Z Czarodziejskiej Góry widać było nawet bezkres
pozamalinowych zmyśleń, płowowłosych wydumań,
gdy słońce na wysokości maślanych oczu, w fazie
podczerwieni, siadało na szczerbiących horyzont
czubkach drzew za Wieprzem, wróżąc
bardzo truskawkową pogodę.
Księżyc , zawsze pyzaty , miał wtedy jeszcze oczy,
nos i usta, a Bóg z pierzastą brodą, doglądał wszystkiego.
Dołem beztroskie wagony, gwiżdżąc na prowincję,
co chwila uciekały w większoświatowe nieznane.
Jedynie czasami, widząc przez pędzące okno
stadko umorusanych codziennym słonkiem dzieci,
ktoś wyrzucił zużyte uśmiechy i tylko puste dłonie
pomiędzy drzewa rozkrzyczane,
oferujące wolne komórki do wynajęcia...
Pomyśleć- tak dobrze znam drogę,
a tak trudno mi dotrzeć tam teraz ,
nawet jednośladem wiersza.