Błąd etyczny, jak go nazywam, jest grzechem zaniechania myślenia. Pisarz nie posiada żadnego narzędzia poza myśleniem. Cała reszta imponderabiliów jest z myśleniem stowarzyszona. Talent pozwala mu przekładać myślenie na sensowne i piękne zdania, a z nich tworzyć pewne części i wreszcie całość, czyli dzieło. Ale też w literaturze o dzieło właśnie chodzi. Zaniedbać atoli treść etyczną, zapomnieć o wartościach, połamać szczeble aksjologicznej drabiny, jest nie do pomyślenia, gdy owiewa nasze twarze wiatr imperatywu moralnego Kanta.
Mądry czytelnik czyta i widzi błędne założenia literackiej rzeczywistości. Dostrzega pisarski błąd wycofania, skurczenia ramion i ucieczkę w ciszę zakłamania. Rozpościera się ona przed nim jak przełom prawdy o życiu. Nie znaczy to, że jak w baśni winno zwyciężać dobro. Ono i tak zawsze tryumfuje. Jean Genet wypowiedział się nader subtelnie o tej granicy.
Nie wolno milczeć, bo milczenie jest obłudnym świadczeniem o sprawiedliwości, podobnym do ucieczki z miejsca zbrodni. Pisarz ręczy za narratora, skoro ten, utożsamiając się z geniuszem miejsca, wypowiada się o kondycji człowieka. Chwilowe ukrycie w zakamarkach twórczej łodzi ducha dzieła, który jest tożsamościowym połączeniem narratora i geniusza miejsca1, krótko mówiąc, zafałszowanie przekazu, czyli kumoterski ukłon czy inna nieartystyczna poddańczość, niszczy wartość, łamie wręgi aksjologii. Tchórzostwo i małość nie mają przystępu do dzieła. Dlatego tak istotny jest humanistyczny wymiar tekstu. Inaczej dzieło zatraca piękno. Prawda o człowieku oraz jego indywidualnym i społecznym uwikłaniu nie zdoła skryć się w kubryku merkantylnej nadziei na nagrodę. Czytelnik natychmiast wyłowi stamtąd przestraszonego ducha dzieła. I czar literacki pryśnie.
Tymczasem nie wychyliliśmy się dość mocno z twórczej łodzi ku toni życia. Ta granica jest najszersza. Rozciąga się bowiem nie tylko w strefie buforowej zasiadania przy biurku i wstawania zza niego, lecz także w strefie pozornie neutralnej światopoglądu. Strefa buforowa jest wypełniona duchem dzieła, tworzeniem i przemianą myśli. Strefa neutralna zajmuje przestrzeń pomiędzy przepisem na rosół z kury a kwestią wolności słowa i zgromadzeń oraz wolności myśli i sumienia. Krótko mówiąc, jest to palestra zmagań o sens, wpływ i podległość wypowiedzi. W tym granicznym pasie mieści się również niezależność, jakby cień rzucany na zdanie. To ona stanowi rękojmię czystości i niebezpieczeństwo sprzeniewierzenia.
Wilk, symbolizujący nieograniczoną wolność, na pisarskim pograniczu kuleje. Jeśli utrzyma dzikość serca, stanie się podobny do Hipponaksa, Geneta czy Licińskiego. To wielkie i piękne. To secesja nie do przecenienia i dla większości nie do przejścia. Jeśli natomiast artysta zamiast indywidualizmu uzna za swoje serce bijący rytm polityki, wygra dukatami, a z kretesem przegra tradycją. Niebezpieczne to miejsca. Gdzie pieniądz styka się z teraźniejszością, potrafi przekupić pamięć przyszłości. To jedna z wielu smutnych ludzkich konstatacji. I zobaczymy, kto miał rację, czy ci od ideowych wysiłków, czy ci od indywidualnego istnienia. Ale to nie jedyna graniczna przepaść.
