Bydgoszcz w latach przedwojennych położona była blisko granicy z Niemcami a także z Wolnym Miastem Gdańsk. Zagrożenie militaryzmem niemieckim było duże; Niemcy nie pogodzili się ze stratą ogromnej części terytorium Pomorza i całej Wielkopolski na rzecz odrodzonej Polski. Dla nich, tzn. Niemców, Polska ówczesna to „państwo sezonowe”. Podobnie myśleli przywódcy ZSRR. Znane jest powiedzenie Mołotowa, iż Polska to bękart traktatu wersalskiego. Szczęki obydwu wrogów powoli się zaciskały aż połknęły Polskę jesienią 1939 roku.
22 października 2015 roku na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego odbyło się sympozjum naukowe poświęcone pamięci Mariana Rejewskiego a także sprawom działania wywiadu polskiego na terenach Pomorza. Poruszono także tematykę roli bydgoszczan w operacjach wywiadowczych podczas niemieckiej okupacji. Owocem tej konferencji jest książka wydana przez Oficynę Wydawniczą Świadectwo pod redakcją doktora Stefana Pastuszewskiego wraz z przedmowami - jego oraz profesora Włodzimierza Jastrzębskiego. Przydługawy tytuł to „Bydgoszcz jako ośrodek działań wywiadowczych w przededniu i w trakcie II wojny światowej”.
Rozdział I poświęcony jest Marianowi Rejewskiemu i Enigmie. Tematyką tą zająłem się w marcowym wydaniu Akantu. Rozdział II poświęcony został przedwojennej pracy i strukturze wywiadu na terenie Bydgoszczy i Pomorza. Rozdział III to rola bydgoszczan w dywersji antyhitlerowskiej. Tym dwóm ostatnim rozdziałem chcę się zająć.
W rozdziale II trzech historyków – prof. dr hab. Wojciech Skóra, dr hab. Przemysław Olstowski oraz prof. dr hab. Aleksander Woźny bardzo skrupulatnie, wręcz precyzyjnie opisali dzieje Ekspozytury nr 3 w Bydgoszczy w latach przedwojennych. Taka winna właśnie być rola badaczy historii. Dokopywać się do źródeł to jest najważniejsze zadanie poszukiwaczy prawdy. Fakty i tylko fakty a nie jakieś plotki, domniemania powinny świadczyć o jakości ich pracy. Interpretacja tych faktów to już inna sprawa – mogą zajmować się tym wszyscy. Historycy nie powinni mieć monopolu na interpretację wydarzeń. A często tak jest vide Norman Davies – przereklamowany historyk, który poucza wszystkich a pisze o sprawach, które naszym historykom i społeczeństwu znane są od zawsze. Niestety, historycy często muszą ocierać się o politykę, o oczekiwania społeczne, które mogą być zupełnie inne niż prawda historyczna. Zmuszeni są niejako lawirować w gąszczu faktów aby wyjść naprzeciw tym dążeniom. Przekonał się o tym organizator sympozjum prof. dr hab. Włodzimierz Jastrzębski. Szedł on pod prąd w ocenie wydarzeń 3 września 1939 roku i musiał przyjąć na siebie huragan obelg. Dlaczego tak jest? – interpretacja historii nigdy nie będzie obiektywna. Dlatego rasowy historyk bazować winien tylko na faktach i jak najmniej je interpretować. Historyk, który dopasowuje fakty pod z góry narzuconą „prawdę” – przestaje być historykiem a rodzi się propagandzistą. Niestety tak było, jest i będzie. Nie ma co się łudzić. Ludzi bez charakteru jest pełno, także w szeregach historyków.
