Archiwum

Ariana Nagórska -NISZA KOZIOROŻCA - Terrorysta rozbrajający

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Już w 2005 roku warszawski emerytowany ekonomista Zbigniew Szwaja skonstruował bombę  w wielu egzemplarzach, którą od tamtej pory podkładał w przeróżnych szacownych instytucjach,  czekając bezskutecznie na wystrzałowy efekt. Tę amunicję wysyłał między innymi do Ministra Kultury, rektorów uczelni, Dyrektora Biblioteki Narodowej, Prezesa Polskiej Akademii Nauk, prezesów ZLP i SPP oraz do licznych redakcji czasopism. Kiedyś otrzymałam też od niego bardzo długi, imienny wykaz osób, którym oprócz mnie ładunek podłożył, po czym...zaległa głucha cisza. Autor bomby był oczywiście przekonany, że to cisza przed burzą, tymczasem nawet w przysłowiowej szklance wody nie nastąpiły wyładowania.
          Bomba ma kształt 380-stronicowej księgi pt. Moje harde upodobanie (Z pola walki o poezję), w której zgodnie z tytułem autor o poezję walczy jak lew. Poezją jest dla niego tylko to, co się rymuje, a reszta to naturalnie proza. Dziś jednak szczególnie często proza udaje poezję i wtedy jest to protezja  (przyznaję, udał mu się ten neologizm, tyle że nie umie precyzyjnie go stosować do selekcji literackich  tekstów). Niezorientowanych mogę tylko z grubsza poinformować, co w swej książce Szwaja wyczynia. Jak poeta poecie udziela na przykład rzetelnych wskazówek warsztatowych Różewiczowi (s.91):
                                    Sam przeczytaj Twój utwór pisany stylem,
                                        Gdy wyrazy emfatycznie dozowane,
                                        Zdawały się podfruwać cudnym motylem,
                                        A po prawdzie były raczej wyświechtane.
Ulepsza też wiersz Miłosza, wprowadzając do niego własne rymy (s.171-173), a wiersz Herberta prze-
kształca na prozę, zaznaczając, że od poety wymaga znacznie więcej niż potrafił Herbert, niesłusznie przez niektórych uważany za poetę: „Czy z tak znacznymi niedostatkami poetyckiego warsztatu można zatem nazywać jego utwory wierszami, a takie jego wiersze oceniać jako świetne? Mnie na to nie stać [...]" (s.196). Norwid natomiast jest przez naszego krytyka-poetę wielbiony, wyszedł jednak na tym gorzej od pozostałych, ponieważ Szwaja uczcił go następująco (s. 268):
                                    Gdy inni wieszcze romantyzmem
                                        Pieszczą nam pamięć i uczucia,
                                        Ty trudnym wierszem, nie truizmem
                                        Dajesz wywody do przeżucia.
          Książka zawiera również Akt oskarżenia, w którym oskarżycielem jest autor, oskarżonymi wybrani poeci, a Wniosek o wyrok (s. 31-32) wstyd cytować. Na uwagę zasługuje też sporządzona przez ekonomistę statystyka wierszy publikowanych w „Akancie" (s. 76-83), z jakże fachowym podziałem na drobne, krótkie, średnie i długie oraz rymowane i nierymowane, co wyliczono w procentach. Najweselsza jest jednak druga część książki, zatytułowana Konkursowe pokłosie. Jest to ewenement, bo w tak zwanych pokłosiach publikuje się utwory w konkursach nagrodzone lub przynajmniej zauważone, Szwaja zaś posiadał w dorobku głównie utwory w konkursach ODRZUCONE, i to im właśnie poświęcił ponad jedną trzecią objętości swej księgi.
         Od lat najwymyślniejszymi metodami (groźbą karalną, szantażem, wymuszeniem) usiłowałam zwrócić uwagę różnych osób na to dzieło. W porze jesienno-zimowej stosowałam hasło reklamowe:
Na długie wieczory dobre są horrory! Przed Wielkanocą agitowałam: Zanim się podzielisz jajem, na apetyt czytaj Szwaję! Wszystko bezskutecznie. Po miesiącach starań zero reakcji. Wreszcie jedna osoba zapytała: – Czy autor ten nie mógłby walczyć o dobrą poezję, sam wierszy nie pisząc? – A skąd by wtedy wiedział, jak wygląda dobra poezja? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Dalszej dyskusji nie było.
           Co rusz dowiadywałam się, że Szwaja nadal nagabuje Prezesa Polskiej Akademii Nauk, który wcześniej miał nieszczęście otrzymać aż cztery egzemplarze jego dzieła „dla dokonania ułatwienia odpowiedzi". Jak zwykle nic to nie dało. „Niestety, mimo upływu aż 8 miesięcy [...] nie odnotowałem żadnego działania ze strony Polskiej Akademii Nauk w tym zakresie, czyli w kwestii stosowania odpowiedniego nazewnictwa w dziedzinie twórczości poetyckiej. [...] obecne milczenie Polskiej Akademii Nauk w odniesieniu do moich postulatów zawartych w powyżej wspomnianym liście otwartym stanowi wyraźne naruszenie porządku prawnego [...]". Liczyłam więc, że w końcu wystosuje list (otwarty lub zamknięty) na przykład do Ministerstwa Sprawiedliwości, Prokuratury Generalnej czy Trybunału w Strasburgu. Na szczęście nasz ekspert poetycki mimo przeciwności losu zachowywał całkiem sporą dawkę optymizmu, o czym świadczy choćby wiersz Po kataklizmach:                                              
                                       Odradzało się słowo, dźwięk się łączył w tony,
                                           Poszukiwał mózg człowieczy dróg odnowy,
                                           By język ludzki od grzechu odrodzony
                                           Dał komunikacji nowy wzorzec zdrowy.
          Wciąż oczekiwałam, że ten niestrudzony galernik pióra skonstruuje jeszcze niejedną bombę wydawniczą, prezentując „język ludzki od grzechu odrodzony".  No i doczekałam się!

