Z mądrości Koheleta dowiadujemy się, że na wszystko przychodzi odpowiednia pora: Jest czas rodzenia i czas umierania, czas śmiechu i czas płaczu, czas milczenia i czas mówienia. Et cetera. Zapewne jest też czas odkrywania, ale to mnie nie usprawiedliwia… Oto bowiem książka poetycka Krzysztofa Ćwiklińskiego „Książę poetów żegna ukochane miasto" przeleżała się u mnie parę lat, zanim raczyłem do niej zajrzeć. Przysłało ją prężnie działające wydawnictwo FORMA ze Szczecina, pośród wielu innych propozycji. Oficyna ta specjalizuje się w promowaniu młodych (lub trochę starszych) awangardzistów, postmodernistów, oharystów lub ashberystów oraz wielu innych eksperymentatorów słowa. Szczerze mówiąc w tym wielobarwnym, wielokształtnym, wielogłosowym tłumie nie spodziewałem się wyrazistego odmieńca. Jakiegoś klasycyzującego outsidera w średnim wieku. Zatem jakież było moje zdumienie po lekturze kilku wierszy Krzysztofa Ćwiklińskiego o którym nigdy wcześniej nie słyszałem! Nastał więc czas odkrywania – odkryłem dla siebie fenomen poety z Torunia, „mistrza wersyfikacji i obdarzonego słuchem absolutnym stylizatora", jak go określa Piotr Michałowski w posłowiu.
Tedy zacznijmy od tego uroczego, pięknie skrojonego komentarza pt. „Formoterapia w mowie aniołów". Już sam fakt, że szczeciński krytyk, znany z wybrzydzania i wyszukiwania mankamentów warsztatowych, z taką życzliwością i wyrozumiałością pochylił się nad tymi wierszami – jest świetną rekomendacją. Piotr Michałowski nazywa tę lirykę „klasycyzmem metafizycznym" (por. tamże). Rzeczywiście od strony formalnej poezje Ćwiklińskiego są bardzo tradycyjne, staromodne, jakby antyawangardowe. Pod tym względem mogą kojarzyć się ze strofami Szymona Babuchowskiego, z sonetami Sławomira Rudnickiego lub z mową wiązaną Jerzego Utkina (mam na uwadze aspekt stricte zewnętrzny!). Czy to jest zarzut? Moim zdaniem – nie, bo akurat dzięki temu zwróciłem uwagę na ten zbiorek, zresztą ładnie wydany, jak wszystkie publikacje FORMY.
Wprawdzie dzisiaj mało jest poetów, którzy tak biegle, swobodnie, po wirtuozowsku operują rymami i rytmami, cezurami i przerzutniami, parafrazami i pointami, ale przecież forma jest tylko formą, uroda jest tylko urodą, retoryka jest tylko retoryką. Wobec czego, co mnie tutaj uderzyło najbardziej? Największe wrażenie zrobił nam mnie sposób komunikacji z czytelnikiem – niezwykle prosty, jasny, klarowny. W kontekście powszechnego, nowoczesnego, egocentrycznego bełkotu modnych poetów, głos Ćwiklińskiego brzmi ożywczo, odprężająco, wręcz odmładzająco! Paradoks? Hm… Ale ten jasny przekaz prowadzi do ciemnego wnętrza poety, do przestrzeni mrocznej, posępnej, depresyjnej, przytłaczającej. Albowiem autor zdążył stać się pesymistą i teraz serwuje odbiorcom nie tylko radykalny negatywizm („Na te wszystkie miłości kochane zanadto / Jedno ogromne: nie!"), ale może nawet nihilizm: „Nie ocali cię miłość, pamięć nie przechowa, / Nie przetrwa twoje imię, twój kształt się rozpłynie, / Znikniesz…Przeminiesz całkiem… Wszystko twoje zginie… / Nie powiedzą o tobie nic nikomu słowa…" (s. 37).
