Część I. Fizyka
Piękny, błękitny ocean nieba, widziany przez okno astronoma, jest dramatem i katastrofą. Stworzony w dziwnym Wielkim Wybuchu jest miejscem narodzin gwiazd, które czasem zderzają się ze sobą, czasem rozrywają się na strzępy w spektakularnych wybuchach „nowych" i „supernowych". Niektóre zapadają się we własnych wnętrzach w ułamkach sekund, tworząc bezwymiarowe „czarne dziury".
Do Drogi Mlecznej zbliża się inna galaktyka, Wielka Mgławica w Andromedzie (M-31) i obie zawierające kilkaset miliardów gwiazd zderzą się po pewnym czasie. M-31 ma już za sobą podobną kolizję, Droga Mleczna przeszła ich kilka z Wielkim i Małym Obłokiem Magellana.
Każdej wiosny, od tysięcy lat, ze słonych mórz i oceanów otaczających Amerykę Północną, do większych rzek wpływają wielkie ryby, aby u źródeł słodkich wód odbyć tarło. Tymczasem nad rzekami gromadzą się głodne niedźwiedzie i ptaki drapieżne. Łososie i węgorze, które uchodzą drapieżnikom, po odbyciu tarła umierają w sposób naturalny, użyźniając rzeki. Spośród wszystkich istniejących dotąd na Ziemi gatunków roślin i zwierząt 75 procent wymarło całkowicie, obecnie trwa nowa fala masowego wymierania. Lata człowieka też są policzone. „Człowiek urodzony z niewiasty żyje krótko i jest pełen niepokoju. Wyrasta jak kwiat i więdnie, przemija jak cień i nie ostaje się" (Księga Hioba 14:1).
Człowiek dociekliwy chciałby wiedzieć, skąd przybywa i po co, i jaki jest sens tego wszystkiego, zanim pokona go choroba drapieżna i inne nieszczęścia, zanim pochłonie go wielka rzeka czasu i zetrze wszelki ślad po nim.
Majestat nocnego nieba, płonącego milionami galaktyk, zachwyca pięknem i tajemniczą głębią. Wydaje się, że gwiazdy są świadkami wieczności, że kryją tajemnicę, której człowiek nigdy nie dotknie. Człowiek i niebo – to zawsze była wielka opozycja. Gwiazdy – wielkie, wieczne, boskie; człowiek – mały, kruchy, proch ziemi...
„Badaj biegi gwiazd, abyś miał w nich udział. I ciągle rozważaj przemiany pierwiastków. Takie myśli oczyszczają z brudu życia" – mówi Marek Aureliusz (I w.). Autor II Księgi Machabejskiej zanotował: „Synu, spójrz w niebo i na Ziemię, i pomyśl, że to wszystko Bóg stworzył z niczego" (I w. p.n.e.). Tadeusz Kotarbiński patrząc w niebo utracił wiarę w Boga. Potem w „Pismach etycznych" notował: „Z »Lirenki« Lenartowicza przepisywało się do własnego zeszytu urocze wiersze [...]. Jak to dobrze Bóg zrobił, że ten piękny świat stworzył! Tak go ślicznie ozdobił, tyle kwiecia namnożył... Niewątpliwie, stałym podtrzymywaniem złudnego poglądu na świat jest piękno roślinności i krajobrazu. Stwarza ono pozór dobrotliwej harmonii we wszechbycie [...]. A widok nieba gwiaździstego z jego wiekowym ładem – ułudę tę umacnia [...]. Rozwiała się w nicość pajęczyna ułudy. Po prostu przestałem wierzyć w jawną nieprawdę [...] żaden Bóg nie opiekuje się ludźmi (1987, ss. 203-205).