          W październiku 2012 roku otrzymałam od autora kolejną książkę pt. Trzecie strzały z wigwamu (Pożegnania i sanacja protezji). W dedykacji autor aluzyjnie wyraził żal, że zbyt wiele czasu poświęcam Niszy Koziorożca. Domyślam się, o co mu chodziło, bo już przed laty wielokrotnie dawał do zrozumienia, że pisanie prozą, gdy można być poetą, to droga w dół. Gdybym tak nonszalancko nie marnowała talentu na felietony, po latach wytrwałej pracy być może zdołałabym napisać jakiś wiersz, który by go choć w części zadowolił (jak pamiętamy z wcześniejszego cytatu, nie sprostali temu wyzwaniu ani Miłosz, ani Herbert, ani Różewicz). Posłuchaj więc, drogi Maestro: Jako człowiek ujmującej skromności powinieneś docenić także moją wrodzoną skromność, której świat nie raczy dostrzegać. Wstyd mi po prostu pisywać wiersze wiedząc, że tworzy w tym samym kraju istny tytan poezji i krytyki.
           Otrzymana książka zawiera 12 wierszy żyjących i nieżyjących autorów, których nazwiska (tak jak w książce) przytaczam alfabetycznie: Jolanta Baziak, Marianna Bocian, Stanisław Franczak, Krzysztof Gąsiorowski, Zbigniew Herbert, Józef Janczewski, Zbigniew Joachimiak, Czesław Miłosz, Aleksander Nawrocki, Stefan Pastuszewski, Tadeusz Różewicz, Wisława Szymborska. Wiersze tych poetów Szwaja przytoczył po to, by móc dokonać ich sanacji (uzdrowienia). Przy każdym z tych wierszy widnieje odrębny wiersz Zbigniewa Szwaji, stanowiący rymowane ulepszenie tego, co napisał mniej zdolny od niego „poeta". Cudzysłowu w tym miejscu używam z tej przyczyny, że ktoś, kto w wierszu nie rymuje, zdaniem Szwaji uprawia jak wiemy protezję, a nie poezję, ale na określenie takiej osoby inwencji lingwistycznej już mu nie starczyło (i tak dobrze, że nie używa  w tym kontekście słowa protetyk!). Proponuję więc od ręki neologizmy do wyboru: protezjotyp, protezjasz, protezjarcha, protezjant. Ponieważ chętnie określam się jako poezjajcarz, także termin protezjajcarz odpowiadałby mi najbardziej. Nie sądzę jednak, by Zbigniew Szwaja skłonny był w tej kwestii do żartów. Z poważnych propozycji bezkonkurencyjny jest termin protezjarcha (czyli literacki hierarcha, który uprawiając protezję, głosi w poezji herezję. Proszę zauważyć, ile znaczeń zawiera to jedno słowo! Szwaja przez tysiąc lat  by czegoś takiego nie wymyślił, więc oferuję mu ten neologizm w prezencie). Nie muszę chyba zaznaczać, że te odlotowe wariacje nie są wyrażaniem moich opinii o wymienionych wcześniej poetach. Nie zauważyłam poza tym, by każdy, kto rymuje,  był poetą. Może być przecież  rymobzdeciarz (autor rymobzdetów) lub rymoknot tworzący rymognioty.
