Archiwum

Bolesna radość codzienności

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Rośnie w nas opór jak katedra
Z dzwonnicą słów nie wykrzyczanych
„Narośl"
Tam gdzie istnieje piekło naszej wyobraźni
„Odruch warunkowy"

Mimo całej palety tematów, zabiegów formalnych i gatunków uprawianych przez Andrzeja Grabowskiego, wolno chyba określić liryczną stronę jego tworzenia jako nieustanną balladę, permanentnie wyśpiewywaną pieśń. Swoisty rodzaj panteizmu łączy się tu z plebejskością i tradycją ludu i ludowości, i widzeniem świata jako przelewającej się magmy. Pisarz ten uprawia właściwie wszystkie rodzaje i gatunki literackie, jednak wyróżnia go liryka, owa balladowość właśnie – z założenia, choćby nawet kosztem rytmizacji i wersyfikacji wiersza, choćby wbrew doraźnym trendom.
Pewnie szczególnie widać to w „Poezjach wybranych", które ukazały się w szacownej oficynie i klasycznej już serii „Biblioteka poetów". Przekrój twórczości poetyckiej Grabowskiego pozwala dostrzec, że to osobna, a i ważna cząstka naszej liryki; że autor tego wyboru (z 10 zbiorów) może przynależeć do konfraterni zwanej poeta natus. Lecz nie zawsze i do końca trzeba uważać, że ta poezja omija doświadczenia naszego czasu, że jest zdominowana przez tradycję wspartą ekspresją intuicjonisty.
Lecz bez wątpienia liryka ta czerpie z bogatej, w sensie: barwnej mądrością i pięknej, tradycji. Bliscy autorowi rzeczonego wyboru są tacy poeci jak Tadeusz Nowak, Jan Bolesław Ożóg, Tadeusz Śliwiak i oczywiście Jerzy Harasymowicz; oczywiście, bo któż z wrażliwców nie zachwycał się „zielonymi" metaforami poety zanurzonego w mgłach i światłach Beskidu czy Bieszczadów. Ale Andrzej Grabowski to również soczyste echo Jana Piętaka z Wielowsi – czy ta miejscowość naznaczyła go desygnatem nazwy, by przemawiał on wszelką mądrością poetów nurtu chłopskiego?
Powróćmy do owej „balladowości" Grabowskiego. Otóż same tytuły wierszy wskazują ten trop, co niewątpliwie mówi o głębokim przeświadczeniu autora, że to jego dykcja, „jego pieśń". To ważna deklaratywność – bo w jakimś sensie jest odautorską wskazówką do odczytywania jego propozycji.
Lirykę Grabowskiego „ochrzcił" Ernest Bryll. To jemu zawdzięczamy, że w polskim pejzażu poetyckim pojawił się przed ćwierćwieczem książkowy debiut „Zabielą się jeszcze nasze sadze śniegiem" – błogosławieństwem Ernesta Brylla, który na skrzydełku okładki m.in. pisał: Jest to o wiele bujniejsza poezja i lepiej zorganizowana w tym pierwszym etapie swojego rozwoju niż była moja czy wielu moich nie najgorzej ocenianych dziś kolegów. To rekomendacja bardzo świadoma, broniąca z determinacją „nowego" poety, który kontynuuje pewną tradycję w nurcie naszej liryki, w tym poetykę patrona.
Zatem dołącza do palety „balladowej" i Ernest Bryll – a także nieunikniony w tej plejadzie K. I. Gałczyński - z akcentami kładzionymi na feerie uroczych, i jakże trafnych neologizmów, przebarwnych obrazów. A przecież – „oni wszyscy z niego"… nie, nie, z Mickiewicza, bo z niego to w jakimś stopniu i na swój sposób każdy z poetów postromantycznych. W tym przypadku „z niego" znaczy: z Leśmiana!
Poezja Grabowskiego to ekspozycja poetyckiej intuicji. Owe – wśród dziesiątków wierszy w konwencjonalnych ramach formy – ballady dość dalekie są od wszelakiej doraźnej uczoności; one wywodzą się z dziwnej sfery, niekiedy powstają jakby dzięki pamięci genetycznej – jakby były przywołaną pieśnią sprzed wieku? Jakimś echem tłamszonej przez zaborców polskości? Jest to pewien fenomen, gdyż dykcja Grabowskiego czerpie ze współczesności, a jednak pojawia się w niej dyskurs niemal z „Wesela" Wyspiańskiego. Zresztą jednoznacznie pojawi się w „Balladzie tańczącej" – wszak to więcej niż inspiracja „Weselem",
„Tańczcie chochoły tańczcie znowu
pora nie taka już raz była
zawsze się znajdzie gdzieś pan młody
choćby się ziemia rozstąpiła."

