Archiwum

Włodzimierz Żródłowski - A kiedy zginę na polu minowym (3)

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

-        A ci czterej?

-        Od razu po cztery lata dostali. Wyszli we czterech i dostali: po cztery w Sztumie. Na idiotów najbardzi musisz uważać. Tu zabawki dajo śmierć, chłopie. Co z tego, że sam wisz, co robisz, jak jakiś debil, koło ciebie zapomni i tak, jak na Okonku: odpali ostry granat z RPG7 do tyłu, na własne pozycje. Taka cipa ci potem powi: "..ale, ja się.. tylko pomyliłem". Miał pojeb szczęście, że wykurwiło w kuchnie i było pojedzone, a kucharze się w gacie zesrali.

-        Serio?

-        Nie kurwa!..Film! ..Western!

Wstałem dość energicznie, a Adam spojrzał na mnie pytająco.

-        Odlać się muszę. – Oznajmiłem

-        Mi sie meldować nie musisz...Młody... Co? Chcesz, żeby ci potrzymać? Sam nie umisz?

Poszedłem zrobić swoje, a gdy wróciłem, Borucki wydobył już spod ławki chleb i zdążył go pokroić na grube pajdy. Na raportówce, wyłożonej nylonową folią i papierem, położył kromki, obok, pokrojonej w plastry, cebuli. Na wpół pełna butelka wina, stała zaparkowana pod płotem, tuż obok ławki. Pokazał nożem niezbędnika na menue dodając:

-        Smacznego!

-        Trochę soli by się przydało do tej cebuli.

-        Jeees i sól!

Kanonier pogrzebał w kieszni i zaprezentował niewielkie pudełeczko: opakowanie po enerdowskim filmie do aparatu fotograficznego, dodając:

-        O! ..Takie coś ...też se wykombinuj.

-        Pokaż.

-        Pokaż?... Na pokaż .. ma tokarz, jak byłem mały to pokazywałem. ....Masz, żartowałem.

Zabraliśmy się za konsumpcję. Borucki rozpływał się w komplementach nad cywilnym, całkiem pospolitym chlebem. Rozumiałem, że po tak długim skarmianiu szwejowskiej paszy, taki chleb to rarytas. Ponadto ten smak, był kwintesencją "cywila" i wolności. Posolone plastry cebuli uzupełniały nasze kulinarne szczęście. Nigdy nie sądziłem, że cebulę można jeść, jak jabłko. Brak witamin uodparniał na opary cebuli, więc nawet nam łzy nie poleciały. Cebula, w smaku, wydawała się łagodna, słodka, podobna do małoostrej rzodkiewki. Zjeliśmy z apetytem, w kwadrans, wszystko, co narychtował Borucki. Po posiłku, obaj, z pełnymi brzuchami popijaliśmy z gwinta "Lemoniadę", pijąc po łyku, naprzemian. Adam bekał sobie popisowo, jak rodowity Francuz. Mnie także się odbijało, ale nie nadawałem zjawisku specjalnego rozgłosu. Gazy wydalaliśmy z każdego końca przewodu pokarmowego, mniej, lub bardziej uroczyście, bo na wolnym powietrzu tak wypada, a nawet: tak należy. Co innego "konić" w izbie, w czołgu, albo w transporterze i "zacapić" obecnym cały luft, biologicznymi gazami bojowymi. W strużkach wody spływającej z daszku opłukaliśmy nasze niezbędniki. Adam schował swą solniczkę w kieszeń. Zostały cztery duże cebule, na trzy z nich reflektował Adam. Pochowaliśmy rarytasy w kieszenie. Borucki pomyślał chwilę, spalił papier w piecyku, w foliowy woreczek przepakował cebule wyjęte z kieszeni i wsunął pakunek za pazuchę. Wziął się za wino.

-        Szybci wyjmie. – Dodał, wskazując na schowane pod bluzę cebule i pociągając spory łyk z butelki.

-        Są jeszcze jakieś inne gnoje, choćby z trepów? A ten profos? – Drążyłem dalej.

-        Wojtek jes niegroźny. Spory cykor. Najbardzi sie boi, żeby mu sie jaki szwej w anclu niy pochlastoł, albo nie hyngnoł.

-        Co?

