Ten telefon... W samą porę! Energia bijąca z głosu Irenki, zawsze potrafiła zachęcać do działania; PANIĄ EGUCKĄ też odnalazła była w takiej chwili... hm... z tym poremontowym bałaganem w tle, kiedy PANI EGUCKIEJ już nawet śniadać się odechciewało... EUROKUCHNIA? SALON? Niee… to żart jakowyś! Zatem migdałami kieszenie sukienki wypełniała – je chrupała, wodą mineralną, wystawioną na mezanin popijała.
Tak. Dzwoniła Irenka; nieco ekscentryczna, ale zarazem aż do bólu uporządkowana. Niezwykły KUSTOSZ – SAMOZWANIEC, mieszkanie swego zmarłego męża Stanisława (nie tylko znakomitego karykaturzystę, ale wszechstronnie utalentowanego artysty – plastyka) zamieniła w MUZEUM jego imienia; nawet na frontonie zabytkowej kamieniczki na poznańskiej Starówce przy ulicy Wodnej TABLICA PAMIĄTKOWA z jej inicjatywy zawisła była:
STANISŁAW MROWIŃSKI (1928 – 1997)
było na niej wypisane.
Tworzenie tego muzealnego zakątka, też poprzedzało wielkie porządkowanie; jakże odmienne od porządków PIEKLICY! Bo gdy ta ostatnia uładzała swą przestrzeń… – no taka SZTUKA DLA SZTUKI, to MUZA Mrowińskiego, poprzez takie działania pielęgnowała wspomnienia.
W swych chroniących działa tego artysty poczynaniach, szacunkiem dla twórcy kultury owładnięta, OSÓBKOWATA OSOBISTOŚĆ Irenka, co to organizowała tematyczne wystawy tego twórcy, nieustannie inspirowanego pięknem świata przyrody; ukazując się na wernisażach w tak zdumiewająco eklektycznych, wiekowymi stylami mody inspirowanymi TOALETAMI (przez siebie zaprojektowanymi i uszytymi), że nawet CZERWONE DYWANY, po których GWIAZDY EKRANU kroczyły w swych rozpasanych, nawet i wyuzdanych strojach, nie mogły konkurować z fantazyjnymi kreacjami Irenki.
Przez jej dom – MUZEUM przewijali się też ludzie pióra; niedawno Irenka – też telefonicznie – uwiadamiała PANIĄ EGUCKĄ entuzjastycznie, że malowane onegdaj przez STASZKA – tak go zwała – zwierzątka ze STAREGO ZOO w Poznaniu, użyczyła była Stefanowi Aniołowi i Janowi Śmiełowskiemu, by mogli tymi unikalnymi malunkami zilustrować swoje oryginalne dzieło – „STARE ZOO w Poznaniu” – bo tak się ta księga zwała, przez Towarzystwo Miłośników Poznania wydawana.
PANI EGUCKA, podobnie jak Irenka i jej pierwszy mąż Benon Rychły, chemią się parała, toteż systematyczności, ładu, cierpliwości się na tych studiach nauczyła była. Znakomity profesor chemii nieorganicznej (Uniwersytet Poznański jeszcze wtedy) Alfons KRAUZE – pedant, czyścioch – zawsze na wykładach pouczał: – Proszę państwa! Na siedem cech chemika – pięć pierwszych to CIERPLIWOŚĆ, potem dociekliwość, a na koniec talent.
Więc teraz ta cierpliwość – bo to porządkowanie – była jej pisana... Irenka – PROSZĘ! Swoje MUZEUM miała, no to PANI EGUCKA też – jak nie MUZEUM, to SALON pisany DUCHEM WIELKICH PRZODKÓW– ich DUCHEM ogarnięty, będzie kultywowała, aby sobie ten PLANKTON DEMOKRATYCZNY, ale i LITERACKI też, wystawił, że onegdaj POLSKA SZLACHTĄ STAŁA!!! MONARCHIĘ – MONARCHÓW wielkich miała!!! Zaraz też wspomniała, jak w pałacu panów von HOFF, tym w 1945 roku przerobionym na polską szkołę przez rodzinę PANI EGUCKIEJ – na szkolnej akademii recytowała:
... a GÓRA tam stoi
co WAWEL się zowie
i dźwiga pamiątki
po dawnym Krakowie…
Tam w lochach podziemnych
Wśród grobów tych ciemnych
Śpią KRÓLE – W KORONACH NA GŁOWACH.
