- Zaraz, zaraz, wrócimy za chwilę do tego donosu Jasia Szczęsnego, przecież mogłeś tam wyjechać jako „polityczny”, skoro miałeś opinię wroga ludu?! Nie miałbyś też sęków z wizą!
- Nie przesadzaj, Darek, odwieczny przyjacielu, ulegasz... Przepraszam cię, ale wtedy, to była po prostu smarkateria i żaden tytuł do kombatanctwa...
- Wielu by ci pozazdrościło takiego „haka” w życiorysie!
- Być może, ale to - że powtórzę - smarkateria, a nie żaden polityczny gest, czy może raczej odruch. Sprawa w rezultacie przybrała taki charakter, ale rozgrywała się przede wszystkim pomiędzy rywalami. Nie mógł mi wybaczyć, że ja z najpiękniejszą dziewczyną, w której kochali się chłopcy całego liceum... No i mścił się. Sądziłem, że zgubię się w Nowej Hucie. I jako robotnik, zmylę pogoń i nie będą się już mnie czepiać. Nie zatarłem jednak za sobą tropu. Tymczasem jednak upór, bo przecież trzykrotnie przystępowałem do egzaminu wstępnego… Tak, właśnie za pierwszym razem spotkaliśmy się na Gołębiej... i ty od razu odgadłeś mój stan duchowy...
Odezwał się telefon. Dzwonił natrętnie. Nie podnosiłem jednak słuchawki.
Darek: - Znów nie w porę... Cóż to, Kacper, na ten sygnał też nie zareagujesz? - mój miły gość wyczuwał jakąś intrygę.
- A niby dlaczego? To przecież dzwoni ten tam, czyli nasz niebieski ptaszek, Zenek.
- Dedukcja?
- Przecież on nie ustanie, nim mnie nie upoluje...
- Ale to może być telefon od twojej córki, Kasi? - Darek dopiero teraz popił wystygłą kawę. Łyknął ją z grymasem, jakby przepijał kieliszek wódki. Nie podzieliłem się z nim jednak tą uwagą. Odczytał by to przecież jako uszczypliwość.
- Dzwoni rzadko i wyłącznie ze względu na 8-godzinną różnicę czasu - w późnych godzinach nocnych... Tak więc, Niebieski Zenek, bo przecież inteligencji i poradności nie można mu odmówić - próbuje oto jeszcze raz zaskoczyć mnie telefonem, jestem coś dziwnie pewny, że powtórzy manewr w porze zarezerwowanej dla mojej Kasi.
- A jak tam z nostalgią? - Darek zmienił temat, za co byłem mu też bardzo wdzięczny. W tym jednak momencie powróciła, myśl, spłoszona telefonem od Zenka. Omawiając okoliczności egzaminów wstępnych na studia, zapomniałem o najważniejszym - o moim dobroczyńcy, Adku. O takich postaciach nigdy nie należy zapominać. One zawsze jaśnieją w naszych wspomnieniach, są znakami przystankowymi podróży życiowej... Coś takiego też powiedziałem Darkowi...
- Tak, zgadzam się z tobą, Kacper. To wspaniały gość. Widzisz, to tacy właśnie byli prawdziwymi Wallenrodami!
- Może za dalekie wnioski, chociaż... Jedno jest pewne - to był rzetelny człowiek. Szkoda, że takich ludzi nie spotykałem częściej!
- Mnie się to nie udało, wyjąwszy oczywiście ciebie, Kacper, ani razu! Ale jak to jest z tęsknotą na obczyźnie?
- Tęsknotą za utraconą Arkadią?... Żeby mniej patetycznie to ująć, to powiem tylko, że brak owych mikroelementów w organizmie i zabuzowań w duszy, niekiedy istotnie doskwierał. Stan ten u mnie występował w złagodzonej formie. Raz, że byłem niejako rodzinnie, a po wtóre - dzięki prawie coniedzielnemu pobytowi w kościółku, a jakże: Matki Boskiej Częstochowskiej, który jest jedynym zresztą ośrodkiem życia polonijnego.
- Ty, Kacper, taki niedowiarek, agnostyk... Może powiesz, że się tam nawróciłeś?