Pisarz w życiu nie błądzi. Wybiera drogi wolności wyboru. A co się stanie, jeśli zbłądzi, czego przykładem Hamsun czy Heidegger. Życiowy, nie książkowy, odpowiednik dasein zawiódł, nie odezwał się w porę; wcale się nie odezwał. Świat pochłonął moralną granicę pomiędzy ego i mundus. Grawitacja apanaży, wielkości i znaczenia, ziemski pył złoty, przesłoniła światło uczciwych wyborów. A jeśli to głupota w myśl użytego już wcześniej równania: głupota = rozchwianie (brak) władzy sądzenia, jeśli to głupota zatrzasnęła wrota przyzwoitości? Człowiek odpowiada za swoje czyny bez względu na własne słabości i niedostatki. Niewidomego, który jako kierowca spowodował wypadek samochodowy, nie tłumaczy jego ślepota.
Mały człowiek, a wielki pisarz – czy możliwa jest tak spolaryzowana koniunkcja? Nie. Albowiem w dziele takiego pisarza współistnieć musiałyby talent i obłuda albo talent i fałsz. Talent wprowadza logikę i konsekwencję niczym siatkę kartograficzną dzieła, pułapki dla wrażliwego umysłu. Obłuda lub fałsz umieszczają w tej gęstej sieci równoleżników i południków nowe zwodnicze lądy, nowe kręte rzeki i nowe kierunki świata. Pozór ściga się z pozorem. Bajeczne opisy rozkwitają ogrodami i śpiewem szczęśliwych flisaków pod niebem filozofii. W tych dziełach zaprzedanego talentu można jedynie łowić pojedyncze zdania i czytać wszechobecną legendę o upadku człowieka.
Część pogranicza zajmuje obszar ojczyźniany. „Bóg, Honor, Ojczyzna!”, po czym zbiegli do Rumunii. Pisarski stosunek do ojczyzny nie może być lepki od polityki. Krytyka (czytaj: dystans) jest podstawową postawą pisarza: fotel i biurko jak najdalej od tek ministrów, od awansów i synekur. Autor buduje swój świat; nie może więc czerpać ze współczesnej beczki Danaid przetakiem zręcznej polityki. Uczestnictwo literatury w polityce prowadzi do grafomaństwa, do serwilizmu, do antyhumanistycznego wszeteczeństwa. Niestety czasy służalców nigdy nie miną. Nigdy bowiem nie zabraknie lizusów. Nigdy nie zabraknie łasych na pochwały, nagrody i stanowiska, i to takich, którzy dla splendoru i pieniędzy poświęcą godność innych, godność własną i ojczyzny. Z pewnością nie można nazwać tej cechy charakteru ambicją. Tak postrzegany patriotyzm winien być smagany za dwulicowość, za zakłamanie, za interesowność, za sprzedajność, za partyjniactwo, za ideologizację życia i literatury.
Na trzeciej katarakcie wody wzbierają i zaczynają przyśpieszać. Spadają na łeb, na szyję. Wybory pisarskie następują szybko i nieodwracalnie. Zgodnie z zasadą konsekwencji i konwergencji. Po prostu muszą nastąpić, jak po alfie następuje beta. Współuczestniczy w nich poniekąd cały świat: żona, rodzina, sąsiad, burmistrz, starosta, gazeta, telewizja, Internet, dziennikarz i widok z okna. Pisarz już wie, o czym ma pisać. Szuka odpowiedniego dystansu i miary. Chce przepłynąć wyostrzone skały, by zyskać widoczne rany, stygmaty walki. Chce dokonać przełomu. Z Bogiem lub mimo Boga. W imię ludzkich przykazań Mojżesza. Chce pozostać wierny wartościom, które już od czasów Homera… od czasu jaskini, której echo powtórzyło pierwsze słowo-zdanie.