Kto napisał te słowa? Dziś PANI EGUCKA nie pomniała; taak… ELENA FERRANTE – ta największa pisarka współczesnej EUROPY miała rację – taka anonimowa, jak twórcy średniowiecznych katedr – nie twórca ważny, ale jego wielkie DZIEŁO, które potrafi przetrwać, żyjąc własnym życiem w sercu PANI EGUCKIEJ też.
Jaka szkoda, że KRÓLOWIE ŚPIĄ – niechby się obudzili – niechby z RADĄ PIĘCIU MĘDRCÓW tym pięknym krajem – POLSKĄ – znowu rządzili; ale i EUROPĄ w swej wielkości współzarządzali też. Jak równy z równym.
Tymczasem PANI EGUCKA w Legnicy nad grobem OSTATNIEGO Z PIASTÓW onegdaj stała, nawet zapłakała, kiedy ona ŻMUDZKA SZLACHCIANKA, w prostej linii od księżnej Twerskiej Jupiany taki wiersz składać tam musiała!
W MAUZOLEUM LEGNICY
Ostatni z PIASTÓW
spoczywa
straszny kirem
miast szablą
Jerzy – Wilhelm
lat piętnaście
książę legnicko-brzeski
uszedł
za swym rodzicem.
– Gdzież jest NADZIEJA? –
Żałobna rozmowa cieni
trwa w ciszy ostatecznej.
Wkraczam w nią
słowami
– NIE RZUCIM…
Zatem rozmowa z Irenką na pewno zachęci PANIĄ EGUCKĄ by to mieszkanie, przypominające STAJNIĘ AUGIASZA? gorzej: przez ANARCHIĘ PLANKTONU DEMOKRATYCZNEGO, bezmyślnie miotającego się od ściany do ściany, opanowane – uporządkowała, jakąś PATOLOGIĄ się nie legitymowała.
Ten bałagan poczynał z nią po chamsku, a od DZIADKA ICZA zawsze słyszała znamienne porzekadła: a to, że CHAMA jak nie przydepniesz, to cię zawsze ugryzie; a to, że jak CHAMA w poniedziałek w pysk nie trzaśniesz, to cały tydzień będzie chodził pijany…
A któż tym CHAMEM – jak zawał, tak zwał – REPTILIANIE – REPTOIDY, które buszując w jej mieszkaniu, wzbraniają, by PANI EGUCKA nareszcie wydobyła się z labiryntu przepełnionego stosami pozrzucanych ze ścian obrazów; ksiąg walających się po wszystkich kątach i parapetach okiennych (zupełnie jak w 1945 roku w pałacu panów von HOFF), poroztwieranych w przypadkowych? wręcz nieoczekiwanych! miejscach...
No, no, NIEOCZEKIWANYCH? to dlaczego to opasłe tomisko, ta księga autorstwa Stefana Józefa PASTUSZKA – „Życie kulturalne w polskich siłach zbrojnych na zachodzie w czasie II wojny światowej” rozwarta w miejscu, gdzie działalność ICZÓW herbu MOGIŁA a nawet TRZY ukazywana… ooo... jakowaś PANI EGUCKIEJ cioteczna babka – OTTELIA ICZ – oczywista, że herbu MOGIŁA, oczywista, ze ARTYSTKA jak wszyscy ICZE – wbrew – na przekór wojennym czasom okrutnym na scenach teatralnych... taak, w ZEMŚCIE FREDRY jakowąś postać dla walczących żołnierzy kreowała była; nawet jedna z kart owej księgi informowała PANIĄ EGUCKĄ słowami wiersza Władysława Broniewskiego, PO CO ŻYJEMY!
Życie jest diabla warte
poza Szopenem, Mozartem,
poza Słowackim i Mickiewiczem
jest w ogóle niczem
Życie jest diabla warte
jeżeli nie jest uparte…
zakończyła odczytywanie strof tego wiersza PANI EGUCKA... – taak, ten bałagan, a więc te REPTOIDY teraz tylko jej UPÓR zmoże... A tu? Następna też w osobliwym miejscu rozwarta księga… jakiś Amerykanin W. Bruce LINCOLN – MIKOŁAJ I... phi! ale opasła monografia; też o ICZU, też MIKOŁAJ! Jak krótko żył – urodził się był w 1813 roku (!)... ach, ta TRZYNASTKA nieszczęsna, ICZOM rodzaju męskiego towarzysząca – w sto lat później przecież, bo w 1913 roku urodził się przecież ojciec PANI EGUCKIEJ; obaj – tak, ta MOGIŁA – żyli krótko: Mikołaj ICZ zmarł był w 1840 roku, (car Mikołaj I chyba coś koło tej śmierci majstrował!), zaś Antoni ICZ – ojciec PANI EGUCKIEJ zamęczony przez hitlerowców w 1940 roku... – rozmyślała PANI EGUCKA poruszona tą dziwną zbieżnością dat i losów...