- Nie, to nie było tak i nie wnikajmy raczej w te kwestie, bo nie da się ich zbyć ani żartem, ani śmiertelną miną. A tym bardziej w zgodzie z rozumem. Tak, i sumieniem także, bo w tym wszystkim gubi się coś najcenniejszego: godność człowieka!... W każdym razie tam, na przykościelnym dziedzińcu pachniało Polską. Pachniało, a nie zajeżdżało naftaliną. Urządzano rodzaj pikniku ze sprzedażą wyrobów własnych. Właśnie dlatego między innymi dosłownie pachniało Polską. I słyszało się Polskę. W czyściejszej jakby tonacji... Bo w ogóle to wszystko odbierało się inaczej, bez celebry, sztywniactwa i teatralności... Natomiast na fantastycznym luzie. A więc bez spięcia i nieufności... Tam też mogłem się wygadać za wszystkie czasy. W szerokim kręgu, gdyż na zabawę czy może raczej festyn niedzielny przychodzili chętnie członkowie innych wspólnot wyznaniowych. Ba, pograłem nawet w moją ulubioną siatkówkę. Tak, i w kosza, gdyż jest nimi obwieszona cała Ameryka... Temu jednak musimy poświęcić osobny czas, bo ja się rozpędziłem i wciąż motam o swoich sprawach, a tymczasem ani słowem nie zapytałem właściwie, co u ciebie, Darek. Nie chodzi tu o jakiś rewanż, że mi tak pilnie...
Bo widzisz, Darek - losu podarek! Inna wersja to: Darek, własnego losu lewarek! To chyba był limeryk, który kiedyś pichciliśmy przy wódczanie... O ile ja uosabiam prawdziwe nieszczęście, to ty wyglądasz na moje przeciwieństwo... Chociaż nie, korzystniej prezentujesz się tylko na moim tle - dopiero teraz począłem uważniej przyglądać się jego twarzy. Ta stale napięta i nabrzmiała żyła na lewej skroni, w którą z takim zapamiętaniem dziobał niczym dziwoptak glistę (miał trochę z pawia, a jeszcze więcej z kury), ustąpiła, a może uniósł ją w końcu skrzydlaty prześladowca? W podobny sposób nie zapodziała się jednak gdzieś owa zmarszczka, która stale zaprzecza szlachetnym intencjom twarzy... Nie podzieliłem się jednak tą informacją z przyjacielem i zacząłem dość zdawkowo: - A więc ty, Darek, twardo trzymasz fason, gdy tymczasem z tobą jednak nie najlepiej. Powiedz, proszę, kto ci przytroczył kamień do szyi? Masz stężałą twarz w wyrazie, jakbyś wciąż oglądał katastrofę. Zastygłą zaraz po tym, jak stwierdziłeś, że lustro, nie pokazuje już twojego odbicia. Po tamtej stronie jest już ktoś inny, kto ci się okropnie nie podoba!
- Aż tak źle z moją gębą? Cóż, jestem bezrobotny! A to określa stan klęski! Znalazłem się na bruku. Dosłownie! Nowocześniej powinno brzmieć - na asfalcie. A stało się tak, bo... Cóż z tego, że byłem świetny... Może inaczej. Ciebie, Kacper, nigdy nie interesowała polityka. Choć czasem zawirowała tobą, niczym trąba powietrzna. Na wyraźne twoje życzenie, nie wrócę do tego wyroku dziejowego (nie, te sprawy wymagają wielkich słów), którego egzekutorem był Albinos - Jasiu Szczęsny. Później znęcali się nad tobą ci z sabatu biurokratycznego... Pamiętasz, jak onegdaj podpisałeś petycję, aby uwolnić Romana. No, zaraz na początku stanu wojennego. A wiesz przynajmniej, jak to się odbyło, mimo, iż ćwiczyłeś się w odnajdywaniu podwójnego dna? Otóż owi dwaj łapsy zbierali podpisy wieczorem, zgadza się? Nie zastanowiło cię, jak oni się przemieszczali z miasta do miasta, podczas ścisłej wówczas blokady dróg...? Powtarzam, to było wieczorem... Na drugi dzień od bladego świtu ujęci przez naganiaczy na listę, przemykali chyłkiem, by się wykreślić ze spisu. Skomleli, że działali w odruchu przyjaźni, pod wpływem szoku. W sumie, zostałeś bodaj tylko ty na liście-sondzie... Jeśli już jesteśmy przy tych wszeteczeństwach - jak to właściwie było z tym nagłym zgonem tego straszliwca komisarza. Dlaczego przychyliłem ucha tej ponurej plotce? Otóż twoi prześladowcy zawsze kończyli tragicznie...
- W rzeczy samej, żartowano w ten mniej więcej sposób, bo wszak nie mogłem mu niczego dobrego życzyć. Może i kiedyś wiedziałem, że moja krzywda woła o pomstę do nieba, że go powinien szlag trafić. On zabił się sam... a co do polityki, to zniechęciły mnie do niej wcześniejsze, a późniejsze tym bardziej, doświadczenia.
