiony w historii upadek pierwszych ludzi. Wąż jest obecny w rajskim ogrodzie już w chwili stworzenia. Biblia nie wyjaśnia, skąd wzięło się zło, głosi natomiast jego klęskę z ręki Boga.” To zauważenie w kontekście dalszych rozważań będzie niebywale istotne. Ale zanim o tym.
Interpretacja mitu o upadku pierwszych rodziców nie wszędzie miała i ma tak dotkliwy wyraz jak to było i jest w przypadku naszej szerokości geograficznej. Choćby w powstałym około siedemset lat po Chrystusie Islamie nie mówi się w ogóle o grzechu pierworodnym. Pisałem o tym szeroko w eseju Spojrzenia na ego, zatem tu nie będę tego wątku rozwijał. Wspominam jedynie, ale po to, by zauważyć jak wiele od interpretacji zależy. To nie nasza religia, ktoś powie. Proszę więc bardzo, spójrzmy na chrześcijaństwo i okres jeszcze wcześniejszy. Trzysta, czterysta lat wcześniej grecki Wschód i łaciński Zachód. Dla tego pierwszego „(...) grzech pierwszych rodziców był potknięciem się niemowlęcej ludzkości, z którego należało ją przywrócić do poprzedniego stanu, podczas gdy dla łacińskiego Zachodu, zwłaszcza po Augustynie (podkreśl. J.O.) upadek pierwszych rodziców to monstrualne wyrzeczenie się Boga przez człowieka, którego skutkiem jest zepsucie u samych podstaw naszej ludzkiej natury, rozciągające się na cały świat fizyczny.” jak pisze Fergusson w Stworzeniu. Tak to przecież było nam przekazywane, nieprawdaż. Myślę o drugiej części wypowiedzi. Bez trudu można natomiast zauważyć podobieństwa w interpretacji mitu o Adamie i Ewie w greckim Wschodzie i Islamie. To przecież te same szerokości geograficzne, a Islam właśnie z wschodniego chrześcijaństwa szeroko czerpał. Koran i Biblia są w tym względzie sobie podobne.
Dlaczego pojawiło się moje podkreślenie dotyczące Augustyna? Znawcy tematu bez trudu odpowiedzą. Dla potrzeb tego eseju należy poglądom owego świętego przyjrzeć się bliżej. Według niego zło wyboru polegało na postawieniu dobra niższego ponad wyższe, jakim jest całkowite podporządkowanie się woli Boga. Adam wyniósł swoją wolę ponad Najwyższego i tym samym zgrzeszył pychą. Skutkiem tego było wygnanie i wszystko co z tym związane. Adam i Ewa, gdy znaleźli się poza Rajem stali się niewolnikami pożądań niższej natury. „Ten stan Augustyn nazywa pożądliwością – nieuporządkowanym pożądaniem, które gnębi ludzką naturę” jak pisze wspomniany autor i ten stan jest przekazywany każdemu nowemu pokoleniu drogą rozmnażania płciowego. Dzielimy, według Augustyna, tą drogą naszą naturę, a tym samym tę upadłą pierwszych rodziców. W jego rozumieniu to nie tylko wada, a również wina jest dziedziczona. Ten „fakt” był już obecny w nasieniu Adama, gdy ten popełnił grzech.
Biskup Hippony twierdził, że formą pożądliwości o największym nasileniu jest żądza seksualna, bowiem nad nią sprawujemy najmniejszą kontrolę. Augustyn bardzo szeroko zajmował się teologią pobudzenia seksualnego, a w konsekwencji dochodzi do wręcz, w moim rozumieniu, zastraszających wniosków. Dla niego miłość cielesna jest ze swej natury czymś niebywale złym. A zatem czymś czego człowiek wierzący powinien się wystrzegać. Miła Bogu, w moim rozumieniu, przecież cielesność, dotyk, jest dla tegoż filozofa czymś, czego, poza koniecznością prokreacji, należy ze wszech miar unikać. Dlaczego? Bowiem jak pisze Fergusson: „W tym miejscu, jak się zdaje, Augustyna jako chrześcijanina napawa odrazą ogromna namiętność towarzysząca aktowi seksualnemu.” Skąd ta odraza? Nie jest moim zamiarem w to głęboko wnikać. Warto jednak wspomnieć, że możemy mówić o jakby dwóch Augustynach, tym pierwszym, dla którego, by tak powiedzieć, normalne uciechy cielesnego i materialnego życia (żył w konkubinacie z kobietą, z którą miał syna) były na porządku dziennym i tym drugim, po nawróceniu na chrześcijaństwo. To rozdwojenie miało z pewnością swe uwarunkowania w pochodzeniu. Jego ojciec był poganinem, natomiast matka chrześcijanką. Z nią to w pierwszym okresie życia był w głębokim konflikcie, kiedy to nie stronił od wszystkiego co było materialną naturą radości i zachwycał się pięknem kobiet, a matka, zwłaszcza ów konkubinat, nie akceptowała.
