Istnieje tendencja do tak zwanej relatywizacji – sprowadzająca się zazwyczaj do powtarzania haseł – „wszyscy są równi", „wszystkie kultury są równe". Szlachetne, wielkoduszne poglądy, jakby się mogło zdawać – bunt przeciwko okrutnemu dwudziestemu wiekowi, zwłaszcza przeciwko doświadczeniom Europy w czasach nazistowskich Niemiec – które okropnie wryły się w świadomość człowieka Zachodu.
Wstyd już się skończył, poczucie winy nadal trwa.
Nazistowska ideologia zakładała doskonałość biologii swoich, a praktycznie wykluczenie z ludzkiego gatunku grupy, która odznaczała się stosunkowo dużym bogactwem i niewielkim oporem.
Po wojnie europejscy myśliciele doszli do wniosku, że demitologizacja i idea „równości w różnorodności" jest najlepszym sposobem na trzymanie świata w stanie uśpienia konfliktów. Nieprawda, że ja jestem w czymś lepszy od ciebie, ani ty ode mnie, nieprawda, że masz gorszą kulturę. Jesteś po prostu inny.
Bardzo silna jest tendencja do demitologizacji, to twierdzenie, że mit to coś, co należy właściwie zniszczyć i świętym obowiązkiem jest wykazać, że tak wcale nie było, wcale tak nie jest, że trzeba zejść w głębię materii, że rzeczywistość jest paskudniejsza od naszych intuicji i basta – należy myśli ludzkie do tej paskudności zrównać, aby trzymać je w bezwładzie, w imię prawdy.
Możemy twierdzić, że wszystko jest względne, że pojęcia dobra i zła są uwarunkowane kulturowo i dlatego nie mamy prawa oceniać innych. W ten sposób paraliżujemy siebie samych. Wspinając się na tę gałąź myślenia popełniamy samobójstwo na naszej kulturze, bo żadna kultura poza dzisiejszą zachodnią nie uważa się za równą innym, każda czuje się lepsza.
Nie czując się w gotowości do oceniania, sprowadzając rzecz do okrucieństwa biologii, do świata przedstawionego w teorii ewolucji (sam Darwin podobno wstydził się implikacji swojej teorii, zauważając, że może doskonale służyć złej woli1), jesteśmy bezradni, gdy napada nas barbarzyńca, gdy barbarzyńca ten nie rozumie wartości, które nami powodują, albo poniekąd słusznie, uważając część z nich za głupie i cynicznie wykorzystując przywileje, jakie Europa daje zupełnie obcym kulturowo i niechcącym się asymilować mniejszościom etnicznym. Mniejszości kulturowe, tak jak wszyscy ludzie, zasługują na święty szacunek, jednak muszą go odwzajemniać, nie mogą być świętymi krowami, Obcy jako bóstwo stanie się powoli, przy odrobinie swojej złej woli, tyranem. Polityka imigracyjna europejskich państw daje dość opłakane rezultaty, jednak siła studenckiej rewolucji 1968 sprawiła, że trzeba było kilkudziesięciu lat, żeby Francja zaczęła powoli twardnieć wobec zuchwale roszczeniowych związków muzułmańskich.
Nie mając odwagi nazywać chamstwa chamstwem, nie mając odwagi piętnować szkodliwego obyczaju, w imię kulturowej różnorodności albo humanizmu, który każe nam najbardziej odrażającego psychopatę, otwarcie żądnego mordu, traktować jak biedną ofiarę.
Być może jest prawdą, że Bóg jest fikcją, wytworem prostych, intuicyjnych umysłów, przednaukowym mitem. Czy nauka jednak pozwala na ogarnięcie pełni, głębi istnienia? Czy nie traci się czegoś, bez czego wpadamy w rozpacz lub rozkład – tracąc mit, tracąc wzniosłość, tracąc sens, tracąc poczucie ciągłości historii, połączenia z przodkami – zostaje nam już być może tylko nasze własne ciało, którego potrzeby będziemy zaspokajać.
Amerykańscy naukowcy napiszą, w której części mózgu znajduje się ośrodek uczuć religijnych albo coś, co kiedyś nazywaliśmy duszą, a my będziemy mieli poczucie, że ta wiedza coś daje naszemu życiu.
Psychika ludzka rozpatrywana w kategoriach popędów będzie zapewne dość prosta, równie zgrabnie ujęta jak historia w marksizmie. Daje wrażenie pewnej totalności – wszystko jest wyjaśnione, wszystko dotyczące człowieka da się sprowadzić do pewnych schematów – walka genów, walka klas, walka popędów – mniej wnikliwy umysł może przyjąć to za pełną prawdę, bo w opisywaniu dowolnych zjawisk da się przy minimalnej wyobraźni do tych schematów nawiązać. Jednak nie przedstawiają one pełni rzeczywistości. Jesteśmy bardzo daleko od poznania pełni duszy ludzkiej i eleganckie teorie socjo-psycho-biologiczne, jakkolwiek zawierające sporo prawdy, nie zastąpią nam myśli wykraczających poza scjentyzm, w takie już abstrakcyjne i niemal martwe, wyśmiewane pojęcia, jak cnota, dobro, powaga, odpowiedzialność, których chyba jednak nie warto rozkładać na czynniki pierwsze i wystawiać w muzeum.