Zaraz też, klęcząc na tej salonowej posadzce, zajęła się była lekturą o tym Mikołaju ICZU działającym wśród arystokratycznej młodzieży moskiewskiej za panowania cara Mikołaja I.
Cóż za osobistość intelektualna: w ciągu swego krótkiego żywota – pisał LINCOLN – żył tylko 27 lat, stał się legendarną postacią w kręgach kształtującej się inteligencji rosyjskiej. Do Moskwy przybył jako siedemnastoletni młodzieniec w 1830 roku, by studiować muzykę u niemieckiego kompozytora F. Gebela. Został świetnym pianistą, niezłym poetą i często publikował swe utwory w czasopismach literackich, lecz z największą pasją poświęcał się filozofii i historii.
Błyskotliwość i intelektualne osiągnięcia przyciągały do niego wiele pokrewnych dusz... – czytała – wczytywała się PANI EGUCKA.
A tu co?! Jejku! W latach trzydziestych kółko ICZA odegrało największą rolę w rozwoju intelektualnym przyszłych słowianofilów i okcydentalistów... i jeszcze!!! Ach, jak ona tego swego protoplastę za ten jego i jego KÓŁKA światopogląd podziwiała – podziwiać musiała, bo kamieniem węgielnym tego światopoglądu była estetyka SCHELLINGA. Tak jak PANIĄ EGUCKĄ! Tak samo! Tego Mikołaja ICZA nie interesowała RZECZYWISTOŚĆ... Obca! Przygnębiająca! lecz abstrakcyjny świat – IDEALNY!!! TAK! – ekscytowała się teraz PANI EGUCKA – problemy PIĘKNA, SPRAWIEDLIWOŚCI i PRAWDY zawisły w PRÓŻNI na tym RZECZYWISTYM ŚWIECIE!!! Ależ tak! PANI EGUCKA, tak jak jej przodek Mikołaj ICZ, też zawsze pragnęła ucieczki od świata nazbyt oczywistego, nazbyt realnego, tylko, że ona – w odróżnieniu od arystokratycznego oglądu życia przez Mikołaja ICZA, żyła w świecie demokratycznym, a ten domagał się od niej zaniechania ucieczki od rzeczywistości, kwestionował jej romantyczny idealizm – westchnęła boleśnie PANI EGUCKA; taka GARGAMELICA, pożerająca łapczywie swoją codzienność, w swych PŁASZCZAKOWATYCH balerinkach, w swym PŁASZCZAKOWATYM OGLĄDZIE ŚWIATA zza szyb swego VOLVO, nawet ją WARIATKĄ nazywała – wytworność głosu PANI EGUCKIEJ ją raziła, twierdziła w swej nieokrzesaności literackiej, że PANI EGUCKA nie MODULUJE głosu a… CHA… CHA… CHA… MODELUJE!!! – westchnęła PANI EGUCKA boleśnie, bo znów zza drzwi wysłyszała:
– Wytrzymać już nie można, jak ONA ten swój głos MODELUJE – się staluje – wykrzykiwała na głos na klatce schodowej do GARGAMELA – GARGAMELICA.
Cóż – PANI EGUCKA zawsze dobrą dykcję mając, piękną polszczyzną z domu wyniesioną – się posługiwała, ale żeby zaraz, w tym świecie, gdzie na ulicy się co drugi wyraz KURNĄ przypieczętowuje, jej NORMALNA POLSZCZYZNA ją do domu wariatów kwalifikowała? No, cóż! Wariatów u nas MNOGA, tylko, że jeszcze wszyscy nie zdiagnozowani.
Zerwawszy się z podłogi, wzruszyła ramionami i do Irenki, w tę komórkę zawołała radośnie:
– Już jestem... z podłogi.... z bałaganu się wygrzebałam – cieszyła się... bo radosna IRENKA... ale naraz! już nie ten – właśnie! – radosny – głos Irenki wysłyszała; raczej stłumiony – czymś przytłoczony; zgnębiony.
