Był rok 2054. Prawie wszyscy przedstawiciele renomowanego rocznika 1954 ewakuowali się w diabły bądź w niebiosa. Nieliczni stulatkowie nie wiedzieli już, gdzie są, kim są i po co tak długo są. Młodzież nie miała z kogo czerpać wzorców osobowych. W dodatku wraz z rozkładem kapitalizmu także technika weszła w postępujący regres (!). Z przyczyn lokalowych i finansowych mało kto posiadał komputer, bo machina taka zajmowała kilkadziesiąt metrów kwadratowych powierzchni, a do zasilania potrzebna jej była odrębna magistrala. W żadnym z publicznych środków transportu nie obowiązywał rozkład jazdy. Każdy miał taką jazdę, jaką sam sobie spreparował.
Szesnastoletnia Madzia po powrocie ze szkoły od razu zaczynała popłakiwać i marudzić jak przedszkolak: – Ja chcę pieska! Pieeeskaa!!! Pieprzę kotki ciotki i chomika od Patryka! Pies na stres jest the best! Kuzyn Patryk (entuzjasta reinkarnacji) doradzał rodzicom Madzi: – Kupcie jej koniecznie takiego psa, który w poprzednim wcieleniu był psychiatrą! Madzia potrafiła błyskawicznie przerzucać się z pitolenia znerwicowanego dziecięcia w pseudonaukowy żargon poradników od higieny psychicznej: – Nie chcę osobnika poddawanego tresurze, tylko empatycznego pieska przyjaznego ludziom. Skazując mnie na bycie jedynaczką, wychowujecie psychopatkę! Skąd mam się nauczyć relacji międzyludzkich, skoro nikogo (nawet siebie) nie kocham i za nikogo (nawet za siebie) nie odpowiadam? Jak nie dostanę pieska, to wszyscy zaznają traumy!
Aż tu pewnego pięknego dnia (najpiękniejszego chyba w życiu Madzi) ojciec stanął w drzwiach z okazałym psem podobnym do rasy chow-chow. Choć już wszyscy nie raz przedstawicieli tej rasy widywali, coś jednak w tym stworzeniu tak ich poraziło, że stanęli jak wryci. Jedynie matka jęknęła: – O nieba, taki arystokrata kosztować musiał chyba jak apartamentowiec w Sopocie! – Płaciłem za jego wyobraźnię, a nie za rasę, bo to stuprocentowy kundel! Rasowy pies musi mieć maść ściśle określoną. Z tak odlotowymi barwami do żadnej rasy należeć by nie mógł, ale (jak już powiedziałem) z racji swej wyobraźni kosztował nie mniej (ale na szczęście też nie więcej) od rasowych.
W aspekcie osobowościowym pies żadnej wyobraźni nie wykazał. Mętnym wzrokiem powiódł po salonie, uwalił się pod stojącą lampą i zasnął. Dopiero blask lampy wydobył całą paletę jego barw. Wyglądał jak rozszczepiona przez pryzmat wiązka światła – od podczerwieni w nadfiolet. Ciotka, która majątek wydała na najfantazyjniejsze farby do włosów, westchnęła pierwsza: – Och, żebym choć jeden kosmyk na głowie zdołała uzyskać w takich platynowo-złotorudych refleksach, jak ten piękniś ma na podbrzuszu, tam, gdzie ledwie widać…– Na łbie ma za to mahoniowe loki z liliowym połyskiem oraz grafitowe pasemka! – zachwycała się Madzia. – Pasemka to ma wszędzie! I granatowe, i pomarańczowe, i białe. Ten to się umie zareklamować, medialny w każdym calu! Kiedyś może był gwiazdą rocka – snuł spekulacje Patryk. Ojciec jednak twardo stał na stanowisku, że jeśli ten pies kimś innym mógł być w poprzednim wcieleniu, to tylko poetą, z racji owej (jakże kosztownej dla jego nabywcy) wyobraźni. W końcu wkurzyło to matkę: – Sfiksowałeś stary od urojeń co do tej jego rzekomej wyobraźni! Przecież ten pies sam sobie takiej sierści nie zaprojektował! Nie ma w tym żadnej jego zasługi, bo to Pan Bóg tak go stworzył! – Oj, głupia. Gdyby nie miał wyobraźni, toby nawet nie wiedział, co od Boga dostał! A ten, zapewniam cię, wie o tym aż nadto dobrze! – Całe szczęście, że przy tym wszystkim nie jest agresywny – podsumowała ciotka – Choć przyznać muszę, że nie zauważyłam też, by był choć trochę przyjazny ludziom. Bez wątpienia starcza mu jednak wyobraźni, aby najbezczelniej mieć nas wszystkich w… nosie!