-        No nie pociął, albo nie powiesił. O "sanatorium" dba. Dajo lepszo miche, bo Urban mo chody na garach i zawsze im drużynke do roboty daje. Profos sie zgrywo, prowokuje. Wydziero sie w słuchawki, popchnie brzuszyskiem, żeby szwej sie zburzył, a wtedy mu dopiyro zasadzi samotnom klate i dosypie działke.

-        Ty!.. Schlałeś się? Gadaj po ludzku ...Adaś!

-        Znaczy, prowokuje, a jak sie który postawi, to mu dołoży pojedyńczo cele, pare dni do odsiadki dodatkowo i tego... i żadnych wyjść. Ale nie ma obaw, jak widzi, że szwej daje stalowo i nie panikuje, ani sie nie stawia, to takich lubi. Wtedy jes luzik.

-        A inni.

-        Świnie sztabowe cie nie torncajo. Pełno tam takich, ale do końca szkółki gówno do ciebie majo, bo ty nie ich żołnierz. Jak co, to muszo u Andzejka i Jajca, albo u Obergaciowego o kociny żebrać. Jak kogo na moment dostano, to i tak z Mucho na doklejke. Tu, co drugi to kompletna oliwa. Tak na mój rozum, to może co czwarty z trepów, na poważnie, coś robi.

-        Kto?

-        Najlepi patrz, jak i komu, stare wojsko, do dacha bije, to zara poznasz. Ogólnie, dowódcy i kadra na szkolnych, cała rozpoznawcza, dowodcy kompanii i niektórych plutnów desantu, to wiedzo: co robić. Może jeszcze szef sztabu, szef samochodówki, robio co trzeba, aaalee...

aaale...– Tu Adaś beknął głośniej, niż krowa po kiszonce i ciągnął, dalej:– Ale ciebie to wcale nie tyczy

-        A oliwa, to co?

-        Nałogi. Kompletne nałogi. Bez setki w gardło, niezdolny do życia. Jak taki jes na ssaniu, to groźny, jak dziko świnia z warchlakami, bo nie wiadomo, co takiemu odbije.

-        A ty? Niby złota Wośka, sportowiec, a jarasz i ciągniesz jabola jak szewc.

-        Pirszego zapaliłem dwa miesiące temu i pół dnia rzygałem, tera już jaram, jak stary. Nie dało sie inaczy. Normalnie.. to pije, tak może: jedno piwo, szklanke wina, może setke "Żubrówki" i mam doś. Ostatnio: z nudów, troche ćwicze z rezerwo na baterii, bo mom za darmoche, za "tygrysa".

-        Eeee Adaś! Gadaj ludzkim głosem!

-        Tygrys, to mo kompletnego luza, bardzi, niż naważniejszy rezerwista, bo odwalił miecha w karnyj. Taki zwyczaj, że mo świenty spokój, szacunek i chlanie za darmoche, a do tego: jaranie– same cudzesy. Ja teo nie wymyśliłem. Tygrysa nie wolno drzaźnić, bo tygrys nawet se rączek nie poplami. Starczy, że nada rezerwie, a oni musowo: majo ten zaszczyt zrobić za niego. Wszysko, co ciekawe i ważne w pułku: zara meldujo tygrysowi. Taki urok. Mie to mało obchodzi ale taa jes.

-        W Orzyszu byłeś? W karnej?

-        7232 w Jarominie

-        Nie znam. Gdzie to?

-        Nikt nie zna, bo nie ma znać. To masz gdzieś ..z cztery, pięć kilosów do Trzebiatowa.

-        Dawali popalić?

-        Eee tam! W porownaniu do naszy szkółki to... normalnie... wczasy! Elewy z naszy pierszy, to by sie zara na karno pozamieniały, jakby wiedzieli o co chodzi. Jak tam trafił jakiś oporny, idiota, abo cwaniak, co sie jeszcze nie dowiedzioł, co to wojsko, bo sie migoł od wszystkigo, to go przypilnowali regulaminowo i cierpioł męki pańskie. Na naszy szkółce takie rzeczy to normalka i to przez pół roku. Tyko jo i jeszcze takich dwóch lajkoników z Niepołomic, z powietrzno–desantowych, niy miało zdziwiynia. Zara po paru dniach, jak my we trójke pokazali, że to dlo nos żadyn wycisk, to sie tam trepom niy chciało nos ekstra gnoić, bo chyba nawet niy było takich przepisów i walili nom służbe dyżurnego, albo za lojfra u odyńca. No to: dziyń służba, na drugi: uodpoczynek i minyło po miesioncu, że nawet niy zdążyłym sie wysilić. Mówie ci: Mały. niy ma stracha: Normalnie: wczasy! To tu w pułku, na piyrwszy, dajo prawdziwy wycisk. A tam, na takich, u nos wyszkolonych, żadnego wrażenia nigdy nie zrobio. Potem wszystkie kary wymazali z papiyrów, jak sie noleży: regulaminowo.