- Sparzyłeś się, i wyszło ci to w sumie na dobre. Mnie jednak w końcu pochłonęła, by później wypluć... O tym co się stało w największym uogólnieniu powiedziałbym tak: otóż pewnego dnia 3 miliony robotników wyszło ze swych zakładów pracy na ulicę, by obalić komunizm. I dokonali dziejowego czynu. Jakaż towarzyszyła im (i nam wszystkim) euforia! Otrzeźwieli, gdy okazało się, że nie mają właściwie, gdzie wrócić?
- Dalece uproszczony, niemniej sugestywny obraz, prawdziwy, o tyle choćby, że ty, Darek, jesteś jednym z bohaterów owej paraboli... Pewnie, że to szok. I jeszcze jakby nie jesteś w pełni pojąć istoty zjawiska. Co się tak naprawdę wydarzyło?
- Ty, Kacper, przeszedłeś właśnie intensywne dojrzewanie do warunków, jakie powstają u nas w kraju?!
Darek już się opanował, nawet ta zmierzająca na ukos twarzy zmarszczka, gdzieś się zatrzymała między brwiami.
- Rzeczywiście, ja już to przerobiłem. I nie dziwię się też, że jesteś nadal zaskoczony i pełen rozterek... Ale nie martw się, Darek, ojcze chrzestny mojej córci...
- Zaraz, Kacper, przecież ja cię nie po to odwiedzałem - przyjaciel nie skrywał zgorszenia i zawodu, co więcej udawał oburzonego, gdyż ten poczciwiec doskonale przenikał moje intencje. Niejako z rozpędu dodał: - To lepiej już sobie pójdę!
- Siedź, bo ci przecież wszystkiego nie opowiedziałem. Dodam tylko, że jeśli ci pomogę, to nie dlatego, że jesteś przyzwoitym facetem, ale dlatego, że moja córcia spośród całej czeredy wujków, tylko ciebie wspominała. Wyłącznie ciebie! Wujek Daruś!
Darek złagodniał i rozjarzył się wewnętrznie. Znów stawał się sympatycznym, otwartym na oścież człowiekiem.
- Co ze mnie za wujek, skoro przyszywany. Owszem, lubiłem szkraba. A właściwie podlotka, za którym już się chłopstwo oglądało. Ci starsi udawali, że podziwiają długaśny, ekscytujący w tym miotaniu się po pośladkach, warkocz... Teraz warkocz sięga jej już...?
- O, już dawno go obcięła - wtedy, gdy przeistaczała się w pannice. A właściwie w damę! Jakże urodziwa z niej kobieta. Z tym, że nie ma - jak już powiedziałem - wzięcia...
- Czyli, że już nie ma KzK?!
- Mieliście swoje kody, ale co ten skrót oznacza, to nie wiem, przynajmniej nie pamiętam.
- Kasia z Kosą!
- Kiedy ją zobaczyłem taką obciętą, nagle bez „kosy”, która była wszak rodzajem dziewczęcego oręża, to przypomniał mi się wtedy fragment wiersza Tadka Kijonki: „Ścięłaś warkocz - las upadł, już źródło w popiołach / przez grzebień opuszczony wieje wiatr elegii”.
Głośne pukanie do drzwi przerywa i niweczy podniosły nastrój. Darek wyraźnie tym zgorszony, syknął:
- Kto śmie tak brutalnie przerywać intymność?! Czy tym razem też wiesz, kto zatrzymał się przed twoimi drzwiami?
- To Genio - odpowiedziałem uspakajająco. - Pan Profesor Eugeniusz... Ale nie obawiaj się, Darek, jego też nie wpuszczę.
- Coś jakby kojarzę - Darek zmarszczył brwi i w nieogarnione dale wysłał swój wzrok.
- Kolega z jednego roku. Tyle, że z historii. Należał do bystrzejszych studentów. I sprawdził się też tak, jak się zapowiadał - został profesorem, ma za sobą wiele prac naukowych i gdyby nie nałóg, pewnie by go uczyniono Magnificencją, nie schodziłby z ekranu telewizyjnego.
- Już łapię, to on napisał pracę magisterską twojemu Zenkowi. Niebieskiemu Zenkowi!
- I paru innym... Jemu to przychodziło niezwykle łatwo... I gdyby nie nałóg…
- Ponieważ znam to zagrożenie, dlatego też nie wyobrażam sobie, jak można osiągnąć cokolwiek w tym stanie?
- Zaszywa się prawie corocznie.
- Zaraz, zaraz, przecież popijał na twoim pożegnaniu?