Monstrum już kilka godzin leżało pod lampą jak baśniowe zjawisko. Loki, kędziory, pukle i fale zaczęły się elektryzować sypiąc iskierkami, aż w końcu stwór wyglądał jak czarownik z egzotycznych krain, wśród amuletów i talizmanów wywołujący u widzów halucynacje. Nazwali go więc Szamanem, choć kuzyn Patryk się podśmiewał, że to szaman-ciepła klucha, który czeka, aż inni z wściekłości na jego lenistwo wpadną w trans.
Wreszcie przypomniało się wszystkim, że psy sąsiadów na słowo „spacerek!" i widok smyczy dostają wprost szału z radości. Szaman na tego rodzaju okrzyki domowników obudził się wprawdzie, ale nawet nie wstał. Ojciec podszedł i z niemałym wysiłkiem stawiał go na cztery nogi. – Uważaj! Nie znasz go dobrze. Może chapnąć – ostrzegali domownicy, ale nic takiego nie nastąpiło. Pies bez oporów, ale też bez krzty entuzjazmu wymaszerował z domownikami na pierwszy spacerek. Jedynie matka została w domu, stwierdziwszy: – Nigdy nie lubiłam zwracać na siebie uwagi, a z tym dziwolągiem nie da się ukryć w tłumie. Róbcie co chcecie, ja wyjść się wstydzę! Domownicy nie wracali i nie wracali, a zza okien wciąż słychać było jakiś nietypowy rejwach. Gdy nastał zmierzch, mimo że zestresowana matka siedziała po ciemku, w mieszkaniu zrobiło się widno od jakichś fleszy, jupiterów i reflektorów przed domem. Domownicy wrócili z psem po północy, bladzi, wymiętoszeni, obszarpani i podpici, pies natomiast ożywiony, obsypany konfetti i drobinami brokatu, ciągnąc za sobą okręcone wokół łap, długie na parę metrów, opalizujące serpentyny. Wszyscy padli w przyodziewku do łóżek i (nie będąc w stanie nic matce wyjaśnić) natychmiast zasnęli, jedynie pies okazał kobiecie rzadkie jak na niego zainteresowanie. Najpierw obwąchał wszystkie szuflady, co chyba go zadowoliło, bo spojrzał na panią domu tak filuternie, że od razu poczuła do niego przypływ uczuć. – Widzisz Szamanku, jacy nieodpowiedzialni. Spili się jak świnie. Madzia jest przecież nieletnia. Dobrze, że ich policja nie zgarnęła! Pies machnął jej przed nosem strojną w serpentyny łapą, jakby chciał zapytać: – Kto ośmieliłby się ich zwinąć, skoro byli w towarzystwie supergwiazdy? Gdy jednak kobieta chciała mu serpentyny z łap odwiązać, po raz pierwszy warknął ostrzegawczo, a jedwabiste loki na grzbiecie stanęły na sztorc jak usztywnione żelem. – Jeśli chcesz, to plącz się w swoich ozdobach niczym błazen. Jak cię Bóg wariatem stworzył, ja nie myślę za to oberwać! Ciekawe tylko, czy ci na spacerku te serpentyny nie przeszkadzały w uganianiu się za suczkami. Potomstwo mógłbyś mieć imponujące! Dorosły przecież