To dialog z ideą tego utworu, może nawet jakiś akt opozycji wobec intencji dzieła sprzed wieku z okładem; opozycji, gdyż ostatni wers wybrzmiał jak groteskowe i jakże gorzkie memento poprzez obraz nieustannej stagnacji: „więc tańczcie – na pośmiewisko."
Owa intuicyjność Grabowskiego mogłaby być nazwana kolokwialnie: poeta ten czuje, że tu coś nie tak! Bo może właśnie intuicja podpowiada nam, że wszystko, co nazywamy narodowymi dziejami, powróciło (powraca?) dziś kołem, jak w wizji „Błędnego koła" Malczewskiego, powróciło sprzed wieku? W wierszu „Wysypanie" (z dedykacją Synowi Arturowi) pojawiają się słowa sugerujące - opowieść Wernyhory? Takie asocjacje mogą tu znaleźć swoje miejsce:

„Opowiem ci o pawich piórach
gdy już przestaniesz wierzyć w jutro
patrz, tu na ścianie wisi róg
śniedź go bezpieczna otuliła"

Znów gorycz: ojciec – w każdym razie ktoś starszy i doświadczony, prawi przyszłemu wnukowi jak to było, jak jest, a nic, nic na dobre się nie zmieniło; raczej zapowiada: opowiem, „gdy już przestaniesz wierzyć w jutro". To bolesne naruszenie nadziei we wstępującym pokoleniu. Może raczej bolesne przeczucie: dorośniesz, doświadczysz tego co ja; co my; co nasi dziadowie.
Ten niemal nie z tego już świata patriotyzm w twórczości Andrzeja Grabowskiego ma chyba źródło w patriotyzmie jeszcze szlacheckim, ale jednocześnie o tonacji bardzo plebejskiej, może wywodzącej się aż z mrocznej duszy Szeli, z czasów rabacji? Bo ten czas Wyspiańskiemu także się przysłużył przy pisaniu zwłaszcza „Wesela".
Jakby dla równowagi temporalnej, Grabowski ogłosił wiersz „Obserwatorzy":

„Gawędzimy rozparci powierzchowną wiedzą
Togi nam uszył posrebrzany włos
(…)
Wokół nas toczą – każdy własny kamień
tłumy przykute mitem i nadzieją
tak nam się łatwo feruje wyroki
jakby dotyczyły dokonanych spraw."