Pisanie to walka. Na zewnątrz i wewnątrz siebie. A odpuszczanie grzechów bliźniemu swemu? Gdzie biegnie górna granica tolerancji? Jaki nadmiar można tolerować? Wyznacza ją szyjna aorta świętego Jana, której nurt przerwały Herodiade i jej córka Salome. Tą granicą jest wyczuwany przez aksjologiczną koronografię rytm przyzwoitości i miary. Ustanie tej harmonijnej cyrkulacji owocuje zniszczeniem dobrego człowieka, takiego jak Colas Breugnon czy święty Jan. Dobro bywa lekceważone jako mniej inteligentne od sokoła zemsty, lisa podstępu czy tygrysa prostackiej siły. Prawdę o tolerancji i altruizmie lepiej niż definicja wyrażają życie i sztuka. Jeśli życie nie zwycięży, to sztuka pozostanie jego świadectwem; ars longa, vita brevis. Dlatego literatura nawiązuje do współczesności, nie tylko notując jej obyczajowe szczegóły, lecz przede wszystkim rozprawiając o wartościach. Być może współczesne dorzecze pisarskiej rzeki zbyt mocno wzbiera wodami teraźniejszości. Nie zapominajmy jednak o tym, że porywisty nurt literatury niesie też ze sobą wciąż rosnące wody przeszłości. Czytelników interesuje to, co jest i jak jest, żeby porównać obecne z minionym, by wejrzeć we wszystkie mechanizmy rzeczywistości, która niebezpiecznie spiętrza swoje wody. Zainteresowanie czasem teraźniejszym jest instynktownym odruchem każdego człowieka. Porównywanie, systematyka czasu wymaga większego doświadczenia i oczytania. Tolerancja jest współczesnością i działaniem, nawet jeśli się zwraca ku przeszłości. Łączy pisarskie wątki etyczne w życiowe granice.
Jeśli jednak literatura nie zdoła przepłynąć czwartej katarakty, nie zdoła jej przepłynąć żaden człowiek.
Trzecia katarakta: LITERATURA
„Wyrwij murom zęby krat” – cytat z Kaczmarskiego2 nawiązuje do czwartej katarakty, jeszcze pisarz ogląda się na poszarpane grzebienie porohów, jeszcze widzi spienione wody skalistych cieśni. Ale wie, że bycie człowiekiem, oddanie wartościom, nie jest tożsame z byciem pisarzem, które wydaje się szersze o osobliwą humanistyczną emanację. Ta emanacja jest siłą zdolną odnaleźć przełomy wśród progów kolejnej, trzeciej, katarakty. Jest nią sztuka pisania, czyli umiejętność konstruowania i wyjawiania obrazów myśli oraz czynienia ich powszechnie zrozumiałymi i pięknymi. I tylko tyle. Nie bez zastrzeżeń, rzecz jasna.
Tradycja literacka płynie wielką prarzeką zasilającą zatoki współczesności. Wszelka działalność literacka leży w dorzeczu tej prarzeki. Awangarda próbuje posuwać się w poprzek nurtu, nim ten zdoła porwać śmiałą łódź jak tyle innych przed nią. Nie istnieje postęp w literaturze. Istnieje rozszczepianie kolorów opowiadania o człowieku, poszukiwanie nowych odcieni, czyli rozszerzanie wachlarza barw. Estetyczna dyspersja ma nieograniczoną gamę barwnych plam, często zapomnianych lub zgoła nieznanych, co wyławia z pasją awangardowy umysł, a poddane pod jego rozwagę odcienie, nim okrzepną w tradycji, wydają się jaskrawo inne od kolorów stowarzyszonych. Sztuka pisania poddaje się rozszerzaniu wszechświata. Akceptuje nowe barwy. Pławi się w nich. Homer czy Mickiewicz pozostają atoli nie tylko literackim zabytkiem, lecz także obrazem wiecznego dziedzictwa, a tym samym pokrewieństwa kolorów. Barwy dzieł mistrzów są wyraziste. Nie trzeba konturu dla zarysowania kształtu, tak kontrastowo odcinają się od swojej progenitury.