Niewiele wynika dla filozofii z samego tylko patrzenia w wieczorne niebo. Moc błękitu i gwiazd dla natchnienia filozoficznego albo dla poezji jest – jak sądzę – dawno wyczerpana. Ale miły mi jest postulat Marka Aureliusza, by badać przemiany pierwiastków i stąpać po gwiazdach. Otwieram więc gwiezdne wrota do obserwatoriów astronomicznych i laboratoriów astrofizyki XX i XXI wieku.
Czas, przestrzeń i materia – miały początek. Była taka chwila, w której Wszechświat liczył zaledwie ułamek sekundy, gdy był wielkości chińskiej piłeczki, i gdy materia była „nowo narodzona". Prawie wszystkie pierwiastki, z których składa się ciało człowieka, powstały w gwiazdach, gdy nie istniał jeszcze Układ Słoneczny. Ale to słabsza wersja wykładu o powstaniu atomów. Mocniejsza wersja jest jeszcze bardziej skomplikowana i piękniejsza: materia tworząca człowieka powstała około 14 miliardów lat temu, w ułamku pierwszej sekundy Wielkiego Wybuchu. Podam tu szczegół ważny także dla poetów: na miliard antykwarków przypadał wówczas miliard + 1 kwarków. Po natychmiastowym procesie anihilacji materii z antymaterią pozostała nadwyżka kwarków (tych pojedynczych, bez pary) i to one tworzyły istniejący dziś Wszechświat. Nie miały się gdzie podziać. Z równań fizyki wynika, że nadwyżka ta była możliwa, ale nie była koniecznością. Taki przypadek. Taki piękny przypadek.
W ciągu pierwszych trzech minut Wielkiego Wybuchu istniały już trzy pierwiastki: wodór, hel i lit. Następne musiały trochę poczekać (kilkaset milionów lat), zanim pierwsze gwiazdy wytworzyły w procesach termojądrowych odpowiednie warunki dla syntezy nowych pierwiastków. Gwiazdy powstałe z wodoru i helu po pewnym czasie wybuchają jako „nowe" i „supernowe" i rozpraszają wytworzone pierwiastki w przestrzeni kosmicznej w postaci wielkich obłoków. Z obłoków tych powstają nowe gwiazdy (drugiego pokolenia) i wytwarzają pierwiastki cięższe od żelaza. Część nowych pierwiastków i cząstek chemicznych powstaje w przestrzeni międzygwiazdowej pod wpływem promieniowania kosmicznego. Przypuszcza się, że przed powstaniem Układu Słonecznego musiało dojść do dwóch kolejnych wybuchów „supernowych", gdyż Słońce zawiera pierwiastki, których samo nie mogło wytworzyć z powodu zbyt małej masy. Zatem Słońce wraz z całym Układem Słonecznym powstało z obłoku pierwiastków wytworzonych w procesach nuklearnych innych gwiazd, które wybuchały kolejno jako „supernowe". Pierwsza z nich stworzyła wielki obłok gazowo-pyłowy, druga falą uderzeniową swego katastroficznego wybuchu zainicjowała proces zapadania się grawitacyjnego tego obłoku i narodziny Słońca wraz z planetami. Materia, z której utworzył się Układ Słoneczny, rozproszona była początkowo w przestrzeni kosmicznej na odległości sięgające kilkudziesięciu lat świetlnych. To znaczy, że obecne ciało człowieka było kiedyś Kosmosem, od pierwszej sekundy istnienia czasu.
Jako istota materialna mogę powiedzieć, że uczestniczyłem w narodzinach Wszechświata od pierwszej chwili Wielkiego Wybuchu. Mogę powiedzieć: byłem tam! Gdyby jednak ktoś chciał temu zaprzeczyć, wykazując, że wodór to jeszcze nie człowiek, chętnie zgodzę się umieścić swoje narodziny w gwiazdach, które przed miliardami lat zdobiły niebo tak samo jak dziś. A wybuchając, były jeszcze piękniejsze. Znika wielka opozycja między gwiazdami a człowiekiem. Jeśli ktoś uważa, że jest z miasta, jego sprawa. Ja jestem z gwiazd. W mieście jest dużo barów piwnych, ale nieba nie widać. To krótka perspektywa. Wybuchy gwiazd należą do rzadkości, tylko kilka na tysiąc lat. Gwiazdy nie muszą wybuchać. Moje wybuchły. Taka piękna katastrofa. Taki przypadek.