- Udawał, podobnie jak ty, już miał wtedy pod łopatką esperal, markował picie sokiem... Przyjdzie jutro, zawsze mnie odwiedza, kiedy wstąpi na szlak alkoholowy... Wróćmy jednak do nas, Darek. Tym razem zacznę jednak swą opowieść od... końca. A więc po powrocie z całorocznej zsyłki w pierwszej kolejności poszedłem na grób ojca, żeby przeprosić go za to, że go nie doceniałem, a nawet się wstydziłem, nie rozumiałem jego intencji, a życzliwość brałem za natręctwo i namolność... Później wybrałem się z mamą do kościoła. Udaliśmy się znów razem po kilkudziesięciu latach. Postanowienie o tym, powziąłem właśnie tam, pod ogrodowymi sosnami, z których prószyły na mnie igliwiem i ciskały szyszkami te szatańskie wiewiórki. Wówczas nie byłem zły na nie, że tak strasznie śmiecą, lecz, że nie pozwalają mi wznosić oczu do nieba... - przerwałem tok opowieści, gdyż Darek począł się jakoś dziwnie wiercić. Najwyraźniej coś mu znów zaczęło nie pasować. Z dziwnym błyskiem w oku penetrował moje otoczenie i kontrolował go z tym, co mówiłem. Uprzedziłem jego dociekliwość:
- Dobrze, kapituluję. Rzeczywiście, mam pod ręką słowniki: angielsko-polski, polsko-angielski, ten wyświechtany podręcznik nauki angielskiego, kasety, paszport, książeczkę czekową oraz...
Tym razem w tok moich słów wpadł Darek:
- I tu następuje najważniejsza część listy sporządzonej, jak przypuszczam, jeszcze tam, bodaj pod owymi, przesłaniającymi ci niebo, sosnami?!
- Cóż... Powiem może tylko tyle, że właściwa - jak zresztą zawsze u ciebie, Darek - dedukcja... Mam tu więc nieśmiertelną „Kuchnie polską”, „ABC ogrodnika”, „Materiałoznawstwo dla stolarzy”, „Podręcznik mistrza budowlanego”, „Pszczelarstwo”, „Zapory i umocowania wodne”... No już dobrze, odgadłeś Darek, że przygotowuję się do następnego wyjazdu, tyle, że tym razem sposobię się bardzo starannie! Na kilka, kilkanaście możliwości zarobkowych. Nie, nie pojadę tam, żeby jak wariat gonić za każdym dolarem i później, wrócić w chwale z całą stertą zielonych, lecz, aby ciułać dla córeczki. Mnie osobiście już przecież niewiele potrzeba... A ty, Darek, dostaniesz w spadku po mnie te wszystkie materiały i pomoce... A najlepiej by było gdybyśmy naukę rozpoczęli razem. I to od zaraz!
Serdeczny gość nie podzielał jednak mojego zapału, wspólne plany jakoś go nie porywały. Ba, przestały jakby w ogóle interesować. Co prawda, niby słuchał co mówię, ale wyraźnie myślał o czymś innym. Bardziej tak dla niego, jak i dla mnie, fascynującym. Zachowywał się podobnie, jak onegdaj, kiedy przemyśliwał, jakby tu podejść owego, nieoczekiwanie ostrożnego notabla, który umyślił sobie dla splendoru powołać pismo społeczno-kulturalne... Ta jego zmarszczka, pojawiająca się jakby w sprzeciwie wobec powstających w głowie myśli, pogłębiała się, siekąc twarz na ukos, na dwie nieprzystające do siebie części...
Tak wyjaśnił oto swoje skupienie:
- Wiesz, Kacper, co mi chodzi po łepetynie? To mianowicie, że gdybyś jednak zaryzykował i wszedł w spółkę z Niebieskim Ptakiem, Zenkiem... Spokojnie, pozwól, że rozwinę swoją wizję... Przecież to facet z pomyślunkiem! Przedsięwzięcie udaje się też i po dwu, no, czterech latach, dochodzicie naprawdę do dużych pieniędzy. Akurat dostajesz od swojej Kasi zaproszenie na ślub. Jedziesz nadziany forsą, przekazujesz jej pokaźną sumę. Przy okazji podbijasz cenę u bardzo ambitnego ojczyma, który nie będzie przecież chciał być gorszy!... Na weselisku amerykańsko-polskim i polsko-amerykańskim wszyscy poklepują cię po plecach, gdyż wiedzą, jak wywianowałeś córkę... Już jako partner staniesz na wprost owego profesora Polonusa, któremu ugniatałeś i pichciłeś ruskie pierogi i postawisz mu drinka, jednego i jeszcze dalszych dziesięć... Widzę, że cię porywam takim scenariuszem?! Oczywiście, że wziąłbyś mnie ze sobą, a jakże!... Wrócisz więc do tych, którym usługiwałeś, jako partner - bo wrócisz tam bogaczem!!! Spełni się wróżba Cyganki sprzed namiotu cyrkowego.