Zwraca bowiem uwagę stanowisko tegoż świętego, gdy tak argumentuje swój pogląd w sprawie seksualności człowieka i wspomnianej przez cytowanego wcześniej Fergussona u Augustyna odrazie : „Gdy człowiek nawet niesprawiedliwie wywiera gniew swój na drugim człowieku, łatwiej znosi obecność całego mnóstwa ludzi patrzących na to niż obecność jednego świadka, gdy spełnia nawet godziwie uczynek małżeński ze swą żoną”. Gdy przeczytałem te słowa doznałem szoku... Potem zacząłem się zastanawiać nad kulturowymi realiami tamtego okresu. Myślę, że nie potrafię uwierzyć w taką relację między mężczyzną i kobietą tamtego czasu. Ba, choćby Wschód mówi inaczej i nie sądzę, że Zachód był w tym czasie, powiedzmy delikatnie, tak mało dorosły.
Przyjrzyjmy się bliżej temu, co mówi argumentacja biskupa Hippony. Na plan pierwszy wysuwa się, chcąc nie chcąc, gniew. Jak mam to połączyć z cielesną miłością pomiędzy kobietą a mężczyzną, tego nie wiem. Gniewają się na siebie i dlatego współżyją, to jakiś absurd. Raczej siedzą po kątach i zachwycają się własnym ego. Ale spróbujmy przeanalizować tę wypowiedź dokładnie taką, jaka jest. Pojawiają się u Augustyna dwie relacje. Pierwsza to ta dotycząca autora gniewu i drugiego człowieka, który jest jego odbiorcą, niezasłużoną ofiarą napastliwości. Pisząc obrazowo napastnik „przerzuca” własne emocje z którymi nie potrafi sobie poradzić na drugą osobę. Druga dotyczy – aktu seksualnego jako właśnie tegoż samego obrazu „przerzucania” złych emocji. Biskup Hippony twierdzi bowiem, że gniew w stosunku do drugiego człowieka jest niewspółmiernie czymś bardziej mniej złym niż akt seksualny. Argumentuje to „problemem jawności” gniewu i współżycia. Ten pierwszy jest bardziej możliwy, gdy jest jawny, współżycie niewspółmiernie mniej; dzieje się w ukryciu i z tego powodu jest bardziej złe. To co jawne zawsze jest lepsze od tego co dzieje się w ukryciu. Jest wstydliwe, a więc kryje w sobie pierwiastek większego zła. Złodziej szuka odosobnienia, nie ludzkiej gawiedzi. Ale tak nie jest, ale o tym za chwilę.
Problem jednak w tym, że te dwa działania w żaden sposób do siebie nie przystają. Można powiedzieć, co ma piernik do wiatraka. Nie można porównywać zachowań, których źródła mają zupełnie odmienną genezę. Tu pierwsze jest wynikiem czymś powodowanej złości, drugie wręcz przeciwnie. No chyba, że tak jak Augustyn, ktoś widzi inaczej. Dopatruje się tego samego źródła. Tylko tak może być zasadna ta argumentacja. Źródłem ataku słownego na drugiego człowieka jak i aktu seksualnego jest – gniew. W drugim przypadku jest to możliwe, gdy pomyślimy tylko jedno słowo: gwałt. Wcześniej wspomniany szok, którego doznałem po przeczytaniu zacytowanych i omówionych słów dotyczył właśnie tego skojarzenia. Dla Augustyna tak bardzo odrażająca była cielesna miłość, że chcąc nie chcąc, utożsamił ją z gwałtem. Ludzkie ciało w sensie seksualnym było dla niego jedynie źródłem grzechu, bowiem kieruje nim tylko nieuporządkowana pożądliwość.