To przeciwwaga na linii czasu; konstatacja, że jak ongiś, i dziś znajdujemy powód do narzekania; bo niby to „wszystko wiemy", już „tego" doświadczyliśmy, zmieniły się tylko dekoracje w naszym, polskim teatrze historii. Takich sformułowań trudno by szukać u twórcy z szyldem poeta doctus. O tym i tak może mówić nadwrażliwy intuicjonista. Minstrel – ot, on właśnie.
Zatem - Poeta natus. Nie popisujący się uczonością. Raczej przeczuciem. Bliżej mu do neoromantyków. Można by nawet wykreślić pewien graficzny wzór tej liryki: intuicja (przeczucia) - ekspozycja w postaci pra-wiersza (pieśni?) - i pieśń-ballada. Ostatnia faza – właśnie poetyckość, balladowość, to już wypowiedź minstrela, barda. Nawet utwór – nomen omen - „Minstrel" to jakby „przy okazji" pewna parabola, sugerująca nawiązanie do średniowiecznej tradycji. Może nawet do czasów znad Sekwany Villona i tamtej epoki, choć kultury pamiętającej jeszcze mentalności mitycznej niemal Letycji.
Czy taki trop myślowy zaowocował napisaniem wiersza „Relacja"?
„My sami przestaliśmy rozumieć świat
może dlatego tylu z nas powraca
odurzonych, zanurzających się znów po uszy
niczym niedźwiedź w zaspie
i wielu z nas już nie wierzy
w wiosenny spływ lodów.
Tylko najmłodsi jeszcze zadają pytania:
Skąd wzięła się ta szarzejąca mgła?
I czy tak zawsze było
W pępowinie Europy?
Możemy więc pytać, czy Andrzej Grabowski to wyłącznie twórca balladowy, minstrel, poeta natus? Wszak podmiot liryczny wykazuje stosowny zasób wiedzy i w pełni współczesną świadomość rzeczy i faktów. Stara się jakby zdiagnozować obecny świat pogrążony w chaosie. My – obywatele „globalnej wioski" – przestajemy rozumieć otaczający nas świat. Wszystko zostało zagmatwane, stłamszone. Sacrum i profanum znalazło się w jednym tyglu, nie sposób oddzielić ingrediencji, to już magma. Ale ów tygiel nie wyda nam również leku, nie ukoi naszego bólu. Tu mają zastosowanie słowa: „Jak ładnie nam z oczu / patrzy śpiący Skorpion." („Liturgia"). Czy ładnie a’ rebours, więc to nieustanne polskie piekło? Ono może rodzić owoce zatrute, taka jego piekielna rola. I znów może gasić nadzieję, jak w „Balladzie gościnnej":

„Noc nam się jeszcze bardziej zczarci
Więc się gościmy przeciw niej."
Zatem pojawia się strach przed nocą, w mroku zakwitają upiory podobne upiornej wyobraźni nocy według mistrza Staffa. Chyba tak, gdyż:

„I tylko wieczór nas tarmosi
za kołnierz i wykręca twarze"
(„Krótka ballada").

Grabowski usiłuje zdiagnozować otaczającą nas rzeczywistość – mimo wszystko. Mimo swojej intuicyjności, mimo baśniowości, która tu staje się zakładnikiem zracjonalizowanego świata poety, pragnie ten świat realnie określić. Bohater liryczny wiersza „Zagrzebanie" porażony swą bezsilnością zwierza się bliźniemu:
„Duszno mi bracie w tym grajdole
grzebią się z klątwą pokutnicy
gdzieś nieopodal wiem że polem
przebiega kundel – suczy brat
mając to wszystko pod ogonem."
To raczej konstatacja, z Jesieninowym „suczym" motywem. Unde malum? Czyżby ten stan rzeczy należało „zawdzięczać" skutkowi grzechu pierworodnego – jakiekolwiek miałby on wymiary proweniencji, nie tylko biblijnej? We „Wstępie do poematu" pada ważkie przypuszczenie:
„I taka jest wina i przewrotność wszelka,
iż ciebie jak dotąd nie pytano o zgodę."
Czyli – pewien rodzaj determinacji. Jesteśmy porzuceni. Ciśnięci na falujące bezkresy. „Żyjemy na pustyni bez świadectwa grzechu" – jak powie poeta w innym miejscu. Czy wszystko to dlatego, że „Nie uszanowaliśmy drzewa wiadomości" („Bez liturgii")?
Jałową kwestią byłoby dociekanie, czy autor w „Balladzie o koniu" sugerował odczytania jej  zgodnie z wizją Apokalipsy. Jedyną wskazówką na wsparcie tej tezy może być olbrzymia przestrzeń intuicyjności poety, która gwarantuje szeroki zakres semantyki przedstawianych przez niego obrazów; niejednokrotnie nieogarniona w liczbach sfera asocjacji. Wiersz ten jednak – i wiele fraz bliskich temu utworowi – może pozwalać także takie, inspirowane Apokalipsą, odczytanie.