Wróćmy z dalekiej podróży. Jak wspomniałem trzej panowie historycy rzetelnie poinformowali społeczeństwo o swych dociekaniach na temat wywiadu przed II wojną. Wyciągnąć można wiele wniosków. Najważniejszy wniosek to wyolbrzymienie w naszej pamięci osiągnięć ekspozytury bydgoskiej i osobiście majora Jana Henryka Żychonia (1902-1944). Analiza materiałów na sympozjum naszych gości wskazuje, że major Żychoń nie był aż tak wielkim organizatorem wywiadu jak sądzono dotychczas. Spędził on całe dorosłe życie (i młodzieńcze też) w wywiadzie. W latach 1930-1939 kierował Ekspozyturą nr 3 wywiadu z siedzibą w Bydgoszczy. Obejmowała ona ogromny teren od Rawicza poprzez Wolne Miasto Gdańsk aż do Mławę. Głównym zajęciem placówki był tzw. płytki wywiad czyli penetracje terenu Niemiec przy granicy polskiej. Stworzył dosyć dużą sieć agentów, miał sukcesy w stałej akcji szpiegowania poczty niemieckiej na trasie Chojnice – Tczew – Malbork. Była to tzw. akcja „wózek”. Umiał robić wokół siebie szum, miał cechy charakteru typowe dla swego zawodu. Świetnie poruszał się w świecie intryg, donosów, fałszywych przyjaźni. Brylował na zabawach i rautach. Korzystał z życia jak tylko mógł. Miał wielu wrogów w kraju i potem w Anglii. To właśnie z powodu ich knowań musiał opuścić wywiad i w 1944 roku przeszedł do służby liniowej. Do służby tej był zupełnie nieprzygotowany ani mentalnie ani fizycznie. To inny świat. To świat odwagi, braterstwa, prawdziwej przyjaźni. Tu intryganci, mitomani, lwy salonowe niewiele zdziałają. I stało się – ciężko ranny 17 maja pod Monte Cassino, zmarł nazajutrz w dniu kapitulacji Niemców.
Wojciech Skóra pisze o doborze agentów:
występowały trzy zasadnicze przyczyny podejmowania współpracy z wywiadem: czynniki ideowe, materialne i szantaż. W istocie było to samo, co wśród służb anglosaskich określa się skrótem MICE (mysz). Są to pierwsze litery słów opisujących podstawę werbunku informatorów: money, ideology, compromise, ego czyli pieniądz, ideologia, szantaż, ego jako ambicja, żądza przygód.
Pozyskiwani przez ekspozyturę agenci to głównie z tej pierwszej kategorii. Niezbyt zamożni obywatele Niemiec, często polskiego pochodzenia dorabiali sobie do skromnych zarobków. Wywiad polski nie był zamożną instytucją, zatem wartość pozyskanych materiałów była adekwatna do jego budżetu. Zalewano ekspozyturę setkami zdjęć przeróżnych obiektów. Na mapy nanoszono obiekty wojskowe takie jak strzelnice, nowe koszary a nawet gołębniki. Donoszono o organizacjach niemieckich, ich siedzibach, miejscach zbiórek. Nanoszono na mapy drogi, przepusty, nowe lotniska i całą infrastrukturę. Były to zdobycze mało poważne. Udało się Żychoniowi zdobyć jednak ważniejsze informacje takie jak plany fortyfikacji Świnoujścia, Królewca, Giżycka, Pilawy i Helgolandu.
Rok 1939, rok napadu Niemiec na Polskę dokonał rewizji działalności polskiego wywiadu i interesującej nas bydgoskiej ekspozytury. Trudno mówić o jakichkolwiek sukcesach. Przytoczę fragment pracy Aleksandra Woźnego:
Udało mi się też znaleźć dokumenty potwierdzające słabe rozeznanie obszaru Pomorza Zachodniego przez bydgoską ekspozyturę wywiadu płytkiego. Nie rozpoznała koncentracji XIX Korpusu Pancernego gen. Heinza Guderiana, którego wywiad uparcie lokował na… Morawach! Korpus Guderiana rozbił armię Pomorze w pierwszych dniach wojny.
To zupełna klęska bydgoskiej ekspozytury. Przecież ślepiec by zauważył olbrzymią koncentrację wojsk w okolicach Złotowa, Szczecinka, Bornego Sulinowa skąd 1 września 1939 ruszyły nawałnicą w kierunku Więcborka i Sępólna! Ponadto Skóra dodaje:
Stałą słabością ekspozytury bydgoskiej a także katowickiej była niemożność pozyskania na stałe oficera armii niemieckiej, który przez dłuższy czas dostarczałby wartościowe informacje.