-        To znaczy?

-        Po zaliczeniu karny wszystkie kary: "uległy zatarciu". Znaczy: niy ma w papiyrach. Czysto.

-        Adam.

-        Co?

-        Nie wiem, czy pytać?

-        Wal.

-        Za co ci walneli karną?

-        He..he...Kurwa.– Zachchotał wyraźnie rozbawiony kanonier.– A ty co? Książke piszesz?

-        Jak nie chcesz, to nie gadaj. Pytałem tylko.

-        Żadno tajemnica.... To, że miałem starszego kaprala i dowódce plutonu to wisz?

-        Tyy?

-        Nooo! Takich jak ty, pigularzy. Radek Muszyn to mój chłopok. Zreszto: Jonderski to tyż mój elew. Najlepsi. Oba.

-        No, ale jeden to piguła, a drugi kapral. Co nie?

-        Po szkółce dostałem srebrno wzorke i drużyne w drugim plutonie. Trafiły mi sie Hanysy. Tam za elewa był Grześ Jonderski, no a potem, po roku, dali mi, za wyniki, trzeciego peta i pluton łapiduchów. Wtedy na elewa przyszed Radek z Pyrlandii. Jajo poszed na występy gościnne do Dziwnowa, na instruktora, ale jak mi piguły odebrali, to go ściągnyli na moje miejsce.

-        Z Pyrlandii?

-        Nie z Dziwnowa. Znaczy: Jonderskiego ... No Muszyn – to Pyra, abo z Pyrlandii, to Bamber, Obszarnik spod Środy Wielkopolski z poznańskigo. Zootechnik. Spec od bydła. Kapujesz?

-        No. ... A w końcu, ...to za co ci..?

-        Jebłem temu.. generałowi od szmat.

-        Pobiłeś majora?

-        Eee tam! Zara: pobiłeś. Dostoł w pysk, otwarto, i siad na dupie. Tyko mu warga pękła i krwawił. Nachlany był i chciał moje piguły, na siłe, śmierdzącym salcesonem karmić. Skurwiel!

-        A przecież on wojskiem nie rządzi, tylko szmatami?

-        Wyżebroł u kwatermistrza pomoc do przeprowadzki i dali mu na niedziele.. oczywiście pigularzy. Piguły były świyżo po przysiędze. Mój Marek, ten co przed Radkiem mioł dowódcę drużyny, był na przepustce i wyszło mi: samymu z młodymi jechać. Ten stary dziod, mioł załatwiony wóz i pomoc na dwie, góra trzy godziny, ale skurwiel se wykombinowoł: tych przeprowadzek ze trzy i zeszło do obiadku. Chłopoki bez żarcia. Jo za swoje skołowołem se coś, ale tyko dlo siebie, bo major mioł im som żarcie załatwić. No i przyjechoł jakiś gnojek, z paroma bochynkami czerstwygo chleba i czarnym salcesonym. Chłopaki kazali mu spierdalać i zabrać to ścierwo. Zabroł i poszed. Major przylecioł z ryjem, że mu wojsko buntuje, a on sie tu "stara". Wyciągnył te żarcie z torby i jednemu pod nos podsuwo, że mo żreć. Młody, że niy. To ten rozdar ryja, że na froncie to lebiode żarli, jak trzy dni prowiantu nie było, a takie luksusy to sie nikomu nie śniły i dawaj: do młodego z łapami. Rozdarłym na niego jape i najpiyrw zdurnioł. Zara potem chcioł mie, osobiście, do pułku prowadzić i ruszył z łapami. No to dostoł w pysk, aż siod na dupie. Wstoł i poszed.

Za pół godziny przywiyźli ekstra uobiod w termosach ...i talyrze, i kubeczki. Normalnie: Cacy!