Awangarda tropi przeszłość. Szuka kolorystycznej luki. Nie ustaje w wysiłkach, żeby rozszerzyć paletę barw piękna o swoją estetyczną obecność. Bywa rewolucyjna i buntownicza, awanturnicza i przemyślana, kontrastowa i odcieniowa, secesyjna i dekadencka. Pozostanie jednak zawsze literaturą, muzyką i obrazem słowa pisanego. Wielkości nie mierzy się ani awangardą, ani tradycją, a jedynie miarą niezwykłości indywidualnego pióra. Kto dokonuje przełomu, ten otrzymuje wieniec laurowy. Kto wręcza owe wieńce? Przyszłość, oswojone i osłuchane z nową leksyką i stylistyką futurum.
Awangarda rodzi to, co nadejdzie; trudno ocenić ją współcześnie. Tylko wyczulone i dobrze obeznane z literaturą ucho i oko wyłowią z nowej księgi nowe zdania, a ponadto ustawią dzieło w przyszłej hierarchii historyczno-literackiej. Wspólne dla awangardy i tradycji pozostaną wartości. O tyle łatwiej wiązać literaturę awangardową z potęgą przeszłości. Trudność wynika przede wszystkim z walki novum o oryginalność. Odpowiedź na pytanie, na ile dzieło jest odkrywcze, na ile manierystyczne, wymaga jednocześnie wzlotu ponad nurt szumiącej w pradolinie rzeki, jakby zerwania z własną inkarnacją, i immanentnego zanurzenia w novum. Niewielu potrafi tak dubeltowo bytować, stąd być może moc owej władzy sądzenia, która wypływa z bycia wewnątrz i zewnątrz zarazem.
Mangrowe lasy pisania pełne są nie tylko podwodnej penetracji, lecz także wynurzeń i wzlotów. Ponadto pokonywanie rzeki w poprzek nurtu wymaga sztuki pływania pod precyzyjnie wytyczonym kątem, wzdłuż linii pod prąd. Również śledzenie tej trasy i jej celu przez bystrą krytykę nie może zrezygnować z tej zawiłej żeglugi. Ryzykując upadek lub utonięcie, pisarz ucieka do przodu. Nikt prócz kilku śmiałków-towarzyszy nie rozumie jego awangardy. Nikt prócz kilku zaznajomionych z wodą tworzenia krytyków (woda wydaje się znakomitym miejscem dla aktu tworzenia, ponieważ dzieło powstaje ex nihilo, jak z fal morskich zrodziła się Afrodyta) nie zdoła pojąć nowości. Większość uzna ją za grafomańską secesję albo manieryzm, albo indywidualne dziwactwo, nic niewartą pisaninę wyrazów, które przez przypadek zbiegły się w gramatycznie sensowne zdania; logika współczesności je odrzuca. Pisarze, post mortem oczekujcie zrozumienia i chwały!
Literatura jest artystyczną fikcją. A literatura faktu? Każda dziedzina sztuki ma swoje rubieże, na których historyczne fakty stykają się i mieszają z poetyką opisu. Gdyby ktoś inny niż Kapuściński próbował w sposób chłodny i stricte faktograficzny przedstawić rewolucję Chomeiniego w Iranie, spotkałby się z ziewaniem odbiorców. Nuda, zakrzyknęliby czytelnicy. Piękno wymaga więc fikcji. Lecz nie należy wcale z tego wnioskować, że Kapuściński to sama fikcja. To rejon literackiego pogranicza. Literatura nie może gardzić życiem, czyli tym, co wokół się dzieje, czyli rzeczywistością. Można śmiało powiedzieć, że sztuka analizuje rzeczywistość, dokonując własnej syntezy. Nie sposób zapisać wszystkiego, a tym bardziej przeczytać. Stany rzeczy, fakty i relacje pomiędzy nimi wypełniają ciasno wciąż rozszerzający się kosmos. Grecka nazwa „kosmos”, jakby definiująca zamkniętą przestrzeń nauki, może być myląca, bo nikt na dobrą sprawę nie wie, czy wszechświat ma jakikolwiek porządek. Przeto jedynie literatura (inne gałęzi sztuki dopełniają tę metamorfozę) potrafi ująć świat w swoistą brachylogię zapisu. To owa swoistość emanuje pięknem. Niezwyczajny to zatem skrót.