jesteś, więc chyba romansować potrafisz? Pies „odpowiedział" jej natychmiast, liżąc samego siebie z taką lubieżnością, aż zarumieniona kobieta odwróciła wzrok. – Dosyć tych popisów! W minutę udowodniłeś i to, żeś dorosły, jak i to, że potomstwa z ciebie świntuchu nie będzie! Na słowo świntuch pies okazał niezadowolenie, bo też była to opinia krzywdząca. Skoro go pytano, czy potrafi, pochwalił się, że potrafi nie byle jak, niemniej jednak ani ogłupiały, ani nawiedzony z przyczyn płciowych nigdy nie bywał. Szybko wrócił więc do luzackiego, relaksowego nastroju, zaczął kręcić się po całym mieszkaniu, emitując niewyobrażalne wprost dźwięki, jednak cała jego aktywność relaksacyjna była tak umiejętnie stonowana, że żadnego hałasu nie czynił. – Wokalistą rockowym z prawdziwego zdarzenia toś ty chyba nie był, prędzej jakieś muzyczne eksperymenty niszowe dla widowni farmaceutycznie zmodyfikowanej – pomyślała kobieta, konsumując po całodziennym stresie środek nasenny. Ze zdumieniem przypomniała sobie, że pies ilekroć mijał jakiekolwiek lustro, nawet nie próbował w nie zerknąć, tylko przyspieszał kroku i z lekceważeniem odwracał głowę. – Przecież taki piękniś powinien wprost uwielbiać własne odbicie, a ten się najwyraźniej swej wspaniałości krępuje! Cóż za rzadka skromność! Przy tym nie jest nachalny i wcale nie wymaga ciągłej uwagi innych. Od dłuższego już czasu jakoś nie nudzi się w salonie w towarzystwie wyłącznie własnym. Gdy zajrzała do salonu, pies cały pokryty rozsypanym cukrem i puchem z rozprutej poduszki tarzał się na środku stołu ze sztucznym kwiatem w pysku. Pobiegła więc po aparat i zrobiła mu zdjęcie. Wtedy dopiero się zaczęło! Pozował na tysiące sposobów, dopominając się zdjęć, aż zmęczonej kobiecie aparat sam wysunął się z ręki na podłogę. Pies zajął natychmiast łóżko i warcząc groźniej niż za pierwszym razem nie wpuścił do niego sennej pani domu. Uruchomiwszy resztki pomyślunku, znów wyszukała tabletkę nasenną (rozsypując wszystkie pozostałe) i zaczęła z determinacją wciskać psu do pyska, gotowa nawet spać z upaskudzonym cukrem i pierzem w jednym łożu, byle jej więcej nie terroryzował fotografowaniem. Nim się spostrzegła, pies tabletkę połknął i ochoczo wyskoczył z łóżka, by móc skonsumować to, co się rozsypało. Anioł stróż czuwający nad niewiastą kazał jej ostatkiem sił włączyć jakieś psychodeliczne nagrania Patryka. Dzięki temu pies nikomu w nocy nie przeszkadzał, choć nie spał ani sekundy. Jeszcze następnego dnia późnym popołudniem siedział sobie grzecznie przy grającym w kółko odtwarzaczu, kręcąc serpentynki puszystą łapą.