Co jednak z przedłużaniem gatunku? Tu, chcąc nie chcąc, ów filozof musiał dopuścić do konieczności współżycia między mężczyzną a kobietą. Rozpatruje to jednak najpierw w kontekście Raju. Jest przeciwny choćby twierdzeniom Grzegorza z Nysy, który nauczał, że rozmnażanie tam by odbywało się bez fizycznego połączenia mężczyzny i kobiety. Twierdzi, że by miało miejsce a jego celem, by było powołanie do życia odpowiedniej liczby świętych, natomiast akt seksualny by był konsekwencją działania woli, a nie skutkiem nieuporządkowanego i nieokiełznanego pożądania. W Raju by było to odpowiednie poruszanie narządami, tak jak potrafimy poruszać naszymi rekami, nogami, bez żadnego uczucia. Szok, może nieco mniejszy od tego, który dotyczył omawianego wcześniej cytatu, albo: ciekawa perspektywa, nieprawdaż. Jak to dobrze, że nie jesteśmy w tym augustyńskim raju i nie daj Boże, aby do niego przyszło nam trafić – pozwolę sobie na dygresję. Na skutek grzechu pierworodnego, jak twierdzi biskup Hippony, sytuacja się diametralnie zmieniła. Pożądliwość spowodowała, że akt seksualny przestał już takim być, czyli tym poruszaniem. A w kontekście przedłużania gatunku stał się – koniecznym złem. Tak jakby już złem nie był w jego Raju. Augustyn jednak tego nie widzi.
I tak pomyślę sobie, jesteś człowieku wynikiem koniecznego zła. Jaka to perspektywa? Ale dajmy spokój tym zapędom. Tym niemniej na jeszcze jeden aspekt należy zwrócić uwagę. Pogląd św. Augustyna, że jedyną właściwą funkcją współżycia seksualnego jest wydanie potomstwa i że jest to złą koniecznością w rezultacie stał się jedną z głównych przyczyn zakazu stosowania metod stosowania antykoncepcji. Według tej linii jeśli towarzyszącemu myśleniu współżycia seksualnego nie wtóruje chęć posiadania potomstwa, to współżycie jest – samo się nasuwa, tym bardziej czymś złym. Jak pisze szkocki profesor teologii, cytowany wcześnie David Fergusson: „Środków antykoncepcyjnych używa się, gdy pragnieniu współżycia płciowego nie towarzyszy pragnienie poczęcia dziecka, to zaś stanowi pogwałcenie ładu ustalonego przez Boga”. Zatem ten sposób myślenia sięga co najmniej Augustyna i za sprawą Ojców Kościoła przetrwał aż do dziś, zresztą jak całokształt myśli tegoż teologa.
Jedno spostrzeżenie przychodzi mi w tym momencie do głowy. W sprawie seksualności człowieka według biskupa Hippony wszystko powinno się dziać – poza zasadą przyjemności, rozkoszy. Nawet w Raju Augustyn pozbawia jej człowieka, nie mówiąc już o poglądach Grzegorza z Nysy i jemu podobnych. Czy jednak inne podejście, cielesna miłość to radość, to „(...) pogwałcenie ładu ustalonego przez Boga.” jak chce ów filozof? Nigdzie w starym czy nowym testamencie nie natrafimy na tego rodzaju sugestie. Nie odnajdziemy takiej wskazówki, która by sugerowała że małżeńska cielesna miłość pomiędzy mężczyzną a kobietą byłaby czymś, co Bóg traktuje jako zło. Zatem skąd wzięło się to u Augustyna? Jedynym tropem, poza jego biografią, o której nico wspomniałem, jest tu wypowiedź z Księgi Rodzaju po zerwaniu owocu: „A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski.” Nagość została jednoznacznie zinterpretowana jako synonim współżycia seksualnego nie biorąc pod uwagę innych możliwości, choćby takiej, że chodzi tu o „nadanie” ludziom świadomości, a tym samym pojawienie się nowej otwartej księgi w historii ludzkości. Nagość to nic do ukrycia, przede wszystkim przed sobą. I to ta interpretacja wydaje mi się być najbardziej właściwa. Jej konsekwencją jest radość, gdy się nic nie kryje, ale i poczucie winy, jeśli jest inaczej. Stąd też te figowe listki jako wyraz sprzeniewierzenia się zakazowi Najwyższego. Augustyn przełożył to na seks od którego się odciął, po nawróceniu.
