Archiwum

Agnieszka Szafrańska - Druga szansa

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Czasami mam wrażenie, że przeleje się czara goryczy. To narasta we mnie.
Złość, rozgoryczenie i jestem zdegustowana......

Mam na imię Marta. Zamieszkują we mnie dwie osoby. Stefan i Lucjusz.
Stefan jest dobry, to on przypomina mi o niedokończonym zadaniu albo o tym czego mam nie robić. Lucjusz jest inny. On jest tym złym. Ostatnio, kiedy narasta we mnie złość on czuje się pewny. Wydaje mi się, że próbuje mną zawładnąć. Lucjusz preferuje agresję i przemoc.
W sytuacji, gdy Stefan próbuje go przegadać, dostaje ostry wycisk. Lucek przypomina mi mojego kolegę z byłej klasy. Zawsze kiedy był zdenerwowany to tylko zaciskał szczękę – podchodząc „ walił z dyńki". Pamiętam go dobrze. Na początku roku odniosłam wrażenie, że nie umie mówić. Taki, to tylko się nadaje do wyważania drzwi ...... głową ...... i tak by mu to nic nie zaszkodziło. Pamiętam tą jego spaloną od sztucznego słońca twarz, jego wielką torbę i to jaki był napakowany. Dużo dziewczyn na niego leciało. Nie wiem co one w nim widziały. Wiem jedno, że dziewczęta zmieniał jak rękawiczki.
Lubię wspominać to co było kiedyś. Tak lekko mi się żyło. Po szkole średniej poszłam na studia, które zakończyłam z wyróżnieniem. Wykształcenie wyższe. Wyższe niż zarobki. Marzyłam o pracy dietetyka a skończyło się na handlu.
Pracuję w markecie na takiej „wyspie" obok innych butików sprzedając korale, kolczyki i inne drobiazgi. Nie wyobrażałam sobie nawet, że praca z ludźmi może być taka ciężka. Po skończonym dniu czuję, że z mózgu robi mi się bezkształtna różowa masa. Przez złego coraz mniej mam zaufania do samej siebie. Poprzez moje dziwne myśli patrzę na ostre narzędzia ...... mam ochotę zabrać tasak do pracy, który wisiałby w widocznym miejscu. W każdym człowieku jest odrobina szaleństwa, która za wszelką cenę próbuje się przebić przez otaczającą go skorupę „normalności".
Dzisiejszy dzień minął tak jak zawsze. Co się nairytowałam to moje. Odniosłam wrażenie, że mam do czynienia ze skończonymi idiotami. Natomiast dnia następnego poranek obudził mnie dźwiękiem telefonu.
-    Tak, słucham? – leniwie podnosząc słuchawkę, ponieważ wczorajszego wieczoru

siedziałam do późna radując się myślą o wolnym dniu.
-    Dzień dobry pani Marto! – słysząc ten głos zebrało mi się na wymioty ...... bańka mydlana z wolnym dniem prysła.
-    Bryyy ..... – powiedziałam po chwili.
-    Bo chodzi o to, że Olga się rozchorowała i nie może przyjść do pracy. Musisz ją zastąpić.
-    Co jej niby jest? – wypaliłam.
-    Wymiotuje. Twierdzi, że jej bratanica zaraziła ją grypą żołądkową.
-    Taaa ...... chyba kacem – wszystko się we mnie zagotowało. Po raz kolejny ta ruda małpa odwaliła taki numer.
-    Słucham? – zapytała. Chyba udała, że tego nie usłyszała.
-    Czy jest pani świadoma, że jest siódma rano, że ja jeszcze śpię i że Olga kolejny już raz skłamała? –
-    Olga nie kłamie – zapewniała.
-    A co z moimi planami?! – powiedziałam i nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
Zaklęłam ostro. Wstałam chcąc nie chcąc i podreptałam do kuchni by przegryść coś na szybko. – Muszę iść do pracy a tym samym muszę się spieszyć – pomyślałam.
Potrzebuję tej pracy aby godnie żyć i aby wyżywić psa. Ciapek bo tak go nazwałam to ogromne, upierdliwe bydlę, które zawsze kiedy chce wyjść na spacer wyje.
Pozostałość po moim eks–narzeczonym. Prawdę mówiąc trochę się przywiązałam do tego bydlaka w kropki. Nawet spacer z nim choćby odbywał się w pośpiechu staje się miłym rutynowym zajęciem, powróciwszy zeń ubrałam nowe szpilki.