-        To za to ci pigularzy zabrali?

-        Skąd.

-        No to za co?

-        Pomału! – Tu Borucki popił wina i podał mi flachę do łapy.– No wisz, jak przywieźli żarcie, to już wiedziołem, że poszed do starygo sie wyskamlyć, i że gówno zdziałoł. Był nachlany i stary go z gabinetu ścignoł.... No pij, bo się kończy!

Łyknąłem sobie i oddałem mu wino.  

-        Było jasne, że gówno załatwi, bo po pirsze: Czymu wóz nie wróciył na czas, po drugie, czemu młode nie dostały drugigo śniadania, ani uobiadu i po trzecie: wojsko żre, co armia daje, a nie wolno go karmić prywatnie. Absolutnie zakazane.

-        A co my robimy?

-        My se robimy jaja z biedy! Co nie?

-        Noo.

-        Ale wisz. Bo jakby mu stary poszed na ręke, to by nie przywiyźli żarcia. Wtedy by mie patrol zabroł, abo nawet kanary i do prokuratury, za pobicie i obraze...

-        Ale..Przywieźli żarcie.

-        No. Od razu wiedziołem, że oficjalnie sprawy ni ma. Aha...Ten elew, co go Popradowski chcioł karmić, to twój Muszyn. Ale!...Pssst! Ty nic nie wisz! Co?

-        Nic nie wiem!

-        No to suchej! Po robocie, wracomy do pułku i jes pare dni spokój, ale Władek Kudryk słyszoł we szmaciarni, jak sie majo do mie dobrać. Zara mi powiedzioł, ale myślołem, że źle słyszoł, no i że mi mogo skoczyć. A tu niyspodzianka! Za dwa dni Grubas robi pilota na moi kafarówie, no na tyj, co sprzontosz, i co w moim płaszczu odkrywo?

-        No co?

-        W moi wyjściówce, w renkawie.. normalnie... pół litra "Wyborowyj".

-        Przecież podobno wcale nie piłeś?

-        Żadne: "podobno", tyko wcale... nie... piłem.

-        To twoje było?

-        Skond! Podrzuciył taki jedyn, a potym jeszcze nadawoł, że, jak młody sprzątoł kafarówe, to mu zakazołem sie do moi wyjściówki zbliżać.

-        Co to.. za jeden?

-        Gumowe ucho Sobunia. Partyjny i budulec. Tera dostoł drużyne na drugi kompanii. Tam, to uon już nawet niy mo z kim godać. Wszyscy uo nim dobrze wiedzo i sypio sie mu problymy, jak plagi egipske. No i ucho sie Grubymu urwało. To tera se wyszukoł nowe: takigo rudzielca uod kierowców i Patryke no i jeszcze dwó.

-        No to, co ci za to zrobili?

-        Uodebrali pluton i srebrno wzorke.

-        No to jeszcze miałeś swoje na pagonach?

-        Ale niedugo.

Adaś dopił wino i odłożył flachę, obok poprzedniej pod płot i zamyślił się.  

Deszcz nie ustawał. Dołożyłem do piecyka i z nudów wyjąłem szczotkę do butów. Buty dobrze przeschły, więc czyszczenie ich miało sens. Zajęło mi to sporą chwilę. Mój rozmówca zdawał się być nieco znużony winem. Sądziłem że drzemie. Nie przeszkadzałem mu. Odezwał się po dłuższej chwili:

-        No, bo wtedy, to źle zrobiyłem. Trza było samemu zabrać młodych, po tych dwóch godzinach do pułku, a jakby sie nie dało, to zara telefonicznie meldować jak jes. Może nawet zakablować na pijaka do dywizji. Troche by szumu było, ale by sie bali mnie tknąć.

-        I zrobiliby mu coś za to?