           Uparte, wieloletnie dodawanie przez Szwaję rymów zagorzałym bezrymowcom to bohaterski i jakże tragiczny akt przysłowiowego rzucania pereł przed wieprze. Świadomy tego autor w nocie wstępnej informuje: „To już […] trzecie strzały z mojego wigwamu. I zarazem ostatnie. Czy z powodu pustego kołczanu? Nie, mam w nim jeszcze sporo amunicji, ale szkoda jej psuć nadaremnie. Wszystkie strzały wypuszczone dotychczas przeze mnie […] nie przyniosły żadnej widocznej zmiany na lepsze i nie wróżą lepszych wyników w najbliższej przyszłości. […] Mimo tego nacechowanego klęską podsumowania mojej nieudanej działalności i twórczości nie zamykam ich z poczuciem całkowitej przegranej. Uważam, że taka aktywność w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych swojego życia, jaką udało mi się osiągnąć w tych zmaganiach z przeciwnikami poezji prawdziwej może służyć raczej za wzór do naśladowania niż za przykład niepowodzenia".
           Dalej autor dodaje, że po kres swych dni będzie marzył, by ktoś podjął się naśladownictwa jego idei. Marzenia te ja w każdym razie pragnęłam spełnić natychmiast, ale jako osoba niezbyt zdolna  (lecz za to ostrożna) postanowiłam najpierw podszkolić warsztat. Ileż to razy ze zgrozą przychodziło mi obserwować, jak nieprofesjonalistom wena eksplodowala bez kontroli! Pozostawało tylko trzymać kciuki, by piszącemu palców nie urwało! Na szczęście mam to szczęście, że mogę po znajomości korzystać z warsztatów twórczych u samej siebie. Choć i po nich poezji Maestra naśladować nie potrafię, hołd dla jego pasji, determinacji i posłannictwa wyrażę potężnym, rymowanym hymnem, złożonym z dwóch klasycznych sekstyn (układ rymów ababcc) oraz oktawy (rymy abababcc), operując przy tym językiem nawet o kilkaset lat odległym od wpółczesnej, tak niemiłej adresatowi protezji:     

                     
                                    Święta Ojczyzno! Ongiś rycerz bitny
                                    z krwi w twej obronie przelanej brał chwałę.
                                    Dziś wieszcz spełniając obowiązek szczytny,
                                    sławił twe ziemie i grody wspaniałe
                                    RYMEM! Na przekór barbarzyńców zgrai,
                                    co na rym plwając, urągała Szwaji.

                                    Już w pył szyderców horda rozgromiona!
                                    Warownej twierdzy pogrążyć nie mogą
                                    strzały pohańców ni lubieżne łona.
                                    Depcze wieszcz gadzin łby spiżową nogą,
                                    a jego lutnia fałszem nieskażona
                                    cnotliwych koi, sprośnych karmi trwogą.
                                    W brązie, marmurze, granicie, nefrycie
                                    ON – RYMU CZCICIEL!

                                     Wybaczcie Muzy, że me pióro nikłe
                                     raptem natchnione porywami serca
                                     jęło opiewać dzieła tak niezwykłe,
                                     którym wstręt czynił niejeden bluźnierca.
                                     Ja – słowiarz  marny i grafoman prawie
                                     tak Szwaję sławię, aż słupieje gawiedź!

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.