„Cztery podkowy mistrza Jana
jak cztery pory roku.
koniu kolejny dokąd pędzisz
z zerwaną uzdą mroku?"
Otóż owe cztery podkowy mogą wyrażać czterech Jeźdźców Apokalipsy, a każdy z nich dosiadał konia innej maści. Mamy w tym wierszu jedną określoną barwę („Cztery podkowy koniu mleczny…"), a biały koń jest przecież wśród nich, jak i czerwony (w niektórych tłumaczeniach Biblii „koloru ognia"). Mamy wprawdzie cztery tylko podkowy, ale wiersz stara się jakby tę cyfrę pomnożyć przez siebie, nie określając tej operacji w sposób dosadny. Wiemy jednak już o dwóch koniach, lecz pojawia się kolejny adresat, określony niemal inwokacyjnie: „Koniu kolejny czemu twa uzda / ciągle jest purpurowa".
Oczywiście to zaledwie sugestie, nadinterpretacja wywołana lawinami skojarzeń podczas lektury. Lecz idąc głębiej „w wiersz" czytamy ponadto: „żelazo cierniem zakwitało w śniegu / mój koniu, już czas na ciebie". Czyżby zapowiedź jakiegoś zapowiadanego spełnienia?
Zaiste już ta fraza może być uznana za apokaliptyczną, choćby w potocznym tego słowa znaczeniu. Bo kolejność zdarzeń w tym wierszu toczy się tak, „jakby sen sanacyjny / wrócił po nieszporach" („Sen-jawa"). Miniony czas niekiedy wyprzedza czas obecny, rzeczywiście istniejącą chwilę. Wolno przypuszczać, że dzieje się tak dlatego, że Andrzej Grabowski czerpie z tradycji narodowej łącznie z tradycją religijną, a tu czas bywa obdarzony względnością, bywa alinearny. Tu szereg odniesień czy porównań ma biblijny rodowód. W wierszu „Młyn" mamy twierdzenie: „stu młynarzy Apostołów roku / gotowych jest warzyć, dzielić i odmierzać." Owych 12 apostołów – miesięcy daje nam rustykalny obraz roku cywilnego, ale i liturgicznego. I ten stan rzeczy (kalendarza) jest nieodwołalny. Poza tym tytuły wierszy wskazują na taką nieodwołalność. A jednocześnie w tytułach tych pojawiają się jakieś synkretyczne zjawiska: „Liturgia" i osobliwa opozycja: „Bez liturgii" (podobne opozycje tworzy z balladami, zaistniała bowiem także „Antyballada").
Liturgia to ważny obrządek, rytuał, zwyczaj. W wierszu „Przed pasterką" jawi się sielski obraz bożonarodzeniowej zimy, z zawartym wewnątrz pytaniem: „Pasterze padli z wieczora / któż się będzie gwieździe kłaniał". To również szczególna opozycja wobec tradycji: jak to możliwe, że zabłyśnie pierwsza wigilijna gwiazda, a nie będzie komu jej witać!? Sytuacja ta przypomina aurę cyklu „Wigilii" w poezji Adama Ochwanowskiego, także balladowych, i równie pełnych uroku, osadzonych głęboko w tradycji, a jednak niepokojonej pytaniami o łamanie jej przez współczesność.
Owa „opozycyjność" w poezji Andrzeja Grabowskiego wiruje gdzieś ponad sacrum i profanum codziennego ludzkiego bytowania. Z jednej strony mamy „Antyfonę do matki", w innym miejscu „Festyn". Antyfona pełna religijnego uniesienia zostaje niemal zestawiona (chyba raczej nie przeciwstawiona?) z uniesieniami festynów, uniesieniami bliższymi cielesnym żądzom niż duchowej ekstazie. A przyświeca temu jakby nieco archaiczna, ale w znaczeniu honorowania i poszanowania tradycji, aura rustykalności. Objawia się ona także w słownictwie. Jest „Siejba" (tytuł wiersza, dziś byłby pewnie, jeśli w ogóle – siew). Są „Winowaci" – a nie winni; jest „Wieczerz", nie dzisiejsza kolacja. Ponadto - tyle spraw dzieje się „W izbie" a nie w pokoju.