Około 4,5 miliarda lat temu, w utworzoną już, ale jeszcze półpłynną Ziemię uderza zbłąkany obiekt kosmiczny wielkości Marsa. Obiekt ten odrywa około jedną trzecią część Ziemi i wynosi ją na orbitę okołoziemską. To narodziny Księżyca. Trudno wyobrazić sobie większą katastrofę na planecie, a jednak uformowany z czasem w regularną bryłę Księżyc stabilizuje orbitę Ziemi wokół Słońca, utrzymując ją w bezpiecznej ze względu na temperaturę odległości i ze względu na chemiczne właściwości wody. Księżyc wymusza ponadto obrót jądra Ziemi, stwarzając pole magnetyczne chroniące Ziemię przed promieniowaniem kosmicznym.
Jak gdyby ktoś przygotowywał Ziemię dla życia... Wreszcie około 66 milionów lat temu wydarzy się następna katastrofa: zbłąkana w wielkim Kosmosie kamienna bryła o średnicy 10 kilometrów uderza w półwysep Jukatan, likwidując wielkie gady. Jednakże ten wypadek przyczynia się do rozwoju ssaków, zamkniętych dotąd w małej przestrzeni przez piękne jaszczury.
Dziwnych przypadków, umożliwiających ostatecznie pojawienie się gatunku ludzkiego, było znacznie więcej. Siła eksplozji Wielkiego Wybuchu była tak precyzyjna, że umożliwiła powstanie struktur atomowych i wielkich struktur galaktycznych. Gdyby siła ta była nieco mniejsza, materia zapadłaby się, tworząc jakąś bezkształtną bryłę. Gdyby natomiast była nieco większa, Wszechświat złożony wyłącznie z cząstek subatomowych rozpłynąłby się w nieskończonej otchłani, nie tworząc ani atomów, ani galaktyk, ani życia – oczywiście. Wygląda na to, że od pierwszej chwili (jakiejś milionowej czy miliardowej części sekundy) Wielkiego Wybuchu, materia zawierała w sobie program rozwoju Kosmosu wraz z programem życia. Tych dziwnych okoliczności są dziesiątki i setki. Filozofowie utkali z nich tzw. zasadę antropiczną, która głosi, że obserwowane w przyrodzie wielkości fizyczne i kosmologiczne nie mają charakteru przypadku, a ponadto, że okoliczności fizyczne sprzyjające życiu były w sposób konieczny wyznaczone przez parametry fizyczne Wielkiego Wybuchu. W komentarzach do tej zasady podkreśla się często, że na samym szczycie ewolucji przyrody stoi homo sapiens, wyróżniający się subtelną refleksyjnością i twórczością. Jakie to miłe, nieprawdaż...
Na zasadę antropiczną jest czarna teczka. Sięgam po opinię Blaise’a: „Cóż za monstrum jest tedy człowiek? Cóż za osobowość, co za potwór, co za chaos, co za zbieg okoliczności, co za dziw! Sędzia wszechrzeczy – bezrozumny robak ziemny; piastun prawdy – zlew niepewności i obłędu; chluba i zakała wszechświata".
Znaną od starozytnosci sentencję o człowieku, per aspera ad astra, przez cierpienia do gwiazd, Oskar Wilde wyłożył jak należy: „Niektórzy sięgają do gwiazd, choć wszyscy leżymy w rynsztoku".