I tu jest pies pogrzebany. Wywiad, który nie pozyska informatorów w centrum życia wroga staje się niepotrzebny. Staje się fabryką bezużytecznych dokumentów, pozoruje ciężką robotę. Werbuje byle kogo, zasypuje centralę wołaniem o dalsze etaty, rozbudowuje własną administrację. Wydaje się, że Żychoń w ten sposób pracował, mydlił wszystkim oczy swoimi niby – sukcesami. Należy także zauważyć, że działalność bydgoskiej ekspozytury nie zapobiegła niemieckiej dywersji na początku wojny – a przecież przygotowania Selbschutzu do niej trwały całym latem 1939.
Inną klęską wywiadu ale już nie bydgoskiej ekspozytury było odnalezienie w warszawskim Forcie Legionów dokumentów polskiego wywiadu przez Niemców. Nie zostały one zniszczone przez naszych i wpadły w ręce wroga. Walter Schellenberg (1910-1952), as kontrwywiadu a później wywiadu SS, mógł zaszaleć. Przejęto niemal całą kartotekę agentów polskich w Niemczech liczącą około 430 nazwisk! To niezwykle karygodne zachowanie kierownictwa wywiadu polskiego. Najwięcej agentów tych pracowało dla ekspozytury bydgoskiej, na szczęście major Żychoń nie miał z tym skandalem nic wspólnego. Aresztowano wszystkich z nich, kilkudziesięciu zostało ściętych. Kto zatem za ten skandal odpowiedział? Ano nikt. Jak zwykle. Nasuwa się pewien problem – państwo polskie winno rodzinom tych ludzi wypłacić ogromne odszkodowanie. Tylko – gdzie i kiedy? Polska przedwojenna przestała istnieć, władza ludowa po wojnie pewnikiem nigdy o tym nie myślała – co ją obchodziły jakieś zaszłości władzy burżuazyjnej. Rząd Republiki Federalnej Niemiec nie interweniował u władz PRL – bo cóż obchodzi Niemców los ich własnych zdrajców. Teraz natomiast jest za późno. I tak sprawa pięknie się rozmyła.
W rozdziale III dwaj autorzy – prof. dr hab. Bogdan Chrzanowski oraz dr Stefan Pastuszewski opisują działania wywiadu Polski podziemnej w okresie II wojny. To zupełnie inna bajka. Przed wojną w tej formacji działali zawodowcy – suto wynagradzani wraz z wszelakimi przywilejami jakimi każda władza ich obdarowuje. W czasie wojny zaś działali ochotnicy, a mówiąc nowym językiem – wolontariusze. Nie pobierali oczywiście żadnego wynagrodzenia, ryzykowali głową za Ojczyznę. I kto lepiej pracował? Postaram się odpowiedzieć.
Bogdan Chrzanowski opisuje struktury wywiadu Armii Krajowej w okręgu bydgoskim. Były one zupełnie dobrze rozwinięte. Oczywiście nie tak jak w Generalnej Gubernii – na Pomorzu terror niemiecki był nieporównywalnie wyższy niż tam. Bydgoszcz była ważnym miejscem produkcji zbrojeniowej. Szczególne znaczenie miały zakłady DAG w Łęgnowie produkujące od roku 1942 materiały wybuchowe. To był zupełnie nowy zakład, budowa jego rozpoczęła się jesienią 1939 roku. Szybko osiągnięto zdolności produkcyjne szczególnie w zakresie nitrowania amunicji. Był to szalenie niebezpieczny proces traktowania celulozy i gliceryny kwasem azotowym i siarkowym. Otrzymywano nitroglicerynę i nitrocelulozę. Produkcja była strategiczna; nadzór był w rękach inżynierów niemieckich, stałymi pracownikami byli głównie Polacy. Do prac prostych zatrudniano dziesiątki tysięcy niewolników z całej Europy. Kompleks tych fabryk był pod stałą obserwacja naszego wywiadu. Wysiłki te nie dawały konkretnych wyników – zakłady nigdy nie były bombardowane przez lotnictwo alianckie choć były w jego zasięgu. Aż dziwne, że tak ważna fabryka spokojnie pracowała do 22 stycznia 1945 roku! A była to najbardziej wysunięta na wschód państwa hitlerowskiego tego rodzaju wytwórnia, zaopatrująca niemiecki Ost Front w niezbędną amunicję. Stwierdzono tylko jeden przypadek wybuchu ciągu produkcyjnego; zabitych zostało 9 osób. Do dziś nie wiadomo czy był to wypadek czy sabotaż.