Niestety, każdy spacer z pieskiem kończył się dla wszystkich identycznie jak spacerek pierwszy. W końcu wycieńczony Patryk wpadł na pomysł, aby w domu zainstalować kuwetę, by pies w ogóle nie musiał wychodzić. – Ty zawistna, niespełniona świnio! – napadła na niego Madzia. – Chcesz mu całą karierę zastopować? Myślisz, że gwieździe wystarczy gapić się na nas i srać w kuwetę? – Źle mnie zrozumiałaś. Przecież ja też się spełniam tylko dzięki niemu! To mój idol, więc muszę ochraniać. Ileż to razy widziałem, jak podczas całej tej rewii jest nieobecny duchem, a to grozi, że i ciałem może nas rychło opuścić. A dopuścić do tego nie myślę! Wyłącznie dzięki niemu stałem się profesjonalnym impresariem i stąd wiem, że gwiazda ta musi na jakiś czas zniknąć, by potem stokroć bardziej olśniewać publikę! – Ale czy taki idol wytrzyma długo na aucie? Jak się nażre prochów matki i kopnie w kalendarz, wszyscy wrócimy do mieszczańskiego szamba, które przed jego przybyciem stanowiło nasz gówniany ekosystem! – Widzę, że jednak (jak zapowiadałaś) stałaś się wskutek jedynactwa psychopatką! Nie masz dla naszej domowej gwiazdy żadnej empatii, traktując ją tylko komercyjnie! -– A gwiazda to niby na moją empatię zasłużyła?! Chciałam kochającego mnie, wesołego i przyjaznego pieska, a co mam? Zamulonego półkosmitę, który nigdy nikogo nie pokocha z patologicznego wprost lenistwa! – W jednym się, Madziu, mylisz. Główną cechą naszej gwiazdy na szczęście nie jest lenistwo, tylko pycha! Gdyby Szaman był leniem, po jego pięciominutowej karierze zgnilibyśmy wszyscy razem z nim. Tymczasem to stuprocentowy pyszałek, co daje całej naszej rodzince wprost epokowe szanse! – Przecież pyszałek zamknięty w czterech ścianach i srający w kuwetę prędzej od lenia popełni samobójstwo! Co innego mógłby zrobić bez aplauzu? – Podszlifować formę, by megapowrót do gry był sukcesem nie okazjonalnym, lecz trwałym! Ekstremalnemu pyszałkowi wystarczy dać tylko lustro, to się tak artystycznie nakręci, że wkrótce każdą widownię na łopatki powali! – Oj, Patryk, idealisto! Przecież w naszym domu lustra są co krok, a Szaman nie tylko ani razu w nie nie zerknął, ale jeszcze jawnie okazywał niechęć lub lekceważenie. – To, że konsekwentnie lekceważył lustra, dowodzi właśnie pychy iście diabelskiej. Przecież każdy bez wyjątku pies nawet na trzeźwo (a cóż dopiero w stanie „zrelaksowanym") odbicia w lustrze nie kojarzy z samym sobą, tylko z innym osobnikiem swego gatunku. Dlatego też przed lustrem albo chce się bawić z „kolegą", albo walczyć z „wrogiem". Nasz od razu pokazał, że tak kolegów, jak i wrogów ma głęboko gdzieś, bo jest kimś stokroć lepszym. Choć na pewno kątem oka ocenił, że ten w lustrze jest atrakcyjny, nawet na myśl mu nie przyszło, że mógłby być tak atrakcyjny jak on sam, dlatego też nie widział w nim żadnej konkurencji, a tylko obiekt bezgranicznej pogardy. Nie ze skromności jednak pogardzał sobą, tylko z niewiedzy. Gdy go nauczę widzieć w lustrze siebie, natychmiast uzna, że jest jeszcze wspanialszy niż do tej pory sądził, przy czym jego duma z dnia na dzień będzie tylko wzrastać!