Głównym problemem nie jest sam fakt, że istnieje dekonstrukcjonizm, tzw. filozofia krytyczna – tylko, że poza to dekonstruowanie rzeczywistości nie wychodzi się we współczesnej humanistyce czy naukach społecznych, które podporządkowane stają się technice i polityce2.
Polityka zresztą w ostatnich dziesięcioleciach zgodnie z francuskimi modami skazana była czy jest na miałkość, na inspiracje „Manifestem komunistycznym", na „archeologów kultury" podobnych do Michela Foucaulta, sprowadzających rzeczywistość ludzką do władzy („ucisku")3.
Nauka nie stworzy sensu życia. Nie poradzimy sobie też podpierając się New Age, narkotycznym ekstazom bez duchowego wysiłku.
Jak pisał w końcowych wnioskach swojej książki Alain Finkielkraut, świat staje się areną walki zdechlaka z fanatykiem4. Kto zwycięży? Technologia idzie naprzód zbyt powoli, by mieć nadzieję na rychłe roztopienie się w wirtualnej rzeczywistości, by mieć nadzieję, że Chińczyk czy Arab zniknie, bądź stanie się kimś wspaniałym, gdy będziemy mu stale ustępować.
Zapominamy o odpowiedzialności. Amerykańskie prawo działa w ten sposób, że uciekający z więzienia, łamiąc sobie przy tej ucieczce nogę o barierkę, może oskarżyć przed sądem naczelnika o spowodowanie niebezpieczeństwa i w sądzie wygrać. Morderca może wykpić się niskim wyrokiem, jeśli sąd uzna, że nie był do końca świadomy, co robi. Wieloletni fan muzyki metalowej ze Szwecji, z gnuśności niemogący zagrzać miejsca w żadnej pracy, z coraz większej tępoty niewykonujący najprostszych prac występuje o specjalną rentę, uzasadniając to tym, że jest uzależniony od muzyki i pokrzywdzony. Zostaje mu przyznana.
Stajemy się niewolnikami naszego spojrzenia na determinizm. Jeżeli istnieje skutek i przyczyna, jeżeli morderca zabił dlatego, że był nieszczęśliwy, to nie możemy go za to winić, nie możemy mówić, że to przez niego, bo on został skrzywdzony wcześniej.
Rozbudzamy roszczeniowość. Rozbudzamy usprawiedliwioną, pełzającą cicho bezsilność. Bo „to nie moja wina, to przez społeczeństwo!". Jest w tym ziszczanie idei sprawiedliwości, tylko, że to jest sprawiedliwość godna jedynie Nietzscheańskiego niewolnika. Coraz bliżej nam do „ostatniego człowieka".
Herman Hesse w „Wilku Stepowym" za receptę na pogodzenie się z popkulturą uznał śmiech i taniec. W jego czasach jednak z wyszydzanego przezeń radia, które posądzał o spłaszczanie doniosłości muzyki, wypływały utwory najwspanialszych kompozytorów. Dzisiaj taka stacja radiowa jest niszowa, w środkach komunikacji, w instytucjach publicznych leci papka z playlist, z obrzydliwymi kawałkami powtarzanym kilkadziesiąt razy dziennie. W czasach Hessego popularną i niegodną wykształconego człowieka muzyką był jazz, dziś synonim dobrego smaku, czemu trudno się dziwić – jesteśmy bombardowani coraz bardziej mechanicznymi, prostackimi, plastikowymi, coraz bardziej sięgającymi dna intelektu rytmami. Tematyka większości tych piosenek – seks i sentymentalizm w wydaniu współczesnego proletariusza z getta, który sam siebie już tylko wyklucza, pogardzając wszystkim poza pieniędzmi i samochodami. Czy bohater Hessego dzisiaj też potrafiłby postanowić nauczyć się śmiać i tańczyć? Czy śmiech jest faktycznie jedynym, co nam zostaje oprócz ucieczki, żeby nie wpaść w depresję albo ogłupienie? Czy śmiech nie zmieni się w końcu w zbiorowy, głupi rechot? Śmiech, humor jest oczywiście wspaniałym narzędziem protestu. Co jednak, gdy już wszyscy się śmieją? Gdy to wykrzywianie rzeczywistości staje się nieznośne dla spokoju ducha, gdy nasza wyobraźnia, nasza wrażliwość wypełniana jest śmieciami? Gdy sztuka staje się pustym słowem, bo wszystko już jest sztuką?
Powoli stracimy umiejętność rozróżniania lepszego od gorszego. Jeżeli myśleliśmy, że w ten sposób, zapraszając bez uznania hierarchii Edka z „Tanga" Mrożka, wtopimy się wszyscy w siebie, połączymy w różnorodności, ta wizja staje się teraz następnym z koszmarów ludzkiego braku wyobraźni. Pozostaje nam czekać na rozwój technologii, na możliwość transhumanizmu, lub nawet na ziszczenie fantazji francuskiego pisarza Houellebecqa i zamianę rasy ludzkiej na identyczne klony, dające nadzieję na koniec problemów z Innym5. Czy na to już tylko możemy czekać?
- Agnieszka Wieczorek
- "Akant" 2011, nr 6
Agnieszka Wieczorek - Przeciw zrównywaniu
0
0