Pod obserwacja wywiadu były też inne zakłady zbrojeniowe oraz cała infrastruktura kolejowa i lotnicza. Chrzanowski dokładnie opisuje strukturę Polski Podziemnej; ludzie ci ryzykowali życiem choć na terenie bydgoskim większych sukcesów nie zanotowano (poza akcją o której poniżej napiszę). Pod koniec okupacji wywiad Armii Krajowej mocno angażował się w śledzenie środowisk komunistycznych i lewicowych.
Natomiast Stefan Pastuszewski zajął się opisem roli bydgoszczan w rozpracowaniu ośrodka rakietowego w Peenemünde. To za pewnie największy sukces wywiadu polskiego podczas całej okupacji biorąc pod uwagę nie tylko Pomorze ale cały okupowany kraj. Autor pisze:
Brak lotnictwa strategicznego, zdolnego do niszczenia odlegle położonych celów alianckich, skłonił Niemców do szukania innych niż lotnictwo broni. Nazwano je ogólnie Vedrgeltungwaffe (broń odwetowa). Od tego terminu pochodzi skrót V-1, V-2,V-3. Zadanie to powierzono wojskom lotniczym i artyleryjskim…w 1937 roku wybudowano ośrodek badawczy na wyspie Uznam w pobliżu wioski Peenemünde.
Pobudowano imponujący ośrodek (w załączeniu jego mapka). Pastuszewski szczegółowo opisuje szczegóły techniczne montowanych tam rakiet. Produkcja była strategiczna z punktu widzenia niemieckiego gdyż pozwalała zyskać niesłychaną przewagę nad przeciwnikami, którzy praktycznie nie znali tego rodzaju broni. W tej dziedzinie techniki Niemcy nie mieli sobie równych – o lata świetlne wyprzedzali innych (podobnie jak w budowie łodzi podwodnych). Stratedzy niemieccy nie przewidzieli jednak, iż położona stosunkowo blisko centrum Europy baza może być kiedyś łatwym łupem nieprzyjacielskiego lotnictwa. I tak właśnie się stało. Pastuszewski notuje:
„W nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 roku lotnictwo brytyjskie podczas operacji Hydra dokonało zmasowanego lotu – 596 bombowców RAF – na ośrodek w Peenemünde, niszcząc ok.50% bazy. Zrzucono blisko 1800 ton bomb. Zginęło 775 osób Niemców i jeńców przymusowo pracujących w bazie. Zbombardowano ośrodek konstruujący rakiety V-2… Roman Träger znał od swych mocodawców termin nalotu i chcąc znaleźć się poza bazą rakietową dokonał samookaleczenia, łamiąc sobie kości lewego przedramienia, W dniu bombardowania przebywał więc w szpitalu wojskowym na wyspie Wolin”.