Nim Patryk swe projekty wprowadził w czyn, Szaman już udowodnił (manipulując całym otoczeniem), że nie jest głupią, zagubioną na bezdrożach sukcesu gwiazdą. Przede wszystkim okazał ostentacyjne znudzenie swą karierą, stanowczo odmawiając wychodzenia na spacer. Świadom, że gwiazda powinna bulwersować, załatwiał się do łóżka gospodyni, a panu domu na zabytkowe biurko. Zorientowawszy się, że Patryk jest zdolnym impresariem wiążącym z nim swą przyszłość, aby go zaniepokoić, udawał uzależnionego od psychotropów idola, bliskiego schyłku. Patryk więc nie tylko natychmiast zainstalował mu upragnioną kuwetę (by idol nie musiał kontaktować się ze skłaniającym do nałogów światem zewnętrznym), ale też stanowczo wyprosił domowników z jednego pokoju, w którym sufit, ściany i podłogę zamienił w lustra. Tam Szaman ćwiczył gwiazdorską formę całe dnie i noce, wychodząc na ogół tylko do kuwety. Czasem godzinami blokował też wannę, ale wyłącznie wtedy, gdy kąpiel relaksującą przygotowano mu z określonych składników, zmieszanych ściśle w takich proporcjach, jakie sam zaakceptował. Każdy kosmyk sierści wymagał innego szamponu, a każda faza relaksu odrębnego zestawu kosmetycznych chemikaliów. Na tym znał się wyłącznie Patryk, który też dostarczał psu do lustrzanego pokoju przeróżne ozdoby, gadżety, smakołyki i odżywki. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Gdy po zaledwie miesiącu Szaman raczył wyjść do salonu i pachnąc upojnie koniakiem, rodzynkami, miętą oraz wanilią uwalił się w blasku lampy, domownicy już nie gapili się na niego jak kiedyś, tylko gremialnie bili pokłony. Przede wszystkim oszołomił ich diadem na łbie supergwiazdy oraz finezyjna konstrukcja z powiewnych strusich piór zainstalowana na krótkim ogonku. Patryk tłumaczył, że ta przyniesiona z teatru ozdoba nazywa się egreta (choć współczesne dziadostwo już takiego słowa nie zna) i powinna być noszona na głowie, pies jednak uznał, że doskonale zwróci uwagę na słabo w kaskadzie loków widoczny ogon. Głowę swą natomiast mógł zaakceptować tylko w diademie, a gdyby się trafiła aureola, też by ją do diademu dołączył! Nawet niewierzący w reinkarnację nie mieli już wątpliwości, że oto mają przed sobą wcielenie całej minionej plejady charyzmatycznych pyszałków: poetów, wokalistów, aktorów itp. Kwintesencję geniuszu i kręćka artystycznego we wszystkich możliwych wymiarach. Madzi teraz nawet przez myśl nie przeszło, aby marzyć o przyjaźni z takim osobnikiem. Błagała go, by został jej właścicielem i panem, lecz niestety, jedynie nasączoną tajemniczymi eliksirami łapą (której oblizywanie dobrze służyło słynnej wyobraźni) machnął na swym zdjęciu jakieś esy-floresy jako autograf, popisując się dodatkowo zegarkami, bransoletami i innymi precjozami, całe kończyny zdobiącymi mu od góry do dołu, jak Ruskim w zamierzchłej epoce, podczas drugiej wojny światowej. Gdy Patryk zorganizował międzynarodowe tournée, Szaman dźwięcząc przymilnie biżuterią chwycił w pysk paczkę kawy (mielonej) i zatrzasnął się w łazience, dając do zrozumienia, że wyłącznie gwiazda decyduje, kiedy opuści izolatkę dla aplauzu współczesnych i potomnych. Gdy już wytarzał się w kawie, tak pomysłowo zmieszał żrącego Domestosa z aksamitną pianką kąpielową, że wbrew prawom fizyki uzyskał niezniszczalne bańki mydlane, które obijając się o ściany i sufit powodowały pękanie tynku.Tymczasem tłumy czekały pojawienia się gwiazdy w bliskim obłędu napięciu, wiedząc jednak na sto procent, że się wkrótce doczekają.
Był rok 2054. Prawie wszyscy z renomowanego rocznika 1954 już dawno ewakuowali się w diabły bądź w niebiosa. Mimo to niektórych nie pochłonęło ani jedno, ani drugie!
(zainicjowano 18 II – sfinalizowano 1 IV 2013)