Przychodzi mi na myśl odpowiedź co do otwartości współżycia pomiędzy mężczyzną a kobietą. Wracam do cytowanych słów teologa. Odpowiedź na to, że otwartość gniewu jest bardziej akceptowalna w stosunku do drugiego człowieka, niż współżycie, bo to dzieje się w ukryciu.
Otóż to co jest nam najbardziej bliskie siłą rzeczy jest przez nas skrywane, a nie pokazywane na zewnątrz. Wystarczy przyjrzeć się choćby zwierzętom. Choćby takiemu psu, który zakopuje kość, przed ewentualnymi intruzami. Zakopuje, bo ona stanowi dla niego dużą, jeśli nie najważniejszą wartość. Czy w nieświadomym świecie ludzkim, dziecko chowa, chociaż przecież nie musi, swoje jakieś rzeczy, skarby, nie wiadomo bliżej przed kim. Chowa, bo takie chowanie jest według niego gwarancją, że nikt inny w jego skarb nie wniknie, nie będzie też jego posiadaczem. Z dzieciństwa pamiętam, że to źródło własnej tajemnicy i radości. Nie wiedziałem dlaczego, ale tak było. Chodzi o zachowanie czegoś, tylko dla siebie, tak aby nikt inny nie miał do tego dostępu. Czy czasem tak nie jest w przypadku intymnej relacji pomiędzy kobietą a mężczyzną? To co sprawia ogromną radość, chcemy i tego wymagamy, aby było tylko i wyłącznie nasze. Stąd wnioskuję, że „myśl o otwartości” Augustyna ( że bardziej widzi otwartość gniewu niż współżycia seksualnego) po raz kolejny jest nie do obrony. Brzmi może dla niektórych atrakcyjnie, ale do jakiejkolwiek prawdy ma się nijak. A moim zdaniem jest wręcz odrażająca w swym wyrazie. Ale co może matczyna miłość, że pozwolę sobie na tę dygresję w kontekście mojego biograficznego wtrącenia co do Augustyna.
Wprawdzie ostatecznie biskup z Hippony uznaje, że współżycie płciowe może przyczynić się do większej więzi, bliskości pomiędzy małżonkami, jak pisze Fergusson, tym niemniej jego główna myśl (tj. Augustyna) została w większości zaakceptowana przez Ojców Kościoła i stała się jednym z fundamentów ich nauki, a dalej tradycji w jakiej współczesny człowiek Zachodu został wychowany. Tej wtedy wszechobecnej sugestii, że : „(...) stworzeniem diabła jest w szczególności dolna połowa ciała człowieka” jak czytamy u Davida Fergussona, który w ten sposób opisuje wpływ na omawianego teologa myśli manicheizmu. Nie będę się tu jednak bliżej tym zajmował, bo wykracza to poza moje tu zamierzenia.
Jestem z pokolenia, którego macki tak pojmowanej seksualności człowieka są jeszcze dobrze wyraźne. Wiele z pewnością się zmieniło, tym niemniej tak w stu procentach nie jestem tego pewien. Wypracowana przez wieki tradycja tak szybko nie pozwoli, aby zadziało się inaczej. Jak to się stało, że seksualna myśl Augustyna tak zakorzeniła się w tradycji to temat na osobny esej. To konkretne działania Kościoła, kolejnych soborów itd. I aż do bólu ugniatania takiego sposobu myślenia, aż wszyscy, a przynajmniej większość, w to uwierzy. Dlaczego tak? To też temat na osobny esej.
Wróćmy do zasadniczego tematu. Jak dotąd możemy wysnuć dwa zasadnicze wnioski. Pierwszy to ten, że nie możemy traktować Biblii jako literalnej treści naszego pochodzenia, a wręcz przeciwnie, trzeba widzieć ją jako literackie dzieło, które wymaga interpretacji. Drugi, dotyczy w głównej mierze tejże interpretacji przez św. Augustyna, która, jak pokazaliśmy wcześniej, wcale nie jest tak dobrą za jaką by mogła uchodzić. A wręcz przeciwnie jest, moim zdaniem wynikiem uprzedzeń, jakie tym wywodom towarzyszy. A te uprzedzenia, chcąc nie chcąc, rozlały się na nasze życie. Są wciąż traktowane jako źródło zła. A to tylko z tego prostego powodu, że to źródło nie zostało jeszcze poznane. A więc dlaczego tam, czyli w seksualności człowieka, go nie widzieć, zwłaszcza, że celibatowi to bardzo odpowiada?