-        Już tak było, że wzioł wóz i paru młodych Niby, że to po zaopatrzenie na miasto, a wtedy to mioł jeszcze kwatermistrza pułku, normalnie figura, drugi po starym, nietykalny. Pojechoł do Gdańska, po meble, dla córki. Jak zawsze: bez kwitów, pełno lewizna. Kozoł kierowcy zalać do pełna i jechać. Kierowca nie znoł miasta i jakiemuś trolejbusowi w Gdyni drogę zajechoł. No to młodych potukło, bo ich meble na pace przygniotły, a kierowca krwawił rozbitym łbym. Zawieźli ich do szpitala w Oliwie, a patrol z Oksywia zabroł sie za majora. Temu bucowi nic nie było. Za to, nie udało mu sie wykrencić, bo: bez papirów, prywatne graty na wozie i kierowca prosto po szkółce. Do tego wypadek i dupa blada. Nawet mu kamraci frontowi nie pomogli. Poszło prosto do prokuratury w Marynarce Wojennej, a tam sie wcale z nim nie srali. Majorem sie zostoł, ale dostoł te szmaty pod komende. Kapujesz?

-        No!... To on też: Stary podpadziocha. Co?

-        I to jaki! Wtedy... trza go było dobić. Jeszczem nie był taki wyżarty.

-        Co?

-        No, jak to ładnie ująć? Znaczy: Doświadczony.

-        Pewnie jakby to było teraz, to byś mu dowalił?

-        Musowo! Nie wolno sie, ani minuty, ociągać. Aha ! Na co mosz jeszcze uważać: Na to, co podpisujysz, żeby cie nie wrobili. Na ostro amunicje trza uważać, bo kradno. Nojbardzi kradno pasy a potem naboje. Najardzi uważej na warcie, bo za to jes przesrane, tak jak za giwere, jak wetnie, a do szwejów nie celuj, jak ni ma konieczności. No i nie wolno sie czuć pewny, taa.. jaa jo, wtedy. Jakbym uwierzół Kudrykowi, to jeszcze bym tego kabla wykończół i ni miołby nawet szansy, podłożyć mi wóde w płaszcz.

-        To znaczy, że jak Jajco jest dowódcą plutonu, to mu Sobuń może skoczyć– mówiłeś?

-        Jak jo wiym i Grzesiu wiy, to już majo na nigo haka. Tera to go prędzy cykor zeżre..

-        No gadajże ...po ludzku!

-        Nie odważy sie. Jajo wiy, że Sobuń nie wyrobio fizycznie, bo sie rozpas jak wieprz. Już mu dwa sprawdziany z wuefu podrobili. Jajo widzioł te lewe kwitki. Tyko dowódca pieyrwszy jeszcze nie wiy, bo by go downo wywalił. Do tego piguły, z izby, załatwiali mu insuline, że niby dlo matki, ale jego matka w Pile mieszko i chudo, jak patyk. U niyj, nie ma dzie igły wbijać. Jakby mioła cukrzyce, to by zara było widać. Torta jadła.

-        Znasz nawet jego matkę?

-        Była tu, na ślubie synusia, niecały rok tymu.

-        Na tym, z córką tego... majora?

-        No.

-        A ty to co? U niego za dróżbę byłeś, czy co?

-        Chyba cie pojebało! Piguły były, altanke weselno postawić, a potem rozebrać. Taki jeden, co go Znachór przezywali, porzondny gość, pielyngniarz z cywila, widzioł jo wtedy. Marek zaroz mi przekozoł.

-        Jaki Marek?

-        Mój Marek, piguła, dowódco drużyny u mie był, a potym u Jajca.

-        A gdzie oni...?

-        Marek? W cywilu. Tero na jesień wyszed, a Znachór, po szkółce, dostoł przydział – chyba do Wrzeszcza.

-        To co? Myślisz, że Gruby to cukrzyk?

-        Pewnie. Pasuje, że taki spasiony? Niy?

-        Taki się pewnie do wojska wcale nie nadaje? Jak myślisz?... To się nie wyda?

-        Lekarz już pewno wiy. A, że sie wydo, to pewne. Tyko kiedy?

-        To te haki?

-        Władek Kudryk mo więcy, całkiym sporo kwitów, ale mi to wisi. Za ciynko mu zostało.

Nastało milczenie, dołożyłem drewienek. Przydrzemaliśmy nieco. Przebudził mnie Adam. Chciał papierosa. Spojrzałem na jego zegarek: Minęła czternasta. Mamy jeszcze ze cztery godziny do powrotu. Jak ustalił Borucki, posiedzimy tu sobie spokojnie i pogadamy. Trunek wyraźnie rozwiązał mu język, mnie, tę trochę jabcoka, jeszcze nie zaszkodziło, a do koszar, nie tęskniłem.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.