– Pamiętasz PANI EGUCKA tego KIELCZASTEGO... tego KILERA z kółka przyjaciół Rysia Daneckiego?
– Tego w BIAŁYM SWETRZE? Oczywiście! Ma moje książki... Danecki je… hm... dla niego podkradał – parsknęła śmiechem PANI EGUCKA. – Miał dla mnie coś namalować, ale chyba zapomniał... szkoda, jego surrealizm bardzo mi się podoba – szkoda – ubolewała; starała się przecież o tej niespełnionej obietnicy zapomnieć, a tu znów – dzięki Irence – sobie przypomniała.
– Jego realizm ci się PODOBAŁ – podkreśliła słowo PODOBAŁ suchym głosem Irenka i jakby coś przełykała – chyba nie łzy? – zaniepokoiła się PANI EGUCKA.
– Już nic dla ciebie nie namaluje... już go nie ma... ten huragan KSAWERY go porwał... zły los mu zgotował... w DEPRESJĘ wpędziwszy, życie mu wydarł...
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, przerwana rozmowa jeszcze niebywale okrutną wiadomość przez chwilę w eterze przechowywała, zanim w świadomości PANI EGUCKIEJ postała... PANI EGUCKA ponownie zaszeptała:
– HA… LO..., ale już nikt nie odpowiadał. Może ta telefoniczna wiadomość jej się tylko przyśniła, ale choć niedowierzała jej, po policzkach bezwiednie popłynęły łzy...
Jakie wzniosłe DUCHY zabiera ktoś do WIECZNOŚCI, zawsze za szybko z tego padołu uciekają – DLACZEGO? Wszyscy, wszyscy herbem MOGIŁA naznaczeni? Może by i nadal płakała – ich opłakiwała, gdyby naraz – tak, wielka jest moc prorocza poezji – strofy swego ulubionego wiersza, w ulubionej, bo romantycznej książce wyczytane – zawarte – TAJEMNICE ZAMKU UDOLPHO ANN RADCLIFFE – przywołała była:
Nad losem swoim niech boleją
których nadzieja pełza w ziemskim prochu
wzniosły duch może patrzeć poza grób
z nadzieją, nie będzie dbał o życie...
Ten malarz, grafik… duchem swym wzniosłym MOŻE patrzeć poza grób z nadzieją? – zastanawiała się PANI EGUCKA, bo natrafiła naraz na kolejną TAJEMNICĘ ISTNIENIA, której jeszcze nikt nie odkrył...
– DALI, DALI, do roboty PANI EGUCKA – naraz Stasia od św. ZYTY ją napomniała – boś nie PAN BÓG, abyś do przodu widziała – jak nie wiesz co masz robić z tym rozmyślaniem, to przyszyj guzik… tfu! Posprzątaj nareszcie.
Szóstego dnia – nocą – PANI EGUGKA ukończyła nareszcie porządki – wszystko tchnęło świeżością, przedmioty posłusznie poukładane w szafach, po swych niewiarygodnych wprost orgiastkach wyczynianych na posadzce salonu odpoczywały, książki grzecznie wyprostowane grzbiecikami w szafach bibliotecznych ładnie się prezentowały, a obrazy? i te, polską manierą, malowane przez KALISZANA portrety trumienne SZLACHECKICH herbu KOTWICZ, i te ICZÓW herbowych na odnowionych ścianach się dostojnie ukazywały; od sufitu do podłogi porozwieszane przez pana Tomka tak zręcznie, jakby się antymaterią w tym wbijaniu gwoździ posługiwał – jeden ruch ręki i szlus! Jak mawiała Stasia od św. ZYTY – ale i cała reszta ulubionych zbiorów pana Szlacheckiego i PANI EGUCKIEJ, bo malarzy kochali – podziwiając ich kunszt.
Była pełnia lata – słońce operowało, a Grzegorzewski zawsze upominał, by jego obrazy strzec przed nasłonecznieniem, a tu? EUROKUCHNIA bez zasłon w oknach – zatroskała się PANI EGUCKA i natychmiast – bo ten szacunek dla dzieł sztuki – powędrowała w poszukiwaniu pracowni firan.
Ten upał, więc idąc skręciła w boczną ulicę z nasłonecznionej arterii Dąbrowskiego w pachnącą lipowym kwieciem i zacienioną ulicę Mickiewicza... lipy, secesyjne domy – pałace, wszystko tchnęło spokojem i nawet nieco przypominało klimaty dzieciństwa PANI EGUCKIEJ – pałac panów von HOFF otoczony parkiem, gdzie też te lipy...
