16 maja 2017 roku minęła 3. rocznica śmierci Marka Nowakowskiego (ur. 1935), jednego z moich ulubionych pisarzy. Z twórczością jego zetknąłem się dzięki mojemu wujowi, który czytał na potęgę. Szafa w jego dużym pokoju była zawalona dość tandetnymi kryminałami, ale czasami można było w niej znaleźć też i takie „perełki” jak np. książki Marka Nowakowskiego. Sam wuj – teraz się na tym łapię – przypominał wuja Józefa z „Sowy, córki piekarza” Marka Hłaski. Chadzał oczywiście swoimi ścieżkami; buntował się i pił.
Był takim zanarchizowanym szalchciurą, z grubym, sumiastym wąsem. Gdyby żył z trzysta lat wcześniej, miałby u swego boku wielką polską szablę, którą każdemu rozrąbałby łeb, kto by mu tylko wszedł w drogę. Gdy kiedyś w jego mieście przechodził pochód z okazji Święta 1 Maja, nie wytrzymał, wyszedł na balkon i w kierunku idących z czerwonymi sztandarami jego uczestników krzyknął: „Komuchy, a pies was w d… j…!”. Wykrzyczane przez wuja słowa zgrały się z melodią Międzynarodówki. Miałem wtedy dziesięć lat, ale do dzisiaj się jednak zastanawiam, czy to był akt odwagi, czy przejaw głupoty, za co wuj mógł srogo zapłacić. Mieliśmy bowiem rok 1984 i do upadku komuny brakowało jeszcze 5 lat, o ile przyjąć, że skończyła się ona w naszym kraju w 1989 roku.
Dobrze, że wuj Tadek nie żył w XVII wieku i nie miał szabli, bo jako dość awanturny człowiek o krewkim temperamencie pewnie ciągle by się bił. Dzięki Bogu, żył w minionym wieku i miał w swojej szafie przeogromną ilość książek. To dzięki wujowi przeczytałem „Raport o stanie wojennym” Marka Nowakowskiego. Książka ta składa się z krótkich arcymistrzowskich form prozatorskich , które mnie urzekły. M. Nowakowskiego uważa się za mistrza „małego realizmu”. W kręgu jego zainteresowań znajdowali się ludzie z marginesu społecznego, wykolejeńcy, hochsztaplerzy, waluciarze, złodzieje, prostytutki. Nowakowski ukochał też Warszawę, zwłaszcza jej peryferia, o czym umiał pięknie pisać. Nie było chyba takiego miejsca, którego nie znałby w stolicy. Po wielu latach przeczytałem jego „Silną gorączkę” czy „Moją Warszawę. Powidoki” i zacząłem żałować, że poznałem je tak późno. Wręcz powalająco opisywał on miejsca znajdujące się w moim ukochanym mieście, w tym i knajpki, których już nie ma. Posiadał również ogromny dar obserwowania ludzi i wyławiania tego wszystkiego, co jest w nich najciekawsze.