Na przystanku, zziajana trochę oparłam się o balustradę poprawiając ramiączko od stanika a widząc nadchodzących Cyganów pomyślałam – no to już sobie nie posiedzę w spokoju              
-    Daj złotówkę. Dużo zdrowia i szczęścia – wyjęłam z kieszeni tą marną złotówkę i wrzuciłam do kubeczka.
Mały gówniarz ze złotym łańcuchem na szyi lubieżnie spojrzał się na moją torebkę. Zacisnęłam na niej ręce. Odeszli. Odetchnęłam z ulgą lecz nie na długo. Autobus. Wstaję i już zamierzam wejść, lecz zupełnie niespostrzeżenie ten gówniarz wyrywa mi torebkę. Wołam o pomoc. Na próżno. Wsiadam. Mam to szczęście, że dokumenty, klucze a co najważniejsze pieniądze trzymam zawsze przy sobie. Tak więc torebka była małą stratą. Byłam z siebie trochę dumna. Oparłam głowę o szybę, która niebezpiecznie wibrowała pod moją natapirowaną fryzurą. Koleś, który siedział naprzeciwko wpatrywał się we mnie jak cielę w namalowane wrota. Zapewne myślał o incydencie na przystanku.
Czas wysiadać. Nienawidzę poniedziałków. Najgorszy dzień tygodnia w którym wszystko na nowo się zaczyna.
I oto drzwi marketu, tuż obok kilkoro ludzi. Palaczy powinno się zabić albo wybudować im taką komorę żeby mogli się nawzajem truć a nie wszystkich naokoło.
Paliłam, to był głupi nałóg. Rzuciłam, kiedy obliczyłam co straciłam w sensie finansowym.
Moje stoisko. Ironia losu. „–Idź na studia to będziesz kimś", no i jestem kimś – sprzedawczynią korali –.
-    Mogłaby mi pani pokazać fioletowe korale? – wskazała palcem, – sięgnęłam po nie i położyłam na ladzie.
-    Proszę – powiedziałam od niechcenia.
-    Ale to nie jest fioletowy – sięgnęłam po następne o intensywniejszym odcieniu fioletu.
-    To też nie jest ......
-    To niech mi pani powie, co pani rozumie pod słowem fioletowy?! – unosząc się.
-    Te są fioletowe. Pani chyba jest daltonistką! – Zapiała jak kogut i wskazała czerwone. – Miałam dość. Spojrzałam na nią i podałam fioletowe korale.
-    Pani jest niekompetentna. Muszę zadzwonić do pani szefowej.
Myślałam, że zaraz wyjdę z siebie i stanę obok.
Już otwierałam usta, kiedy klientka trzasnęła koralami, fuknęła na nie i z nosem w górze pomaszerowała do butiku z akcesoriami sportowymi.
Wizyta kolejnego klienta o zamglonych oczach całkowicie zburzyła mój porządek dnia.
-    Dzień dobry, w czym mogę służyć? – zapach alkoholu zlany ze stęchlizną starych kamienic sprawił, że miałam dość.
-    Ma pani ......... wyjątkowo piękne oczy ......... – wystękał.
-    Kupuje pan coś?
-    A pani jest na sprzedaż?.
Szczyt szczytów.
Spojrzałam znacząco na ochroniarza. Podszedł.
-    Ma pan jakiś problem?
-    Halo!, słyszy mnie pan ?! – postukał go w ramię. Ten się obrócił i walnął z pięści
ochroniarza. Krzyknęłam, bałam się, że wgniótł mu nos w mózg.
Spore zamieszanie wokół mojego stanowiska sprawiło, że miałam zakręcony dzień i wtedy go ujrzałam. Moją dawną miłość. Szedł z założoną nonszalancko skórzaną kurtką. Miał wtarty żel w swoje brązowe włosy. Buty oczywiście najmodniejsze, najdroższe z Lascoste. Mnie to bawiło. Markowe ciuchy, wysokie mniemanie o sobie, uśmiech jak z reklamy pasty do zębów i dość zgrabny tyłek. Jak szedł to miękły mi kolana i zapomniałam o sobie. Niestety nie był tego wart.
W niedalekiej przyszłości siedząc na ławce w parku podszedł do mnie i się przywitał. Gadka szmatka, takie tam, patrząc w oczy z uśmiechem na twarzy wypalił to , czego się nie spodziewałam „ – Marta, ty masz wąsa" . To było żenujące. Pamiętam jak dziś ten jego ironiczny uśmiech jak odchodził. Pragnęłam wydorośleć z tej dziwnej miłości. Z mojej szafy wyleciały dziecinne ciuchy i wtedy stałam się niezależną twardo stąpającą po ziemi kobietą.
