Więc jeśli słuchamy Boga, musimy nie słuchać samych siebie...
(Herman Melville, Moby Dick)
Nade mną i we mnie białe kości Lewiatana
Tworzyły niby z żerdzi śmiertelnych sklepienie,
Gdym w morze tłukł boleścią duszy mej starganej
Mimo tchu ciągniony na niechybne stracenie.
Zatem sen tylko okropny! Ja, syn Amitta
Obudzony przed brzaskiem z widu okropnego
Przy mnie... o Stwórco! Posłańców powietrzna świta...
Tak zawołałem: „Odstąpcie od niegodnego!”
Ale jasność sfrunęła rozjarzoną pręgą
Jak słońca knot palący, gdy w mrok ulatuje,
Obalony na łoże niewidzialną ręką
Słuchałem głosu spod nieba, który rozkazuje:
„Idź do miasta wielkiego, na wschód - do Niniwy,
Upomnij ją, albowiem nieprawość przed moje
Dotarła oblicze. Przeto nie bądź leniwy
Bom gniew swój, miast ułagodzić, jeszcze i zdwoję!”
Otwarło się na wyżynie niebieskie sklepienie,
Ach! Nie sen złowróżbny - jam syn Amittajowy
Obudzony przed świtem z widu okropnego
Do spełnienia Woli Najwyższej - niegotowy.
Nie, nie mnie pisana śmiertelna ta przygoda!
Ujdę - w czeluść odległą zbiegnę najnędzniej!
To chleb mój, to szata i kryształowa woda...
Na pustynię, do morza, do morza czym prędzej!
Do Jafy uchodzę, do portu, do Tarsziszu,
Nie ja Niniwy palącej wyzwolicielem.
Wśród grotów i lin marynarze jak cienie wiszą,
Jak liście z drzewa zrywane wiatrem wszechwcieleń.
To okręt mój, kapitan kronikarz w kabinie -
Kiedym stawał przed posępnym jego obliczem -
Wymierzał starannie na papierach linie.
„Kim jesteś „- pyta - „i dlaczego z niczym?
Widzisz, że liczę? Ostatnie ładują paki -
Mówże hultaju, cóż cię na korab sprowadza
Alibo się takiej zaraz doczekasz draki -
Widzisz Moko? On zuchwalców zerknieniem zgładza.”
I wraz do kajuty Negr śmiertelny się wślizga
Gotowy zdusić mię w pół choćby w chwili onej
Za nim czterech, a każdy skrami z piekła błyska:
„To zbrodniarz”- rzecze jeden - „ten ograbił wdowę.”
„Dość!”- kapitan huczy i rzuca instrumenty,
„Dość!”- stół pięścią złomota, z nozdrzy zionie ogniem,
Dwoje oczu jak morza przepastne odmęty -
Powstając, na mnie zawiesił cieniem głębokim.
„Straceńcu z kazamat Sodomiej zgryzoty
Odsłoń twarz, zdejm kaptur i pokaż żeś człowiek
Nie chuć półżywa - najemnik diablej ochoty,
Co gubi dla zguby śmiercią skrytą wśród powiek...”
Na kolana upadam i ręce podnoszę:
„Jam z ojca lędźwi wzięty, jam syn Amittaja,
Panie! Zaniechaj, o łaskawość tylko proszę,
Do Tarszisz Jonaszowi mknąć pozwól po falach.”
I zaraz cień wielki rzecz pojął w istocie,
Warknął ledwie sobie wiadomym rozkazaniem,
Wrócił do map i swej oddając się robocie,
Znikał w dymach spętlonych, a Negr znikał za nim.
Ciało mdłe złożywszy w zwojach konopnych stengi,
Uczułem trudem stargany senności brzemię
Jakby treść skrzydlatą nieprzebytej księgi
Szarpiącej wpośród toni delikatność spienień.
A morze - ten duch czarny w puls nocy kołysze
Dusze zabite jednakim bezkresu tchnieniem,
Że korab milczący w tę łudzącą ciszę
Ciałem nagim wchodzi na niechybne zgubienie.
Wid obrazy wytacza miękkie i szemrane,
Dotyka czoła - w myśli snycerskie czyni sztuki -
Jakoby zapragnął senny dłutem żebranym
Popaść w mroczność powiek z rzeźbami kutymi.
Poderwało mnie rąk morderczych kłębowisko
Wywiodło na pokład siłą targnięć za włosy,
Biały grom przestrzelił noc i zygzakiem błysnął...
Znać było, że kapitan ostatni rzucał losy,
Bo teraz stał okrutny, wielki, potargany,
Wichr był jak oddech co z jego wychodzi gęby -
Wzniósłszy ponad głowy śmiertelne roztruchany
Załogę morderczą we dwa sformował rzędy.
Dziesiątki par oczu swą przepełnionych myślą
W ciało winą chlusnęły i przebiły na wskroś,
Zbywszy pamięć struchlałą, mógłbym szczerze przysiąc -
On kapitan potępienia - a imię jego: Ktoś.
Morze wciąż tłukło przepastną siwizną toni,
I duch zatraty sterowym poruszał kołem;
Wtedy ruszyli. Jak flotylla dzikich koni,
Która w pierś pustą brązowym wymierza czołem.
A za sterburtą wśród fal legła nieruchoma
Iskrząca kopuła mrocznego Lewiatana -
Jakże się snów posłusznych spełnia treść szalona!
Oto z trzewi potwora zemsta niewstrzymana-
Zemsta mnie woła z twarzą złamanego Boga...
....................................................................................
Cisza... Przeogromny całun morza roztoczył
Bezmiar wód - jak dawniej, jak przed wszelkim istnieniem.