Kim był ów Roman Träger (1923-1985)? To bardzo ciekawa postać podziemnego wywiadu stworzonego przez organizację „Miecz i Pług” współpracującą w tym zakresie z Armią Krajową. Roman Träger pochodził z Bydgoszczy, otrzymał niezłe techniczne wykształcenie. Od roku 1943 służył w Wehrmachcie – wcielony do niego jak większość Polaków na Pomorzu. Dwa lata wcześniej rozpoczął prace w wywiadzie „Miecza i Pługa” pod wpływem ojca Augustyna (1896-1957). Skierowany został do służby w Peenemünde, gdzie znajdowały się zakłady montażu broni V wraz z poligonem doświadczalnym. O tajemniczej bazie mówiło się w kręgach armii alianckich o dłuższego czasu jednak dopiero działania Romana zaczęły nabierać konkretów. Podczas przebywania w Bydgoszczy na przepustkach przekazywał szkice bazy z pamięci. Ruszyła cała sieć ludzi dobrej woli mająca na celu unicestwienia wrogiej bazy. Pastuszewski szczegółowo opisuje tę siatkę i osoby w niej uczestniczące. Ludzie ci niebywale ryzykowali. Przytoczę tylko jeden ważny przypadek – o przewiezieniu raportu o Peenemünde do Warszawy. „Raport trzeba był przewieźć do Warszawy, co wiązało się z ryzykiem podczas przekraczania granicy z Generalnym Gubernatorstwem. Pomocy udzielił palacz parowozowy Ferdynand Słomiński jeżdżący na trasie Bydgoszcz – Warszawa. 15 lipca 1943 Kaczmarek (kierownik grupy wywiadowczej Bałtyk) odbył podróż do Warszawy, ale raport przez całą drogę przechowywany był u palacza, gdzie był bezpieczny. Niemcy bowiem nie przeszukiwali jego miejsca pracy”. Następnie 16 lipca dokumentację przekazano drogą radiową do Londynu. Loty zwiadowcze RAF potwierdziły informacje polskiego wywiadu. Potem tylko był finał w nocy 17/18 sierpnia.
Zbombardowanie ośrodka na Uznamie zdecydowanie opóźniło zastosowanie pocisków typu V. Cały montaż przeniesiono w góry Harzu. Kosztem niewolniczej pracy dziesiątek tysięcy niewolników wydrążono podziemia i tam składano rakiety i pociski. Poligon doświadczalny przeniesiono do Pustkowa – Blizny między Mielcem a Dębicą. Uczono obsługi pocisków a także testowano nowinki techniczne. W lipcu 1944 jednostkę przeniesiono w Bory Tucholskie, w pobliże stacji Wierzchucin. Tam dalej testowano broń aż do stycznia1945 roku. Rakiety V-2 kierowano na cele w kierunku południowo – zachodnim na odległość ok. 200 km. Testowano celność. Wiele rakiet się rozbiło, narobiło szkody materialne ale kto się tym przejmował. Pod Wierzchucinem do dziś zachowały się leje po upadku V-2 zaraz po starcie. Praca polskich wywiadowców i bohaterów niewątpliwie opóźniła program Wunderwaffe. „ Cudowna broń” Hitlera zaczęła działać dopiero w czerwcu 1944 roku już po inwazji aliantów na plaże Normandii. Było już za późno aby nastraszyć wroga i odwlec inwazję. Pociski typu V były bronią typowo terrorystyczną, leciały na oślep, nie odwróciły losów wojny. Niemcom brakowało broni jądrowej, to co mieli już Amerykanie. Gdyby takową posiedli i wyposażyli w swoje rakiety to losy II wojny inaczej by się potoczyły. Dodam, że główny konstruktor tej broni Wernher von Braun (ur. w roku 1912 w Wyrzysku na Krajnie, zmarł w USA w roku 1977) stał się mega gwiazdą w Ameryce jako szef programu NASA. „Zabrał Amerykę na księżyc” mawiano. Nikomu nie przeszkadzało, że był Sturmbahnführerem SS i doskonale wiedział o katorżniczej pracy więźniów.
Praca naszego wywiadu zdecydowanie opóźniła cały program Wunderwaffe i na pewno wojna szybciej się skończyła. Ta akcja naszych dzielnych ludzi z Pomorza to niewątpliwie największy sukces Polski Podziemnej. Wrócę do wątku tzw. MICE. Jak na dłoni widać, że najcenniejszymi wywiadowcami byli ludzie kierujący się motywami ideologicznymi, patriotycznymi. Nie pobierali żadnego, oczywiście, wynagrodzenia a tylko ogromnie ryzykowali. To prawdziwi bohaterowie. Służyli jak najlepiej Ojczyźnie. Jak ryzykował np. wymieniony palacz Ferdynand Słomiński? Gdyby wpadł to koniec. Wobec niewątpliwych tortur miałby dwa wyjścia – albo nie poddać się i ponieść śmierć po ogromnych cierpieniach albo wydać siatkę wywiadu i być skalanym na całe życie. Doprawdy wybór między dżumą a cholerą. Rola tych prostych ludzi nigdy nie została doceniona. Niektórzy z nich wtrącani byli jeszcze do więzień władzy ludowej. No i jeszcze jestem ciekaw czy ludzie należący do warstwy inteligenckiej, po wojnie zaprzyjaźnili się z nimi? czy prywatnie podziwiali ich za służbę narodowi? czy im w czymś pomagali? Jestem pewien, że nie. Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść.