3
Problem zła jest w zasadzie odwieczny. Zauważa to Księga Rodzaju, gdzie wąż w czasie sceny upadku człowieka się nie zjawia, a jest na scenie już obecny. Augustyn w dużej mierze widzi go jako wynik seksualności człowieka, co wykazałem wcześniej nie ma racji bytu. Śmiem twierdzić wręcz odwrotnie, że dobre jej ukonstytuowanie to pierwsza jaskółka dobra. Dobrem jest cielesna miłość pomiędzy mężczyzna a kobietą i tylko dobro może tworzyć. A jednak ono się pojawia, zło. Czego jest wynikiem? Najprostsza i najbardziej racjonalna odpowiedź: to wynik naszej wolności, która została nam przez Boga dana. Jako istoty wolne mamy prawo do tego co i jak, i kiedy będziemy robić. Ta nasza wolność, by tak powiedzieć, miesza się z wolnością wszystkich tych, z którymi się spotykamy w naszym życiu. Ci wszyscy również chcą dobrze, ale czy tego chcemy czy nie, ich „dobrze” bywa inne od naszego i rodzi się konflikt, który jest w tym aspekcie koroną zła. Tylko dlaczego oni nie chcą tak samo jak my, skoro my chcemy „dobrze”? Bo oni są innymi ludźmi i pewne rzeczy widzą inaczej, niż my. To, jeśli uda nam się zrozumieć, to już jest duży sukces.
Bóg dając człowiekowi wolną wolę niejako spowodował zło jakie pomiędzy ludźmi się dzieje, nie jest ono jednak wynikiem seksualności człowieka, jeszcze wspominając Augustyna. Po co nam jednak ją dał? Nie mógł inaczej? Bylibyśmy wtedy niczym marionetki w Jego teatrzyku, a w przeciwieństwie do marionetek świadomi tego, że tak jest. Nic by nie zależało od nas. Czulibyśmy się jako istoty dobre i dobro tworzące, ale bez możliwości jakichkolwiek innych działań. To dobrze, by można pomyśleć. Byśmy wtedy nie wkraczali na drogę zła. Nikt przecież złym być nie chce. Tu jednak do głosu dochodzi istota wolności, którą zna Bóg, bo nią jest, a stwarzając przekazuje ją również temu, co stworzył. Genetycznie, by można obrazowo powiedzieć przekazał ją temu co stało się wynikiem Jego działania. To poczucie wolności powoduje, że mamy możliwość wszystkich dróg. Ale my może tego nie chcemy? Może lepszym dla nas by był ów akt zniewolenia, który by był wykładnikiem dobra? Może Bóg nas w tym momencie oszukał? To wyobraźmy sobie takie „więzienie” (czy cudzysłów jest tu konieczny?), bo do tego brak wolności się sprowadza. Tylko to i to możemy robić i nic poza tym. Spoglądamy w „kraty okna”, które mówią o innym życiu. Tu, nie wiemy czy lepszym od naszego czy gorszym, ale innym, którego nie możemy doświadczyć. Wyobraźmy sobie siebie tam, po czym tu, obdarzeni wolnością.
Wąż obecny już w Raju (czyli zło) zanim został zerwany owoc mówi nam o tym, że bez trudu można o nim dywagować w kontekście rozwoju życia na ziemi, czyli teorii ewolucji. Wbrew temu co się ogólnie sądzi ta teoria dobrze akceptuje się w z teologicznego punktu widzenia. Nie ma rozdźwięku pomiędzy nią, a stworzeniem widzianym w wierze. Zgodnie z kreacjonizmem ewolucyjnym: „ (…) akt stworzenia polega na tym, że Bóg nie powołuje do istnienia wszystkich organizmów i struktur przyrodniczych od razu w gotowej postaci, ale stwarza prawa przyrody, które kierują procesem ewolucji wszechświata i życia biologicznego” jak piszą Michał Heller i Tadeusz Pabjan we wspomnianej wcześniej pozycji Stworzenie i początek wszechświata. Te prawa przyrody są takie jakie są. Mówią też o tym, że dla przetrwania gatunku jedne organizmy zjadają drugie dla własnego przetrwania. Czynią tak, bo inaczej być nie może. I nie jest to złem. Te działania są czysto biologiczne. I tych praw przyrody Bóg nie może zmodyfikować w taki sposób, aby nie mogły powodować zagrożenia dla wszystkich istot zamieszkujących ziemię. Co do człowieka natomiast Bóg uznał, jak pisze Tadeusz Pabjan, ksiądz katolicki, wykładowca filozofii przyrody i filozofii nauki na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w książce Świat najlepszy z możliwych?, że „(...) wiele zła pojawia się w świecie dlatego, iż człowiek źle wykorzystuje swoją wolność. Stwórca uznał jednak, że lepszy jest świat zaludniony przez istoty wolne, mogące czynić zło, niż przez zaprogramowane automaty, które nie mają żadnego wyboru i zawsze muszą czynić dobro.”
