Czy to przypadek, czy cudowne ocalenie?
20 października 2008 roku po południu rozpocząłem orkę ciągnikiem ojcowizny w Międzygórzu pod Sandomierzem, ok. 3 kilometry od domu.
O zmierzchu modliłem się za dusze doznające najboleśniejszych kaźni i te, które są najbliżej od progu do nieba. Oczywiście, że taką intencję odnoszę nie tylko do zmarłych ze swej rodziny. Mam także zwyczaj prosić dusze czyśćcowe, którym pomogłem i je wyzwolić się, aby były przy mnie, wspomagały, broniły.
Czyżby i te przeżycia nie były zapowiedzią mego dramatu? Załóżmy, że nie, choć była w tym dniu żarliwa modlitwa za dusze w czyśćcu cierpiące, niejako krzykliwy głos do nieba. Odczułem szczególną ich obecność, opiekę...
Po odmówieniu czwartej tajemnicy bolesnej różańca świętego, gdy dojechałem do końca działki, popełniłem błąd, ponieważ skierowałem się za mało w stronę lewą, a znajdowałem się na urwisku. Przy wycofywaniu się myślałem, że to będzie wystarczająco, jak wcześniej. Nie mogłem zresztą zorientować się, ponieważ nie świeciły się nawet lampy odblaskowe. Niestety, wjechałem już na skarpę ziemi co dopiero zaoranej. Co gorsze, pod tą warstwą była słoma jęczmienna ze żniw. Ciągnik zachwiał się i stopniowo przechylał na prawo. Było to jakby tąpnięcie lodu na głębokiej rzece. Zestresowany nie wykonałem żadnych czynności. Bezwiednie poddałem się losowi wydarzeń. Były jakieś siły mocniejsze od moich, którym uległem i to bez żadnego oporu.
Jakież to moce mnie ogarnęły? Pod koniec może mi się uda rozwikłać tę zagadkę. Więcej nie pamiętam. Kiedy otworzyłem oczy, leżałem już twarzą ku ziemi pod kątem ok. 60 stopni w odniesieniu do ciągnika C-330 (o masie ok. 1,5 tony). Spojrzałem nerwowo na ciągnik, który spokojnie i majestatycznie wykonywał ostatni obrót wokół swojej osi o 360 stopni. Można by chyba powiedzieć, że nie tylko ja, lecz i ciągnik zawdzięcza ocalenie jakimś niewytłumaczalnym siłom.
Obawiałem się, że jeszcze się przewróci. Jednak lekko się zatrząsł i zgasł. Jakby jakaś siła przewracała go i podtrzymywała. Jakież to moce?
Byłem bardziej zatroskany o ciągnik niż o siebie, pomimo nasilającego się bólu w prawym pośladku. Nie zdawałem sobie sprawy z pięciokrotnego pęknięcia miednicy. W momencie przyszła mi myśl, że ktoś w tym wszystkim musiał jednak uczestniczyć, co więcej, sterować, ponieważ mógłbym stać się ziarnem pszenicznym ścieranym kłami bestii. Ziarnem, które planowałem nazajutrz rozrzucić na krwawicy dziadków. Mógłbym być zmiażdżony jak winogrona w tłoczni, a nawet zabity. Można chyba powiedzieć, że darowane mi zostało drugie życie, które trzeba intensywnie wykorzystywać, nie tylko dla siebie samego.
Kilka minut leżałem, by nabrać sił. Spoglądałem na nadciągające ciemne chmury na firmamencie niebieskim i skrzące gwiazdy jak w noc Bożego Narodzenia. Przyszła mi później refleksja o pięknie świata, ale ze swoimi zauroczeniami, zaczarowaniami, zaklęciami. Świata marzeń, złudnych aspiracji, dążeń... Świata czasami usiłującego zerwać kontakt w jakiś sposób z niebem. Świata ściągającego się na przeróżne wertepy, przepaści niby piękne lecz zgubne, a nawet śmiertelne. Myślałem o ludziach, którzy nie zdają sobie sprawy z kruchości życia, szybkiej przemijalności, o tych, którzy z jakiejś strony patrzą się na sprawy, wydarzenia, ludzi.
Na kanwie przypowieści o siewcy pomyślałem później o potrzebie mądrego, rozsądnego... umierania przy krzyżu Pana i wraz z Panem, aż do złożenia siebie samego do grobu, by z Nim zmartwychwstać i to w każdych uwarunkowaniach. Na taką refleksję naprowadził mnie nie tylko zaplanowany zasiew pszenicy, lecz i przywołanie w pamięci krzyża zadzierżgniętego na tymczasowej mogile mojej babci, na drugim końcu tej działki. Trzeba dopowiedzieć, że moja pobożna babcia zginęła w sierpniu 1943 roku i pochowana została na moim obecnie polu, a po przejściu frontu przewieziono jej zwłoki na cmentarz.