Natomiast płatni agenci wywiadu naszej ekspozytury nr 3 nie spełnili swej roli – ich praca to dorabianie sobie do życia. Nic więcej; takich agentów obcy wywiad może łatwo przekierować. Niestety. W sytuacji gdy wywiad dysponuje dużymi możliwościami finansowymi to już inna rzecz. Płatni agenci mogą wiele zdziałać ale żądają coraz większych sum. Tak było z agentem niemieckim o nazwisku Hans-Thilo Schmidt. Sprzedawał on wywiadowi francuskiemu największe tajemnice Enigmy. Bez jego „pomocy” nasz Marian Rejewski najprawdopodobniej nie zdeszyfrowałby tej maszyny. W wywiadzie na moralność nie ma co liczyć. Jedna strona sprzedaje własną ojczyznę za judaszowe srebrniki, druga strona ochoczo te „usługi’ kupuje.
W pozyskiwaniu ideowych agentów nikt nie dorównał Związkowi Radzieckiemu. Ideologią komunistyczną zachłyśnięci byli młodzi ludzie na Zachodzie i Stalinowi jak na tacy miał podawano wywiadowców. Cały program atomowy amerykański dostarczył komunizujący fizyk Klaus Fuchs (1911-1988) za pośrednictwem małżeństwa żydowskiego Ethel i Juliusa Rosenbergów (straconych latem 1953 roku). Dla ZSRR pracował w Anglii arystokrata Kim Philby (1912-1988) wraz z całą paczką kolegów. No i najsłynniejszy wśród nich – Richard Sorge (1895-1944). To on z dalekiego Tokio depeszował, iż Japonia nie jest zainteresowana w roku 1941 inwazją na Syberię. Nieufny Stalin uwierzył wreszcie jemu i blisko 700 tysięcy żołnierzy wraz ze sprzętem zostało przewiezionych pod Moskwę. Była to największa operacja logistyczna w historii kolei. W grudniu 1941 roku odparli agresję na stolicę. Bez meldunków Sorgego Stalin musiałby trzymać te wojska daleko od głównego teatru wojny z Hitlerem. Nie wiadomo jak by się to skończyło. Każdy wywiad marzy o takich ludziach.
Materiały na sympozjum były bardzo ciekawe. Wiele opracowań jest bardzo cennych. Mam jednak pewne uwagi. Tematem sympozjum był: Bydgoszcz jako ośrodek działań wywiadowczych… Cały rozdział I poświęcony jest Marianowi Rejewskiemu. Wspaniałe miał osiągnięcia. Tylko co on miał wspólnego z ośrodkiem wywiadu w Bydgoszczy? Ano nic! Jego kontakt z tym miastem to miejsce urodzenia, szkoła średnia i po wojnie urzędnicza praca. Cała twórcza praca to Poznań a nade wszystko Warszawa. Tam rozwinął skrzydła w Biurze Szyfrów Sztabu Głównego Wojska Polskiego. Zatem organizatorzy sympozjum wyraźnie przeholowali kierując się lokalnym patriotyzmem. Następna uwaga to przecenianie roli ekspozytury nr 3 w Bydgoszczy i osobiście majora Jana Żychonia. Wybuch II wojny mocno zweryfikował te osiągnięcia.
Bibliografia:
Bydgoszcz jako ośrodek działań wywiadowczych w przededniu i w trakcie II wojny światowej. Zbiór studiów, red. Stefan Pastuszewski, Instytut Wydawniczy Świadectwo Bydgoszcz 2015, ss. 243.