„Mój bacik od najezdnych wiatrów się ocali”
(Konstancja Benisławska)
I
Ta przeogromna masa nocy
i mroźnego chłodu,
gdy się przemieści nad Posiniem -
świt koloru śniegów gołąbkowych
od wschodu śpiesząc,
pokaże kościół, strzechy i zagrody.
Tuż na gałęziach drzew
zaiskrzy się diamentowy szron po tym,
jak słońce najpierw spotka i przywita
wyniosły barokowy szczyt kościelnych wież.
II
Uderzył chwaląc Stwórcę
dzwon dominikanów.
Uderzył dzwon na wschodnim skraju ziem inflanckich.
Po śpiewach ojców jutrznia się zaczęła.
Oto na klęczniku pani stolnikowa -
Konstancja z Ryków Benisławska
modli się w ozdobnej delii,
tudzież medytuje
przy śpiewach gregoriańskich
wpatrzona we Władczynię –
w obraz Matki Bożej Śnieżnej.
III
Rodaków honor, cnoty są sprofanowane -
wie to Konstancja, duszę ściska żal,
Jedna za drugą, klęski niesłychane:
rozbiory, zdrady, przemoc, ogień, stal...
Ostatnio na Inflantach górą czynowniki,
od kilku lat nasłani z Petersburga -
i tak powszechna polskość szybko ginie
pod skrzydłem obcego demiurga.
Fryderyk pruski z Katarzyną w zmowie zdrożnej
ukartowali nowy zabór
i nad Koroną już przejmują ster;
Cóż będzie na Inflantach?
- Będzie coraz gorzej,
od króla Stasia i carycy ciągłych gier...
IV
Konstancja wie – nad tym ojcowie
również w swych kazaniach rozprawiali -
że na Zachodzie wiara ginie.
Na oświecenia francuskiego fali
wylęgły się bestie –
wrogowie Chrystusowych prawd,
które idą niszczycielsko, walnie.
Rosseau – cywilizacyjnej anarchii piewca,
a z nim Diderot, Volter
i inni na światowym szczycie,
w pismach sącząc niedowiarstwa jad,
mieszali ludziom w głowie,
czyniąc wprzód zachody dywersyjne
przy licznych dworach durnej magnaterii
nie umiejącej przewidywać strat.
Wnet rewolucja omotała Paryż,
i pokonane legło wielkie państwo.
Runął jego dach
po tym jak pękły katolickie aksio-wiązary.
Pod wodzą szalonego Robespiere’a
gilotyny dekapitują ludzi zacnych
Bogu tylko winnych...
Z Alzacji znów dochodzą czarne wieści,
z departamentu nadmorskiego również -
po niesłychanym ludobójstwie
domostwa włościan płoną, spływa krwią Wandea...
Mordują katolicki lud - kobiety, dzieci giną
dzidami kłuci, tratowani końmi...
O Maryjo! O, miserere mei, Deus!
(Konstancja twarz zakrywa dłońmi)
V
W śpiewanych jakby sobie Pieśniach -
wobec sił, potężnych, groźnych -
w modlitwie i wierności Eucharystii,
w niezawodnej łasce Opatrzności Bożej
jej „bacik od najezdnych wiatrów sie ocali!”-
A dyskurs jej trójksięgi,
co zrodzon był za młodu,
zali nie posłuży jeszcze ku obronie
wiary choćby na inflanckich dworach,
ku metanoi
dla niejednej duszy w świecie zagubionej!..
VI
Ta mimowolna budująca myśl
niewiasty na klęczniku koi,
skoro wypełnia
treść jej misji oraz powołania
rezolutnej damy, matki i dziedziczki.
Cóż! - jej poezji szczere głośne serce,
Polsce i epoce wszak niezbędne,
w marzeniu cichym, potajemnym, liczy,
że gdy na kanwie tak wzniosłego słowa
polski Haendel kiedyś stworzy oratorium
i oprawi je w muzyczne barokowe ramy -
jakżesz takim dziełem zadowoli
światowych melomanów względy!
Ojców również i aniołków w tym kościele!
Takich, jak jej dziatki, co umarły...
(w tej chwili śle dyskretny uśmiech do nich),
co swawolą teraz
przy ołtarzu bocznym, lewym
i – do tamtych zasmuconych –
ponad prawym.
Dyneburg 2016