Jednak ani Pascal, ani Wilde, nie znali jeszcze wszystkiego. Oto fragment rozmowy z pisarzem żydowskim, Samuelem Willenbergiem, nadanej przez Polskie Radio:
Red. – Powiada się, że Bóg umarł w Auschwitz, czy pan się z tym zgadza?
W. – Nie. On w Treblince już nie żył. Ja chciałem moją książkę zatytułować „Bóg na urlopie", to przylecieli do mnie wszyscy i mówią: daj spokój! Nie ma Boga i nie było Boga. Jak ja patrzałem w niebo, to widziałem ładne polskie niebo. Nic więcej. Nie było tam Boga. I ani jeden z naszych trebliniarzy nie wierzy w Boga. Nienawiść do religii... nienawiść do Boga. Jego nie było.
Red. – Za nieobecność?
W. Za nieobecność. A w ogóle, czy on istnieje? (20. X. 2004, pr. 2)
Potwór nie narodził się w Treblince ani w starożytnym Rzymie. W okresie paleolitu u jednego osobnika hominidów wystąpiła nagła, niezależna od trybu życia, mutacja chromosomowa. U tej jednej, jedynej istoty zniknęła jedna para chromosomów (z istniejących dotąd 23 par do 22). Istota ta z powodu dziwnej mutacji była już człowiekiem. Była to kolejna katastrofa na wielką skalę światową, ale wówczas, przed tysiącami lat, nikt tego nie zauważył. Jeśli Pascal mówi o człowieku jako o potworze, to właśnie przypadkowa mutacja w obrębie chromosomów stanowiła narodziny potwora, jakiego świat dotąd nie widział, choć przecież wcześniej używał sobie tyrannosaurus z kompanią.
A cóż to jest tyrannosaurus w porównaniu z Aleksandrem Macedońskim, który dla uczczenia jakiejś rocznicy kazał ukrzyżować dwa tysiące młodych mężczyzn. Neron nie gorszy. Nie tylko życzył sobie krzyżowania, ale kazał krzyże podpalać. Ale Aleksander uważany jest dziś przez wielu historyków za twórcę nowoczesnej cywilizacji. Inni twórcy cywilizacji życzyli sobie ofiar w milionach. Nowoczesna cywilizacja amerykańska rozpoczęła się od wymordowania pięciu milionów Indian i pięciu milionów bizonów.
W roku 1996 w Rwandzie, małym państwie afrykańskim, liczącym wówczas ludności 9 milionów, jedno plemię zaatakowało inne plemię. W ciągu stu dni od ciosów maczetami zginęło około miliona ludzi, dziesięć tysięcy dziennie... Źródła podają, że w Ameryce Południowej w ciągu jednego roku zabija się cztery miliony dzieci nienarodzonych. W USA tylko osiemset pięćdziesiąt tysięcy. Organizacja strzegąca praw człowieka w świecie Amnesty International ogłosiła, że obowiązujący w Ameryce Południowej całkowity zakaz aborcji jest „haniebny". Chodzi o to, aby ta rzeź była zgodna z prawem. To prawo ma być traktowane jak szmata do usuwania śladów krwi. Istocie refleksyjnej i twórczej rozum się pomieszał. Jestem jeszcze w świecie fizyki: gumowa lulka rozrywana na strzępy nie czuje bólu, więc milion w tą, milion w tamtą, co za różnica.
Często się uważa, że agresja człowieka jest cechą zwierzęcą, niecywilizowaną. Kiedyś przekonanie to wzmocnił piękną rozprawą o zwierzętach „Tak zwane zło" Konrad Lorenz (1963). Gdyby ludzka agresja reprezentowana była tylko w biologicznym wymiarze, historia powszechna ludzkości nie byłaby obrazem szaleństwa i zbrodni. Miałaby mniej więcej wymiar polowania w celu zaspokojenia głodu i obrony koniecznej przed napastnikiem, przekraczającym dozwolone granice terytorialne. Jednakże badania antropologii kulturowej i psychologii nad ludzką agresywnością wykazują, że współczesne (licząc od epoki niewolnictwa) formy agresji stanowią wynalazek i tradycję kultury wspomaganej przez specyficznie ludzką racjonalność. Bestialstwo nie jest cechą zwierzęcą, lecz ludzką. Cóż to jest niedźwiedź łowiący ryby nad rzeką... A wybuch gwiazdy, która się rozprasza w kosmicznej pustce... To człowiek, homo sapiens, jest największą katastrofą.
