I
Chuchanna:
Dla ciebie oceanem pomaluję oczy,
abyś się w nich zanurzył.
Trubadur:
Topię się w nich już tak długo
jak słońce, co się wtapia w horyzont.
Chuchanna:
Jeśli przez głębię popadasz w szaleństwo,
wykąp się w winie moich ust.
Na ich brzegu jest bezpieczna przystań.
Trubadur:
Na przystani zaświeci tysiąc lamp.
A światło zobaczą białe wieloryby.
I wynurzą się z oceanu,
zaciekawione.
Chuchanna:
Niech podpłyną bliżej światła.
Niech przeniknie je aura.
W ten sposób światło
jak drżące ciało
położy się na oceanie,
rozciągnięte.
Niech białe wieloryby
podpłyną też do wiatru.
Wiatr zapulsuje
i spłynie przez nas
jak wodospad
albo kres
wielorybiej wędrówki.
Trubadur:
Na świetlistym brzegu wieloryby usną.
Z ich snu wyfrunie lato, jesień, wiosna.
Dni ukochane przez Boga i wszystkich świętych.
Albowiem sen przeznaczonych dusz
zaniósł do nieba pocałunek.
Chuchanna:
Pocałunek błogosławiony
przez miejsce, gdzie tęcza nie dotyka ziemi,
czyli uśmiech anioła.
Pocałunek chroniony
słoneczną tarczą, która płonie
jak czystość.
Niech żadne słowo ani myśl
synów i córek ludzkich
nie zbudzi śpiących wielorybów.
Ich wspólny sen jest świętością,
wizją narodzin nowego świata.
Ziemię okrążają cztery wiatry:
wiosna lato jesień
i chwila obecna
– zainteresowane wieloryby
podpływają do niej,
jak do światła.
Trubadur:
W kościołach mokną obrazy,
a woda spływa w ciało
– zrozumienie,
że pozwolenie nadeszło z wysokości,
w zwiastowaniu aniołów,
które śpiewały: nie odchodź, nie odchodź!
Chuchanna:
Nie odszedł.
Pozostał.
Wrócił olśniony zwiastowaniem.
A teraz
dłonie owinięte ma w taniec
na brzegu moich ust.
Dzięki którym powstały
zapisane tu słowa.
Chór:
Z wody wychodzi wodny Bóg
i rozrzuca oceaniczne kwiaty,
rozgwiazdy, bielenie. Rafy koralowe.
Teraz plaża jest ogrodem przybyłym z głębin,
po którym przechadza się struna światła.
Wybiegnij, Chuchano, na Wybrzeże Australii, tam czekaj.
Wybiegnij, Trubadurze, na brzeg Ameryki, tam czekaj.
Gdy wodny Bóg mrugnie,
połączą się Atlantyk i Pacyfik.
Grudzień 2016