Grand Canyon mógłby mi być
wspaniałym pióropuszem Indian
z twarzą twarzami kamiennych wodzów;
ale nie był też zorzą w środku dnia
i chociaż się kłębi paruje
najbliższą mgławicą nie będzie
mógłby – ale samym sobą nie był
drgnął gdy drążyłem siebie
blisko wyczerpania wstrząsu jak Jej szczęście smutne
oddalone
A jakim by mógł być łożem
w noc poślubną ze wszystkimi odcieniami
rozkoszy kształtami: dzikie urwiska
pod zrzuconą poświatą księżyca
nie do przewidzenia kąt
uwolnionego snu odbicia
rozgałęzienia grani igły piargi
z popiołu osuwiska
O krok – różne dale inne światy
lecz prowadzi przez nie pozór opuszczenia swojej strony;
i właśnie Wierności
jesteś najmniej ponętna
jednak się nie przebierasz;
nagością twoją
do nieba lśni w Kanionie
Colorado.