Czy jest to już nihilizm? Raczej realizm doprowadzony do odważnej i osobliwej skrajności. Na ogół ludzie (a szczególnie artyści!) lubią się karmić mamidłami i złudzeniami, które poeta z lekceważeniem określa „kalejdoskopem niepotrzebnej wiedzy". Zaraz dodaje: „Bo lepiej jest nie wiedzieć. Łatwiej jest oszukać / Oddech, uśmiech, spojrzenie" (s. 12). Najwyraźniej on chce być arystokratą ducha: postanowił nie oszukiwać siebie, nie łudzić się uniwersalnymi mrzonkami, nie sycić swej miłości pobożnymi życzeniami. Powalony, przygnieciony niefortunnymi zrządzeniami losu poeta wycofuje się, odchodzi, zaczyna hołdować eskapizmowi. Porzuca ambitne przedsięwzięcia, rezygnuje z walki o sukcesy, traci wiarę w lepszą przyszłość. Staje się adeptem minimalizmu, nawołuje do poprzestawania na małym: „Najlepiej jest nie wiedzieć. Nic nie wiedzieć. Tylko / Czuć smak porannej kawy, przy której papieros / Jest rzeczą przewyborną" (tamże). Są sytuacje, w których niedoceniana sztuka rezygnacji staje się najszlachetniejszą ze sztuk.
W posłowiu P. Michałowski usilnie zastanawia się, co było przyczyną aż takiego zniechęcenia? Co poetę skłoniło do ostentacyjnego gestu pożegnania? Krytyk pyta wprost: „Jakie traumatyczne doświadczenia poprzedziły ów stan apatii, jaka klęska?". Pomimo imponującej komunikatywności tych wierszy, o ukrytych przyczynach możemy tylko domniemywać, gdyż mnóstwo tu aluzji, napomknień, niedomówień. Sam tytuł „Książę poetów żegna ukochane miasto" jest zapewne aluzją do „Elegii na odejście" Z. Herberta, tym bardziej że nasz wielki klasycysta mieszkał parę lat w Toruniu. Głównym motywem poezji Ćwiklińskiego jest przemijanie, „tempus fugitivum, czas uciekający", chociaż wydaje się, że samo odczucie Heraklitejskiego panta rhei nie było głównym powodem emigracji wewnętrznej. Raptem w tytułowym wierszu czytamy: „Teraz już żadnych uczuć. Tak, tak to się kończy… / Wystarczy rytm dnia. Spokój. Wystarczy potrzeby / Najprostsze zaspokajać. Higiena. Głód. (…) // Niczego nie szukać. (…) / Nie czytać Kawafisa. Nie przekraczać granic / Dobrego smaku. Zasnąć. I niech sczeźnie sztuka". – Motyw ucieczki w sen jak u Norwida („Wróćmyż znów do snu!"). Oto głęboko rozczarowany do twórczego powołania pisarz łamie swoje pióro, mówi światu: Vale! Dodatkowym obciążeniem emocjonalnym okazuje się dojmujący brak bliskiej, ukochanej osoby (por: „Czasem", „Zielone oczy", „Fotografia"). Nasz poeta czuje się nie tylko niedoceniony, ale przede wszystkim niekochany („Nie kochał cię nikt wcześniej i dziś nie pokocha") oraz – niepotrzebny (vide „Wiersz napisany dla nikogo"). Prawdopodobnie jego zniechęcenie przerodziło się już w zwątpienie, wkroczyło na teren metafizyki, dotarło do ostatecznej granicy. Opowiada o tym sonet „Księga", zawierający aluzje do utraty wiary w prawdy biblijne, ewangeliczne („Księgę obraca i strona za stroną / Księga weń patrzy i Księga zeń szydzi… / Księga jest pusta, Księga jest niczyja"). Dobra Nowina przestała pocieszać – czyż może być gorsze odkrycie?… Ale wiersz jest kapitalny!
Jeszcze do niedawna nie wiedziałem, kim jest Krzysztof Ćwikliński – na szczęście nadszedł czas czytania i odkrywania. Omawiana książka to ponoć pożegnanie autora z literaturą, chociaż – głównie za sprawą T. Różewicza – mamy prawo nie wierzyć w takie deklaracje. A jeśli jednak?… Szkoda byłoby TAKIEGO talentu! Niekiedy koniec jednej przygody staje się początkiem nowej, następnej, ciekawszej. I tego właśnie szczerze życzę Panu Ćwiklińskiemu.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Krzysztof Ćwikliński „Książę poetów żegna ukochane miasto", wydawnictwo FORMA, Szczecin 2009, ss. 44