W godzinie apelu jasnogórskiego mam zwyczaj odmawiać różaniec medjugorski, fatimski, zwykły i inne modlitwy. Tego wieczoru odmówiłem cały różaniec w pozycji leżącej w domu, ponieważ nie mogłem odprawić mszy św. ani odmówić pozostałe modlitwy z modlitewnika. I oto w bólu i przygnębieniu ukazało mi się w mej wyobraźni przedziwne oblicze jaśniejące Pięknej Pani. Zrozumiałem, że to twarz Maryi, ponieważ była cudowna i przyozdobiona najwspanialszą koroną – niespotykaną. Długo utrzymywała się to oblicze. Otworzyłem oczy, by sprawdzić czy to była twarz Matki Boskiej Sulisławskiej. Potwierdziło moje przypuszczenie, gdy odnalazłem obrazek Matki Boskiej Sulisławskiej w brewiarzu. Jakże więc nie być wdzięczny Tej, która chyba swym cudownym płaszczem mnie okryła. Nic dziwnego, że ukazała mi się tylko ukoronowana głowa ślicznej Pani. Na tle przestrzeni przedziwnie zaciemnionej Piękna Pani z Sulisławic, a nie z innego sanktuarium, przybyła z zaświatów, jak objawiła się np. w La Salette, Guadelupe, Lourdes, Fatimie... Widzimy, że Bóg i Maryja nie powtarzają się w sposobie kontaktowania z nami, że domagają się od nas minimum z postawy dziecięcej, aby mogli się nam ukazać.
Pewne wyodrębnione etapy zdarzeń są dla mnie w pełni niewytłumaczalne, zwłaszcza, że w nich pojawiają się przeróżne wątki o różnej wyrazistości i łączą się w całość. Chyba nie będę daleko od prawdy, gdy powiem, że koniec wydarzeń chyba naprowadza na myśl. To nie był przypadek, iż nie zdążyłem odmówić piątej tajemnicy bolesnej różańca świętego, co więcej, nie zdążyłem nawet jej rozpocząć. Chyba nie pomylę się, jeśli powiem, że Pan nie chciał dla mnie innego losu niż ten, jaki mi zgotował.
Chrystus dał mi znów nowy dar. Tym razem bardzo cenny – krzyż, by od tej chwili razem z Nim kroczyć poprzez świat. Krzyż, można powiedzieć, spadł nagle na me ramiona, choć przecież był zapisany na niebie. Zapewne on zbliżał się do mnie od dawna, a ja myślałem, że inni zbliżają się do niego, lecz nie ja. Dlaczego? Nowy krzyż został mi dany i zadany. I za ten krzyż powinienem wyrażać stokrotne dzięki. Winienem dziękować za taki, a nie inny krzyż. Pan i w tym okresie życia mnie wyróżnił. Jest to chyba następny stygmat.
Co Maria chciała powiedzieć? I co chce rzec? Może i to, że ja powinienem starać się zachowywać w pełni wolę Jej Syna, Chrystusa cierpiącego (jak to w charakterystyczny sposób ukazano w ikonie MB Sulisławskiej), może też, bym nie przekładał przyjaciół nad dobro własnej rodziny. Może bym lepiej analizował wieczorem swoje życie w kontekście otaczającego mnie życia. Może bym był ostrożniejszy chodząc nad przepaściami, jeszcze lepiej pomagał wszelkiemu życiu, a zwłaszcza ludzkiemu we wszystkich jego wymiarach. Może chce potwierdzić to, że warto nieustannie uciekać się do Niej, bo jest „Judytą wojującą", broniącą nas skutecznie od wszelkiego zła, demona. One ze swym Synem „w mgnieniu oka" najlepiej pokieruje naszymi wydarzeniami, sprawami. Maryja jako „Stolica mądrości" uczyni wszystko, co dla nas najlepsze, choć tego tutaj w pełni nie zobaczymy.
W podzięce Chrystusowi cierpiącemu i dziś darującemu mi przez Matkę Bolejącą dar, nie tylko życia doczesnego, napisałem wiersze nie tylko do MB z Sulisławic. Przede wszystkim przyrzekam Jej oddawać się w niewolę miłości w każdej sytuacji i nieustannie próbować żyć w świetle Jej miłości do mnie. Konsekwencją czego niech będzie moja odpowiedź na wyzwania dzisiejsze. Pragnę wszystkim ludziom potrzebującym dawać niewiele, a zarazem dużo, bo choćby jedną, ale czystą łzę współczującego serca aż do prawdziwego zasmucenia, łzę nadziei, czasami wbrew wszelkiej nadziei, pokrzepienia, umocnienia w walce, czasami jakby bezsensownej o to, co piękne, dobre, szlachetne, święte.
Niech dwa moje wiersze do MB z Sulisławic z okazji Jej obecności i w mej cudownej małej ojczyźnie będzie i dopowiedzeniem moich pamiętnych przeżyć. Niech one przysporzą Jej chwałę i podkreślą Jej czterysta lat obecności w tej pięknej krainie. Za wszystko co mi Maria przez swego Syna uczyniła i czyni, obiecuję bronić Jej czci, szerzyć chwałę...
Do Pani Ziemi Sandomierskiej
Gubimy się pośród półświatłocieni
Wpadamy w uroki przepaści
Judyto wojująca, zawsze zdążysz okryć nas płaszczem
W porę służyć pomocą
Nie wątpię w Twoją moc
Dzięki niej głód miłości Boga
Jest mocniejszy od pokus
Do Matki Sulisławskiej
Unikam błyskotek i mamony. Wypatruję Twego uśmiechu.
Czuję, że tulisz mnie do siebie i ożywiasz osamotnione serce.
Pojawiasz się, gdy śmierć zagląda w moje oczy.
Stajesz pomiędzy mną a złem i... zwyciężasz.
Sulisławska Matko pokory, ufności i zawierzenia
Jesteś przy mnie najbliżej.