Za młodu myślałem, że na końcu epistemologicznej drogi, u kresu ludzkiego poznania, znajduje się matematyczno-fizyczny wzór na rzeczywistość, na wszystko zatem, co wypełnia świat, łącznie z naszymi myślami, marzeniami i treścią poetyckich wyobrażeń. To niemożliwe. Taki wzór nie istnieje. „Bo za jedną siną dalą druga dal”, jak śpiewały przed laty Czerwone Gitary. Starsi ode mnie, mogli więc już to wiedzieć. Nie sposób znaleźć odbicie świata w słowach i liczbach. Poza matematyką indukcja nie jest metodą ścisłą, choć być może konieczną i dla postępu technicznego nieodzowną. Literatura ma dostęp do całej wiedzy: nauka i filozofia otwierają przed nią księgi, a ona czyta je dogłębnie między wierszami i notuje. Podobnie wygląda to, co przekazuje nienaukowa rzeczywistość, zwana potocznie życiem. To tu, między wiersze tego przekazu, najczęściej wdziera się i wpija literatura albo też stąd wzlatuje dla zdystansowania, czyli syntezy.
Stąd biorą się granice. Poznałem kiedyś strażnika więziennego (nie wiążę poruszanej kwestii z jego profesją), który zupełnie, w całej rozciągłości znaczenia tego przysłówka, czyli w stopniu całkowitym, nie rozumiał literatury. Po co to jest, dopytywał. To nic nie daje, stwierdzał. Z ludźmi tak konkretnie myślącymi trudno rozmawiać. Odpowiadałem przekornie (chyba złośliwie): literatura jest, ale nie dla wszystkich. Nie bez ironii przyznawał się ów strażnik do niepojmowania świata literatury. Wybuchał śmiechem, gdy toczyła się dyskusja na temat wartości literackiej „Procesu” Kaffki. W sprawach estetycznych rozstrzygają wybrańcy. Społecznie i urzędowo to bardzo trudne, właściwie niemożliwe do spełnienia. Co bowiem znaczy „wybrańcy”? Jak wskazać osobę niepozbawioną władzy sądzenia estetycznego, czyli zmysłu jakości, czyli smaku? Kurt Riezler na transcendentalnej ścieżce dowodził istnienia i funkcjonowania zmysłu jakości3.
Trzecia katarakta zarysowała swój orli profil. Rzeczywistość nie przystaje do sztuki, nie jest kongruentna, powiedzieliby miłośnicy geometrii. Nie pasuje do zdań jak trójkąt do trójkąta. To transgraniczna przepaść i głębia, lot ptaka i meandry ryby. Tylko pisarz może się przeistoczyć w Nereusa, żeby być już to sokołem, już to słoniem, już to węgorzem. W literaturze rzeczywistość istnieje relewantnie, nigdy bezpośrednio. To katarakta piękna. Ową głębię rozdziału rzeczywistości i literatury, ową głębię koincydencji działania i kontemplacji wypełnia piękno. Mylił się zatem ów więzienny strażnik, że tam nie ma nic. Gdyby nie literatura, człowiek znienawidziłby siebie i swoje życie.