Czy przekonuje mnie ta argumentacja? Przyznam, że nie. Wolność brzmi tu jednak pejoratywnie. To trochę tak, jakby poprzez wolność bardziej skłonni jesteśmy czynić zło niż dobro. A w istocie sprawa wygląda tak: my zawsze co do tego, co dobre albo złe na dobrą sprawę „dochodzimy”, by tak rzec, w obrębie chwili i ta chwila jest decydująca. Późniejsze „chwile” mają mniejsze znaczenie. Ale – nagle okazuje się większe, gdy zaczynamy intensywnie myśleć. I w tym momencie już nie wiemy. Jesteśmy trochę jak dzieci, które nie wiedzą co w danym momencie powinny zrobić. I dzieje się coś jakby poza nami, jako wynik tego co nie postanowiliśmy, albo nagle okazuje się właśnie takie, jak to widzieliśmy i powoduje w nas uśmiech. To tak naprawdę schemat naszej wolności.
Nasza wolność w odróżnieniu od wolności Boga różni się tym, że On zna wszystkie konsekwencje, my natomiast nie. Ale przecież, jak pisałem wcześniej, tę wolność przekazał nam Bóg, pisząc metaforycznie, genetycznie. Tak, lecz jak w wierszu Ten „nasz” czas: „niepotrzebnie czas skradliśmy Bogu”. Tym sposobem „zaopatrzyliśmy się” w ewentualne konsekwencje naszego działania. To te konsekwencje powodują w nas dylematy, o których pisałem wcześniej jako wynik chwili. Może warto przytoczyć ten wiersz w całości:
lubię ten czas kiedy nic nie robię
nie ma okien i drzwi przez które przechodzę
a tylko otacza mnie przestrzeń
niczym – upalny dotyk promieni
tylko dotyk i ciepło papużki nierozłączki
na to wszystko co jest; bez tego co być może
czy było – takie wieczne teraz
czas schowany za pazuchę diabłu
a zatem: lubię kiedy nic nie robię
bo wtedy tak naprawdę dzieją się rzeczy
o których wcześniej byś nawet nie pomyślał
niepotrzebnie czas skradliśmy Bogu
To antidotum na – poczucie winy, które gdzieś w tych rozważaniach krąży.
Leszek Kołakowski w książce Jezus ośmieszony twierdzi, że „(...) zdolność do poczucia winy jest warunkiem bycia człowiekiem. Ta zdolność czyni nas istotami ludzkimi, mówi Księga Rodzaju, i słusznie. Słusznie dlatego, że nie mamy żadnej znajomości dobra i zła, jeśli nie odczuwamy ich w sobie; tak więc doświadczać zła jako stanu własnej duszy to czuć się winnym”. Moim zdaniem, to wnioski, delikatnie ujmując, zbyt daleko idące. Poczucie winy może być wywoływane przez osoby drugie, a psychologia już dobrze opracowała to zagadnienie. Chodzi tu o tzw. wampirów energetycznych. Nie mam zamiaru temu tu bliżej się przyglądać. Zainteresowanych odsyłam do odpowiedniej literatury. Tym niemniej, dla jasności, chodzi w skrócie o to, że wampir energetyczny stara się w nas wywoływać poczucie winy i gdy mu się to udaje, a tak bywa bardzo często, czy wtedy możemy mówić o zdolności bycia człowiekiem u tego, u którego to poczucie zostaje wywoływane? Z tego też względu ta konstrukcja słowna nie wytrzymuje krytyki. To nie zdolność do poczucia winy czyni z nas człowieka. Raczej bycie w tym w czym się jest, bez „wychylania się” w stosunku do tego co przed nami, bo tego jeszcze nie ma; ani rozpamiętywania tego co było, bo tego już nie ma. Tę zdolność warto w sobie pielęgnować.
Janusz Orlikowski