W połowie ubiegłego wieku, na Syberii w pobliżu granicy z Chinami, zimową porą urodził się piękny Leonek. Montygierdowie byli polską rodziną dawnych aptekarzy, teraz zesłańcami. Gdy o narodzinach dziecka dowiedział się pewien chiński wieśniak, postanowił udać się do nowo narodzonego z darem. Musiał wyjść rano, aby przed wieczorem wrócić do swej siedziby. Szedł samotnie przez bezdroża, dotarł jednak i złożył swój drogocenny dar: jedno jabłko. A przecież musiał jeszcze przekroczyć granicę, zapewne nielegalnie. Aby przybliżyć sens tych odwiedzin, zacytuję słowa T. Kotarbińskiego z jego „Pism wybranych": „W pamięci niejednego z widzów trwa rozdzierająca scena z filmu, który przedstawiał nędzę biedoty chińskiej. Matka zmuszona była sprzedać jedno dziecko, aby móc wyżywić drugie".
Po co poszukiwać celowości Wszechświata, skoro jest tyle nierozwiązanych problemów na Ziemi? Jeśli Wszechświat jest bezcelowy, to życie człowieka też jest bezcelowe. Dlatego zdarza się, że po dziełach człowieka rozpoznaje się ślad Boga albo wielką nieobecność Boga we Wszechświecie. Jednak w wielkiej nawałnicy „kultury nowoczesnej" najwięcej jest wulgarności. Paradoks: im większe są osiągnięcia nauki, tym większy regres człowieczeństwa. Niestety, w tym paradoksie zawiera się prawidłowość, to dwa tryby tego samego zegara. Na pierwszy rzut oka zależności tej nie widać, gdyż kryje się ona w splocie innych uwarunkowań i pozostaje pod osłoną historii.
Czy można odkryć Logos przez teleskop? Żaden człowiek nie stworzył nigdy tak pięknych wizji, jakie zarejestrował słynny teleskop Hubble’a. Kosmos jest piękny i fascynujący. Jeden z badaczy nieba, Eugene Shoemaker, zauroczony tym tajemniczym pięknem, zapragnął być pochowanym na Srebrnym Globie. Jego prochy zaniesione tam przez sondę Lunar od 1999 roku spoczywają na małym cmentarzyku wśród księżycowych kraterów. Chyba go rozumiem...
Fascynacja tajemnicami Kosmosu pozwoliła jego badaczom dotknąć i przekroczyć niektóre intuicje biblijnych proroków. Pierwsza sekunda istnienia Wszechświata ma już bogatą literaturę. Przedmiotem badań eksperymentalnych są miliardowe części sekundy po Wielkim Wybuchu. Badając Wszechświat metodami naukowymi nie można jednak stwierdzić, ani że Kosmos ma sens, ani że go nie ma. Dla fizyki Wszechświat jest pustynią sensu metafizycznego.
W mojej błękitnej kuchni (2 x 2), która jest także moją pracownią, znajduje się przepiękna płaskorzeźba w drewnie, wykonana przez tamto syberyjskie dziecko, przedwcześnie zmarłego nauczyciela.
W moich błękitnych sferach często widzę niepozorną fizycznie postać, anioła ze skośnymi oczami, który brnie w mrozie przez białą syberyjską pustynię, wbrew wszelkiej logice, z darem dla dziecka. To jest objawienie sensu i piękna w ponurym krajobrazie obłąkanej nowoczesności.