na krawędzi świata
w pół drogi do nikąd
owiana zapachem lata
i wczesnej jesieni
(zima nie ma zapachu
jest martwa do wiosny)
stoi drewniana chata
na wydętej ziemi
wokół badyle lebiody i osty
to tu nocami obserwuję gwiazdy
w szczelinach podłogi
i trajektorie planet
w galaktykach desek
tu splatam marzenia
z warkoczami komet
oswajam strach zaplątany
w chwiejne nogi krzeseł
i duszę zszywam
rozprutą zwątpieniem
srebrnym ściegiem nici babiego lata
to tu spieram się z Bogiem
w pół drogi do nikąd
na brzegu sinej rzeki
na krawędzi świata
a nad głową
chmura burzowa
szafirowo - sufitowa
z piorunami w tle
(uwielbiam ten moment)
burza
skrada się
czai się
wzdyma
i uderza
a po burzy z dachu
zszywam rozprute błyskawicą niebo
przed zaśnięciem
zliczam cuda i obroty ziemi