Uczestnictwo w życiu przymusza do działania, wywierania wpływu i reakcji na wydarzenia. Dzieło jest owocem myślenia. Cała życiowa peregrynacja, walka i nadzieja, rozgrywa się w piszącym umyśle. Rozpacz i przekleństwo, gniew i napastliwość rozdwajają myślenie w schizofreniczną dychotomię. Rzadko pojawia się rozwiązanie polubowne. Oznacza bowiem ono ustępstwo i cierpienie każdej ze stron wewnętrznego sporu. Pisanie to wieczne samosmaganie ego, nie ascetyczne bynajmniej, ale wybujałe erystyczną ambicją przewodzenia. Padają wyzwiska. To kaźń i samozagłada. A dookoła unosi się opar pozoru. Jaka cisza, jaki spokój… Walka nie jest widoczna z zewnątrz. Wydaje mi się, że pisanie jest przyjemne i daje dużo satysfakcji, mawia mój ojciec. Nie prostuję, ponieważ od pewnej wewnętrznej głębokości nie sposób przekazać swoich przeżyć; kiwam głową, strojąc miny. Pisarz jest sam jak palec, jak Napoleon.
A na zewnątrz wre życie. Twórca w nim uczestniczy, czasem cicho i z boku, a często z towarzyskim przytupem. Większość pije. „Trunek – frasunek” pięknie rymuje się w mądrym przysłowiu. A frasunków, tych domowych, rodzinnych i narodowych, nie brak. A najwięcej jest ich w samotnej łodzi pisarza. Tu twórca wadzi się sam ze sobą i z literaturą, i historią, które trudno przyoblec w powabne szaty muzy. Zimna jak mizerykordia rzeczywistość kłuje go problemami codzienności i nadzwyczajnymi wydarzeniami. Powinien się do nich odnieść, zareagować. O budowie wieży z kości słoniowej nie ma mowy. I nie ma dzieła, owocu czystego myślenia.
Literatura napiera piersiami jak puklerze. Uwodzi. Stworzymy niezapomnianą parę, kusi. Marek Kondrat, którego nie znam osobiście, na pewnym, wcale nie jesiennym, ale też nie młodzieńczym, etapie życia zrezygnował z aktorstwa na rzecz wina. W twórczości pisarskiej trudniej pożegnać to, co coraz to nowszym ogniem w dali rozbłyska. Często dzieło jest rozpoczęte, nim się zaczęło. Świat sam przekłada się na zdania. A lista pomysłów jest nieskończona. To wybór na całe życie.
Pęknięcie tektoniczne w świecie tworzenia przebiega wzdłuż południka literackiej formy i równoleżnika tematu niczym pręgi sztuki i obserwacji. Temu skrzyżowaniu zawdzięcza pisarz ów kociokwik wiary w siły twórcze i niewiary w ich spełnienie, schizofrenii swoich uczuć i logiki świata. Stąd nie ma ucieczki na morza południowe. Katarakty oczyszczają z marzeń o rzeczywistości, a jeszcze bardziej z ich realizacji. Autor nie istnieje tam, czyli w rzeczywistości. Nawet jeśli mu się tak wydaje, myli się, ponieważ tkwi po uszy w eufonii słowa pisanego. Wszak przemierza bezustanny spływ Nilem, najdłuższą rzeką świata, z prądem i pod prąd. Katarakty jeżą się skalistymi progami tej rzeki. Literacki przełom nie dokona się bez poetyki wyboru i bez literackiej jaźni. Subtelności tego wyboru, pierwsze żgnięcia wspomnianej mizerykordii, literacka swada i szarża, znaczą pole bitwy śladem krwi. Twórca przede wszystkim milczy z godnością, bo co tu mówić. Strażnik więzienny stwierdzi: nie ma o co pytać. Ojciec powiedziałby: a to ciekawe.
- Więcej o owym połączeniu w: Andrzej Katzenmark, De opera litteraria, Wydawnictwo Katedra, Gdańsk 2017.
- Jacek Kaczmarski, Mury, 1978.
- Kurt Riezler, Traktat vom Schőnen, Frankfurt a. M. 1935.