W wierszu-liście „Do przyjaciela" poeta napisał, jakby rozliczając się z własną biografią:
„już ze mnie nie oracz lecz konduktor polny
sprawdzający nieufnie czy jawi się pora
skasowania miedzy zaślubionej chwastom."
Tu wyraz świadomości podmiotu lirycznego po raz kolejny wskazuje na pełną spontaniczność, szczerość, nawet Harasymowiczowski prawie „konduktor polny" podąża w pobłażliwy żart. Cóż – zdaje się mówić bohater liryczny - tamten czas to już bezpowrotnie minione; to tylko wspomnienie: „Patrzyłem w zdartą skibę ziemi / Chcąc dotrzeć głębiej od pługa…" – doda autor w innym wierszu. Bo dla niego przyroda jest naturalnym otoczeniem, jest miejscem pierwotnym, zatem i przemijanie staje się łagodne, konieczne. Przyroda – a bywa ona surowa, nawet okrutna - jest także przestrzenią baśniową. Pewnie ewokacja dziecięcych fascynacji naturą sprawiła, że poeta ten pisze także bajki dla dzieci
Pisali o tych zależnościach, analizując poezję Grabowskiego, jego znakomici koledzy po piórze, w tym Andrzej Żmuda – bodaj najpierwszy akuszer jego liryki, Leszek Żuliński, Jan Z. Brudnicki, Stefan Pastuszewski, Anna Jabłońska, Emil Biela, Jacek Strzemżalski Dariusz Muszer, Andrzej Krzysztof Torbus a także już klasycy („klasycznie" nie tylko dlatego, że odeszli w wieczność na wieki): Jan Bolesław Ożóg, Zygmunt Trziszka, Henryk Cyganik, Tadeusz. J. Żółciński.
Przyroda fascynuje poetę w każdym miejscu – na jego Pogórzu, jak i nad Bajkałem czy Świtezią. Stąd pewnie wspomniane na wstępie fascynacje poezją zanurzoną w gąszczach, stąd nuta lektur od Konopnickiej po Jesienina, by opowiadać i „ucapić" swoje po Bryllowemu. Gdyż dla Andrzeja Grabowskiego „Tworzyć – to nadać kształt swemu losowi" -  taką diagnozą opatrzył ten „Wybór wierszy" Andrzej Gnarowski we wstępnym szkicu.
Jeszcze niejako ad vocem, a dla równowagi, gdyż uwagę przykuwa inny, jakby nie z „tej parafii" wiersz Grabowskiego „Operacja", przytoczmy fragment:
„Sanitariusze jeszcze nie przybyli
wczoraj po trzykroć wynosili zwłoki
siostrę Nadzieję, malarza i psa."
To wiersz niemal mistyczny, wiersz ocierający się o skraj metafizyki. Ten uczeń Makuszyńskiego, Kawaler Orderu Uśmiechu, jakby odnotował coś „na boku", z kategorii utworów parerga. Czy dlatego, że trzeba w tym ciągłym marszu na chwilę się zatrzymać, by skonstatować: „Zapomnieliśmy o potopie" („Zapomnieliśmy")? Lecz nie mamy żadnej pewności, że kiedyś zacznie znów padać przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy…


Andrzej Grabowski: Poezje wybrane, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 2010


Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.