Zauważył mnie i poznał uśmiechając się firmowym uśmiechem w drodze do mojego stoiska.
-    Cześć, świetnie wyglądasz. W pewnym momencie nie wiedziałem, że to ty. –
-    Cześć, postarzałeś się, ale mimo wszystko dobrze się trzymasz – przypieczętowałam to słodkim uśmiechem.
Uznał to za żart.
-    Wyostrzyłaś poczucie humoru.–
-    Kiedyś byłam bardzo nieśmiała ..........–
-    Kiedyś miałaś wąsa – zaśmiał się ze swojego żartu.
Kilkuletnia blizna na moim ego właśnie zaczęła obficie broczyć krwią. To było dziecinne, ale miałam ochotę mu przyłożyć z tak błahego powodu. Uśmiechnęłam się. Dobra mina do złej gry dobrze mi zrobi.
-    Może wyjdziemy gdzieś dzisiaj?. –
-    Wiesz, chętnie ale jestem zajęta. –
-    A jutro?. Na przykład na kolację?. – Uśmiechnął się zawadiacko od zawsze stosując te same sztuczki na dziewczętach.
-    Przepraszam, ale nie mogę. Wiesz, mój chłopak chyba miałby coś przeciwko. – Skłamałam  obdarowując intruza kolejnym uśmiechem. Muszę się przyznać, że jestem mistrzynią w tych gierkach.
-    Widzę, że nie jesteś taka łatwa, jak mi się wydawało – jego uśmiech przygasł. –
-    Twarda sztuka z ciebie, maleńka – dodał, zbity z pantałyku.
Miałam mu ochotę urżnąć
Głowę, ale Lucjusz w mojej głowie właśnie okładał pięściami Stefana. Zawsze intrygował mnie „englisz lenglisz" Marcina. – Dupek – mruknęłam pod nosem próbując się odprężyć.
Po Marcinie podeszła kolejna klientka, głośno rozmawiając przez drogi telefon. Wyglądała jak anioł. Długie jasne włosy falowały na jej wpół nagim ciele niczym fale rozjuszonego oceanu. Miała jasną, porcelanową, prawie przezroczystą cerę, głębokie błękitne oczy. Niczym z żurnala piękność na widok, której życie zmienia się jak w kalejdoskopie. Jedną z myśli stałam się scenarzystką.
-    Niech pani mi poda coś ładnego – jej głos, o tak czystej tonacji sprawił, że poczułam się jakbym miała do czynienia z doskonałością aktorską.
Wyglądała na majętna i to bardzo majętną osobę. Podałam jej coś ładnego. Wybrałam najdroższą  kolię z szafirów i do tego tak samo drogie kolczyki.
Spojrzała na nią, wyciągając banknoty.
-    Ale pani mi za dużo dała – rzekłam.
-    Reszta dla pani – uśmiechnęła się chowając biżuterię do torebki i odeszła rozmawiając przez telefon.
Wypadła jej ulotka.
-    Proszę pani?, proszę pani! – krzyknęłam, ale była zbyt zajęta. Podniosłam ulotkę. Była w rażących pastelowych kolorach.
Dziwna ulotka a jeszcze dziwniejsza jej treść. – Pomyślałam, czytając: „ Masz dość swojej pracy?. Wyrywają Cię o siódmej rano by oznajmić, że musisz iść do pracy?.
Koleżanka z pracy robi w jajo twoją szefową za co ty musisz cierpieć?.
Ostatnio nic szczególnego Ci się nie przydarzyło?. – Pytania tak dobrze pasują do mojego nastroju jak i nastawienia względem tej pracy, którą wykonuję.
Dalszy człon ulotki z bardzo intratną propozycją zwrócił szczególnie moją uwagę: „ Zafunduj sobie rajski wypoczynek!"– Pobyt w raju.  – Puściłam wodze fantazji. – Z wyżywieniem, zero trosk o jest numer kontaktowy 777–777–666. Moja wyobraźnia posunęła się daleko, bardzo daleko: wiatr delikatnie muskający moją twarz, szum fal, zapach olejku do opalania, och jak cicho i dobrze ............
Ocknąwszy się podarłam ulotkę i wrzuciłam do kosza.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.