Przeszła prawie całą lipową aleję, gdy naraz – taki, niski parter… z chodnika prowadziły schodki do jakiejś pracowni? TAK! Pracowni firan! Zeszła po tych schodkach i w mrocznej dosyć przestrzeni tego krawieckiego wnętrza się znalazłszy – się rozglądała. Wnętrze zarzucone było belami materii, resztkami tkanin, fatałachami. Dopiero po chwili z jakiegoś zakamarka wyszła młoda osoba, powitała PANIĄ EGUCKĄ uśmiechem, a wysłuchawszy jej życzeń... te zasłony... rozłożywszy ręce, ubolewała, że ten środek lata… że sezon wakacyjny... ciekawych tkanin już zbrakło, najlepiej przyjść na jesieni.
PANI EGUCKA jednakże nie odpuszczała – postanowiła się porozglądać sama i tak uczyniła. Całe szczęście, bo pod stosami tkanin – takich chyba resztek, skrywała się piękna tafta koloru czerwonego wina, idealna – bo w kolorze jej mahoniowych mebli, teraz kuchni też.
Sprzedająca również się ucieszyła była wyjaśniając, że to RESZTKA, ale że od dawna się tu pałętała, bardzo chętnie ją PANI EGUCKIEJ sprezentuje, a weźmie tylko za uszycie. Teraz od razu wymierzała tkaninę, bo PANI EGUCKA podała jej karteluszek z zapisanymi wymiarami okien, toteż można było jeszcze trochę wśród tych pięknych tkanin się porozglądać.
Naraz, gdy PANI EGUCKA odgarnęła zwisającą storę, ujrzała oparte o ścianę dwa obrazy, ale tylko ten większy przykuł jej uwagę! Ależ!!! To była PANI EGUCKA, a raczej jej surrealistyczny portret! Postura tej damy prezentowała się wcale okazale – roztańczona postać w zwiewnej szacie skrywającej – niczym peleryna, również obie ręce; jedynie z jednej strony spopod szaty wyłaniała się karykaturalnie pajęcza dłoń, o nieprawdopodobnie długich palcach – zupełnie takich, jakie miała PANI EGUCKA! Zaś dołem wyłaniały się szczupłe nogi, obleczone w czarne pończochy i teraz znowu – cecha charakterystyczna PANI EGUCKIEJ – nieprawdopodobnie długie stopy, wąskie, w czarnych eleganckich bucikach; tak, to były stopy PANI EGUCKIEJ – wszystkie damy z rodu ICZÓW takie miewały.
Górą – odsłonięte piękne ramiona, wypisz wymaluj – tak, WYMALUJ – PANI EGUCKIEJ, przechodzące w długą, wręcz łabędzią szyję. Z twarzy jedynie pięknie wykrojone usta PANI EGUCKIEJ się wyłaniały, zaś włosy upięte w kok odsłaniały myślące szerokie czoło... – choć to surrealizm był, nikt, kto by kiedykolwiek znał PANIĄ EGUCKĄ nie mógłby zaprzeczyć, że to nie jej portret.
PANI EGUCKA tylko na chwilę wstrzymała oddech, a potem wręcz doskoczyła do dziewczyny i złożywszy błagalnie dłonie, wyrzucała z siebie śpiesznie słowa, tak jakby ktoś za chwilę chciał ten obraz zabrać:
– Proszę pani! To jest PANI EGUCKA! Bohaterka moich wszystkich opowieści CHIŃSKIEGO MANDARYNA,… o... o... proszę, mam tutaj w torbie jedną z moich ostatnich książek... tak, tak ten polsko-angielski SPAZM – proszę zabrać, przeczytać – wykrzykiwała jak w transie, ale błagam! Cena nieważna! Proszę mi ten obraz sprzedać... zresztą: on się tutaj i tak wala – skrywa, oparty o ścianę... gdy u mnie zawiśnie naprzeciw mego biurka... może też i o nim opowieść napiszę – PANI EGUCKA nadal, z całych sił, swe dłuuugie palce – arystokratyczne jak mawiał o nich dziadek ICZ herbu MOGIŁA a nawet TRZY zacisnęła – aż zbielały do cna, choć PANI EGUCKA zawsze białe rączki miała.