zasłuchana w modlitwę dębów
w reumatyczne narzekanie sosen
zapominam że jestem z miasta
wrastam w pajęczą ciszę tkam myśli
od łodyżki do łodyżki od liścia do liścia
na wysokości nieba chwytają się za konary
tańczą w kółko graniaste
gdy wiatr powieje tropem lisa
kołyszą romantycznie
z pokorą świętych
chylą się ku przeznaczeniu
bez skargi kruszeją w nich słoje
soki gęstnieją w pół drogi
rany po burzy przestają się goić
podskórnie wchodzi robak i choroba
na którą nie ma lekarstwa
padają na wznak
śniąc jeszcze młodość
zupełnie jak człowiek
powalony nagłym uderzeniem
śmierci
- Katarzyna Zychla
- "Akant" 2011, nr 8
Katarzyna Zychla - Pod korą albo pod skórą
0
0