Róży Ostrowskiej
Niebo twoje niebieskie. Bzy od rosy mokre
I chmury Ruszczycowskie żeglują jak okręt.
Miasto moje rodzinne. Zaułeczki senne.
I oto ja – podróżnik – wybrałem Rawennę.
Wilio srebrna, Wilenko hucząca w zieleni
I na Górze Trzykrzyskiej wielkich sosen cienie,
Pnie rudawozłote ciągną od przedmieścia,
Tu panoramę miasta drzew otwiera prześwit,
Góra Zamkowa w słońcu i zapach jaśminu,
Dymy ognisk na tratwach, które Wilią płyną,
Pył świetlisty na krzyżach złoconych katedry
I niebo od upału coraz bardziej blednie.
Zieleń brzóz tylko w Wilnie może być prawdziwa.
Zapach żywic rozgrzanych bije od igliwia.
Do kolorów twych kwiatów równam kwiaty wszystkie
I gdzie można znaleźć tak pachnące liście?
Pójdę Zamkową, Wielką, oto Ostra Brama
I widzę klęczącego na bruku Adama,
Zamyślił się i płacze, i głowę nachylił,
Bo przed wyjazdem z Wilna wspomina Marylę.
Młody Juliusz, z rulonem swoich poematów,
Żegna się przed ogrodem z ukochaną matką.
Jak szybko burza przyszła, deszcz uderzył ciepły,
Rozumiem mowę deszczu, który w rynnach szepce,
Szelest drzew w Wilnie mówi mową dobrze znaną,
Prawdziwie świecą świece kwitnących kasztanów.
Tłum bab wraca z kalwarii, pieśń rwie się kościelna,
Ubrana w białe lilie matka Boska Zielna,
Gdzie maki są czerwieńsze, pyszniejsze piwonie,
Gdzie zioła bardziej wonne, bielsze kwiaty polne
I czas tu się nie spieszył, jak szalony nie biegł.
Jak często teraz myślą powracam do ciebie.
Oczy zamknę i widzę twoją panoramę
I zaułki, ogrody, Katedrę i Zamek.
Cmentarze w starych drzewach: Bernardyńskie Rossa,
Niejeden mój przyjaciel po bitwie tam został.
Na grobach rosną białe rumianki i dalie,
Kołyszą się dzwoneczki pachnących konwalii,
Anioły stoją wśród ogrodzeń rdzawych
I wąskie ścieżki giną pod wysoką trawą.
Zapach kory i zielska, liści i wilgoci,
I nieraz wśród kamieni rozjarzy się złocień,
Pomarańczowe lilie u czyjegoś grobu.
A uśmiech z fotografii twarz przypomni drogą.
Miasto moje! Pożegnać cię na zawsze przyszło.
Lecz kiedy oczy zamknę, to znów jestem myślą
W uliczkach twoich wąskich i dotykam ręką
Czeremchy, która rośnie nad rwącą Wilenką.
Tu niebieskie jak nigdzie są dzwoneczki leśne
I domki na przedmieściu, w różowych czereśniach.
Łąka pod dom podchodzi. Kwitnie koniczyna
I chmury Ruszczycowskie jak okręty płyną:
Białe, pierzaste, wielkie, cień rzucają miastu
I takie je widziałem w dniu mego odjazdu.
Wiecznie razem po świata tułamy się drogach
I goni za mną wszędzie ten znad Wilii obłok.
Woń bzu najprawdziwsza i jabłoni świeżość,
Krzyk ptaków, co w topolach ogromnych się gnieżdżą.
Widzę wieżę kościoła na nieba fiolecie,
Przy Matce Ostrobramskiej zapalone świece,
Białą mgłą zawieszoną w kwitnących jaśminach
I ciepły letni wieczór, co zapadł nad Wilnem.